Trwa ładowanie...
recenzja
30-01-2013 14:31

Jestem Konstanty Willemann i jestem synem diabła i trupa

Jestem Konstanty Willemann i jestem synem diabła i trupaŹródło: "__wlasne
d36ojvn
d36ojvn

Jestem Konstanty Willemann i nie mam brata ani siostry, nie mam nikogo. Jestem sam. Nie mam żony. Nie mam syna. Jestem Konstanty Willemann i nie mam matki ani ojca, mam tylko diabła i trupa. Jestem Konstanty Willemann i jestem synem diabła i trupa. Jestem Konstanty Willemann i mam w dupie to, czy jestem Niemcem, czy Polakiem, bo są ważniejsze sprawy na tym świecie.

Tak się właśnie nazywa bohater powieści Morfina, Konstanty Willemann. Ludzka ameba bez wyraźnych właściwości, przylega swoimi nibynóżkami do osób, z którymi akurat przebywa, nieposiadająca wyraźnego kręgosłupa, nieustannie definiująca się w swej płynności. Konstanty imię i nazwisko dostał od matki, która obrabowała go z niemieckiego dziedzictwa arystokratycznego ojca. Polskość też narzuciła mu ona, bo z krwi raczej jest Niemcem. Języki dwa biegle, tu ojciec zdołał coś w nim zaszczepić, podobnie jak pieniądze z fortuny von Stachwitzów, ale te wydzielane przez Katarzynę, bez umiaru, na wszystkie zachcianki. Konstanty mógłby zostać pisarzem, ale polonistyki nie ukończył i choć Jarosław ( Iwaszkiewicz , jak się domyślam) go namawia, on woli rysować, czego też nie potrafi dość dobrze. Jako mąż Heleny, Polki prawdziwej, posągowej, endeckiej, która ma ciało niczym sportowi bohaterowie totalitarnej sztuki realnej, nie spełnia się w
ogóle, bo miast rodzinnego żywota rentiera wybiera kurwy, wyścigi samochodowe i morfinę. Wybucha wojna, ona daje takim jak Konstanty szansę by być kimś więcej niż darmozjadem i utracjuszem. Ale Polska wojnę przegrywa, więc bohater pokonany wraz z ojczyzną wraca do swojego domu, do swej żony, matki, kochanki-prostytutki oraz narkotyku.I nie wie jeszcze, że pokonana i zgwałcona Polska przypomni sobie o swym adoptowanym synu i poprosi go o walkę z tymi, którymi łączy go język, krew i honor. Rodząca się konspiracja poprosi człowieka o niepolskim nazwisku Willemann o udawanie kogoś, kim mógłby być, ale to odrzucił.

Ale czy o tym jest Morfina? Na pewno o poszukiwaniu tożsamości narodowej, a może jej odrzuceniu, braku możliwości ucieczki przed własnym kontekstem kulturowym, upadku męskości i dominacji kobiecości w kulturze polskiej martyrologii, a może i w kulturze w ogóle… To wszystko prawda, to wszystko tam jest i jest to ważne. Tylko że akurat najmniej ciekawe, bo pod kołdrą kulturową mamy dramat nie jak z Gombrowicza , nie z Littella , ale bardziej z Houellebecqa . Oglądany z zewnątrz Konstanty Willemann jest chodzącym spełnieniem: brak trosk materialnych, piękna żona, wspaniały syn, obywatel świata odrzucający gorset tożsamości narodowej i religijnej. Hedonizm w postaci krystalicznej: młody, piękny arystokrata-kobieciarz, król nocnego życia, sięgający po wszystko, cokolwiek mu się zamarzy.
A jednak Konstanty to wydmuszka, człowiek bardzo nieszczęśliwy, zapadnięty w siebie, zrezygnowany. Większość jego monologów wewnętrznych to beznadziejna próba odepchnięcia rozpaczy ostatecznej, czerni, w którą zamienia się jego dusza, przerażającego lęku, że wszystko jest bezsensem, życie to wyczekiwanie na śmierć, która nie jest ani uwolnieniem, ani zbawieniem, tylko czarną dziurą, zamykającą egzystencję i wszystko, co tylko przez jego rozedrgany łeb przechodzi. Konstanty ucieka raz w bachanalia, żeby w orgii seksu i narkomanii zapomnieć, zagłuszyć i odsunąć choć na kilka godzin dławiący go lęk egzystencjalny. Z drugiej za wszelką cenę chce coś poczuć, tkwi w nim nieuzasadnione przekonanie, że musi istnieć jakieś wrażenie, które w nim poruszy odpowiednią strunę, stąd jego otwartość na silne emocje, które proponują mu konspiratorzy. Okrutne zabójstwo, dokonane przez Willemanna, nie wywołuje oczekiwanego efektu, jest łatwe i oczywiste. Intuicja podpowiada mu, że relacje z kobietami mogą być namiastką
sensu istnienia, okazują się jednak pułapką: od matki nigdy nie zdołał się odciąć, wciąż widzi siebie jako chłopca z nieukształtowaną do męskości psychiką. Pierwsza kochanka, a żona jego najlepszego przyjaciela, to miłość wygasła, która przeradza się w troskę i lojalność, stygnie i nie spełnia swej roli. Rosyjska prostytutka zapewnia Konstantemu możliwość bycia podłym i złym, wyładowuje na niej żądze fizyczne, niespełnienie artystyczne, swą słabość do morfiny. Żona nie chce go takim, jaki jest, lecz dąży do tego, aby jej mąż stał się kimś godnym jej wyobrażeń o mężczyźnie, o patriocie, o prawdziwym Polaku.

