Europa jest stara. Europa jest zmurszała. Europa długo nie pociągnie. Europa nie może zniknąć.Karl-Markus Gauß również się starzeje, walczy z nadwagą, krzepi się zabobonnie rumiankową herbatą i zamiast humorami psuć żonie wakacje, skrupulatnie zbiera fiszki. Wiadomo, bez laptopa ani rusz. Już w trakcie urlopu zabiera się za pisanie esejów, które równie dobrze można by nazwać reportażami dygresyjnymi. A czytanie wyrafinowanych szkiców literackich nie zawsze jest czynnością łatwą. Zresztą czytanie nie zawsze jest przyjemne, bo druk przecież potrafi kłuć w oczy. Takie spostrzeżenia towarzyszyły mi podczas lektury w Gąszczu metropolii.
Tym razem austriacki publicysta, którego w Polsce specjalnie nie trzeba przedstawiać, odwiedził kilkanaście europejskich miast w okolicach Anno Domini 2007. Być może tytułowa metropolia pasuje jak ulał do opisywanych stolic państw (Belgrad, Bruksela, Bukareszt, Wiedeń)
, to przy wojewódzkim Opolu budzi moje zdziwienie, a w przypadku burgundzkiej miejscowości Beaune, wprawia mnie wręcz w konsternację. Nie wiem, powiem otwarcie, że administracją nigdy specjalnie się nie interesowałem, nie potrafię nawet określić dokładnych granic Gdańskiego Obszaru Metropolitarnego, ale skądinąd wiem, że co gąszcz, to las; a wśród licznych drzew łatwo się zgubić. I takich pięknych drzew, proszę wybaczyć wariactwo, przesłaniających gęstwinę znaczeń jest tu sporo. Autor jest czujny, gdyż również pośród bezdomnych psów szuka dla siebie duchowej strawy. Autor jest spostrzegawczy, gdyż w szczegółach znajduje drogę do snucia refleksji na temat narodowych wieszczy, zawstydzających się nawzajem turystów, czy też świata wywróconego na
opak, w którym ateiści bronią chrześcijaństwa, doszukując się w nim korzeni Oświecenia. Autor, raz po raz, zaskakuje wyprawą w historię (od niezwykłego pontyfikatu Piusa II po twórczość Tudora Arghezi, antycypującego w latach trzydziestych dwudziestego wieku, aktywność niejakiego „Słońca Karpat“), odświeża pamięć o zapoznanych pisarzach i poetach (nigdy nie uważałem siebie za znawcę literatury Środkowej i Wschodniej Europy i jakoś nie przywiązywałem wagi do tego, kogo Nietzsche uważał za mistrza języka francuskiego), więc po raz kolejny w życiu odkrywam, że moja biegła znajomość dziejów powszechnych jest co najwyżej powierzchowna. I bardzo dobrze, w końcu jeśli chce się zmądrzeć, to należy czytać mądrzejszych od siebie.Tylko cóż mi po takiej mądrości, która raz po raz zdaje sobie sprawę z własnego rozkładu i zepsucia, napełniając przedziwnym smutkiem? Bo wyprawa w ciemną knieję, nieraz imię najwierniejszej dla każdego śmierci
przyzywa, a spacerując po zabytkach, odnosiłem wrażenie, że chadzam sobie po ruinach, przywołujących fiasko różnorakich projektów, a wypierający się nekrofilii mieszkaniec Salzburga wielokrotnie wspomina o zmarłych, którzy nie potrafili zejść żywym z oczu.
Europa już dawno przebrnęła przez kryzys wieku średniego.Europa poznała swoje ograniczenia. Europa zaczyna szykować się na śmierć. Europa nie może zniknąć. Tak kondensuję wrażenia z lektury pism austriackiego wędrowca, który nie przesadza z optymizmem, ale w wyrafinowany sposób mierzy się z tym, co nieuniknione. Nie jest to zatem brutalna proza jakiegoś kanibala ery atomowej. Nie jest to też, pozbawiona homoerotycznych inklinacji, wyprawa po śmierć do „śląskiej Wenecji“. Nie jest to lektura, ani łatwa, ani do końca przyjemna w odbiorze, co nie zmienia faktu, że po gąszczu warto się przejść. Tyle w nim przecież pięknych drzew.