Bohater staje nad przepaścią rezygnacji absolutnej – nie ma charakteru, osobowości, uczuć, tożsamości, żeby zacytować Schopenhauera jego rozczarowanie rośnie w miarę istnienia. Twardoch umieszcza Willemanna w rzeczywistości upadłej, w punkcie historii, który wymaga redefinicji tożsamościowych, punkcie, który nie pozostawi w spokoju takich ludzi bez konturów, jak bohater powieści. Ale Konstanty to również obraz mężczyzny współczesnego, coraz mniej męskiego, coraz bardziej kierowanego, a wręcz zdominowanego i definiującego się poprzez miękki świat kobiet. Autor nie daje tu nadziei w konserwatywnym powrocie do źródeł – Willemann przebierający się w mundur własnego ojca, przyjmujący całkowicie jego tożsamość, jest kimś pomiędzy błaznem a zdrajcą. Co zatem pozostaje? Biologiczne trwanie? Czy może z tego brudnego realizmu da się wyłuskać szczyptę sensu, pozór celowości? A może nawet niezależną platońską ideę, w której odarty ze
wszystkiego Konstanty mógłby się odnaleźć? Twardoch nienachalnie zostawia promyk nadziei, co pięknie kontrastuje ze smolistym tłem powieści, ale nadzieja zwodzi, jest równie dobra dla głupców jak i dla mędrców, którzy na chwilę pozwolili się oszukać w swym pesymizmie.

d36ojvn

Morfina to powieść wybitna. Świetny język i nietuzinkowa, pęknięta narracja, gra na kilku gatunkach literackich, dobra fabuła, plastyczny obraz wojennej Warszawy, a jednocześnie umiejętna, wieloaspektowa dyskusja ze współczesnością – historia nie służy tu jako ucieczka, ale pretekst do wyostrzenia postaw i problemów. Płynny i egotyczny Konstanty Willemann jest odpychający, wiemy jednak, że wiele jego cech, myśli, czynów czy nawet zaniedbań jest symptomatyczne dla wielu z nas, więc nie potrafimy nim gardzić, choć na to zasługuje, bo musielibyśmy pogardzić sobą, a to zbyt trudne. Zaczynamy zatem Konstantego akceptować w jego słabościach, by wreszcie polubić, czując jednocześnie, że to cieplejsze uczucie jest równie fałszywe jak my, on i owa żeńska nemezis, czająca się za jego plecami, niczym zły anioł stróż. Aż w końcu zaczynamy być Konstantym, by skonstatować, przerażeni, że zawsze nim byliśmy i oddychaliśmy nim każdym porem skóry. A to nieprzyjemne, ale konieczne katharsis.

d36ojvn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d36ojvn