Trwa ładowanie...
recenzja
24-05-2012 14:06

Dlaczego hipcio nie tonie, a kot jest i żywy, i martwy?

Dlaczego hipcio nie tonie, a kot jest i żywy, i martwy?Źródło: Inne
d37lwtc
d37lwtc

Twórcy bajek od wieków żonglują antropomorfizacją, kreując świat zwierząt i nadając im ludzkie cechy. W bardziej lub mniej zawoalowany sposób opisują nasze przywary, wady i bolączki, za pomocą paraboli odzwierciedlając kondycję społeczeństwa.Zwierzęta są w bajkach bardzo ludzkie, zaś dzięki zastosowaniu wspomnianych masek, utwory te stają się celnymi alegoriami. Ezop, Biernat z Lublina, Fredro, La Fontaine, Kryłow czy Krasicki, swymi epigramatami lub bajkami narracyjnymi, próbowali, przez pryzmat czworonogów, pokazać bolączki naszego, dwunożnego, świata. O ile Desmond Morris widział w nas jedynie nagie małpy, bezwłose prymaty szukając cech zwierzęcych w ludziach, bajkopisarze obdarzali zwierzęta iście ludzkimi przymiotami. Marketa Bankova nie odkrywa wielkich prawd humanistycznych posługując się narzędziami antropomorfizmu. Jej zwierzaki nie szukają odpowiedzi na fundamentalne pytania o nas, istotę i sens bytu, a w swych dociekaniach wkraczają na pola oddziaływań, przemian materii i energii, jednym
słowem, dumają nad ideą samej natury, physis, powszechnie zwanej fizyką.

Marketa Bankova urodziła się w Pradze, gdzie obecnie mieszka tworząc prace z dziedziny net-artu i rozliczne projekty internetowe. Jednym z najciekawszych wydaje się wirtualny przewodnik po Nowym Jorku, gdzie usiłowała oddać, jak sama wspomina, atmosferę, energię i „to coś”, co czyni zeń miejsce wyjątkowe. W latach 1989-1997 studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Pradze, zajmując się grafiką i nowymi mediami, z przerwą na edukację w londyńskim Middlesex University oraz Maryland Institute of Art w Baltimore. Wciąż balansuje między dźwiękiem, obrazem i tekstem, szukając nowych możliwości i form przekazu.Myślę, że pokłosiem owej zabawy formą i pragnienia jak najszerszej popularyzacji nauki, była „Sroka w krainie entropii”. Za pracę tę Bankova została uhonorowana nagrodą Magnesia Liter, w kategorii „odkrycie roku”.

Jak wspomniałem, zwierzęta Bankovej nie tyle próbują odnaleźć swoje miejsce w świecie, co pragną zrozumieć, jak działa, jakie prawidła nim rządzą i jak jest skonstruowany. Przez ów zwierzęcy pryzmat nie patrzymy na siebie, a na otaczające nas uniwersum usiłując dostrzec rządzące nim prawidła – również te niedostrzegalne. Bohaterowie nie skrywają tu pod futrem czy piórami naszych przywar i zalet, a, przede wszystkim, żądzę wiedzy, pragnienie poznania i dociekliwość. Oto na przykład małpa i antylopa próbują nakłonić hipopotama do spożycia kamienia, wszak hipek pływa, kamień nie, więc czy zestaw hipek-kamień będzie pływał? Przesympatyczny świniokształtny nie jest przesadnie entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, ale któż może oprzeć się argumentom, że warto zostać męczennikiem w służbie nauki, bowiem ta wymaga wielkich ofiar, za którymi idzie splendor, chwała i wzmianki w podręcznikach? Prześmieszne dywagacje o potencjalnym męczeństwie hipopotama, bardzo gładko, naturalnie prowadzą nas do prawa
Archimedesa, siły wyporu i podstaw hydrostatyki. Urocza to historia. Kilka stron dalej kura wyjaśnia królikowi zawiłości termodynamiki i prawa zachowania energii, przy okazji dzieląc się życiową prawdą, że pomiędzy głupimi bardzo mądrze jest udawać jeszcze głupszego. Gepard i mysz, podczas wyścigów mających na celu pokonanie prędkości światła – i jest to moja druga ulubiona bajka w tym zbiorze – przybliżą nam prawidła stojące u podstaw teorii względności Einsteina oraz pokażą, że nawet dziki kot, pomimo tego, że trochę niepodobny, może być świnią. Kura Jarmilla pomoże borsuczycy Elzy poradzić sobie z mężem-leniem, wdrożywszy newtonowskie zasady fizyki klasycznej, natomiast tytułowa sroka dowie się, czym jest entropia i dlaczego – wielce niedydaktyczny to wniosek – nie ma sensu sprzątać. Dzięki lisicy, coraz boleśniej odczuwającej upływ czasu, poznamy tajniki elektrostatyki, podczas gdy myszki będą dumały nad niemałym problemem kota niejakiego Schroedingera, który jest jednocześnie żywy i martwy. Kot, nie
Schroedinger... Chociaż, jakby się głębiej zastanowić, to Schroedinger pewnie też. Książkę wieńczą opowieści o kotku, który dzięki nieszczęśliwemu wypadkowi poznał działanie grawitacji oraz o mądrzej kurze, która tym razem jeleniowi i ptaszkowi przybliżyła kwestie Teorii Wszystkiego, z hiperstrunami na czele.

Chciałbym napisać, że ze Sroką w krainie entropii jest jak ze „Shrekiem”, filmem który podoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym, z tym że każde z nich znajduje w nim coś zupełnie innego, od prostej historii o zielonym stworze przyjaźniącym się z gadającym osłem, po moralitet o akceptacji inności. Chciałbym napisać, że jest to książka dla każdego, bo każdy odnajdzie w niej coś interesującego, zajmującego, ważnego. Trochę się jednak przed tym waham. Spis treści zawiera wzmianki, dla kogo przeznaczony jest dany rozdział, i tak na przykład hipopotamowe perturbacje z tonącymi kamieniami są dla dzieci, młodzieży i dorosłych, termodynamiczne dylematy królika – dla dzieci i młodzieży, natomiast rozważania myszy nad (nie)bytem pewnego kota, który na raz jest i go nie ma - dla dorosłych. W teorii to się może sprawdza, ale nie jestem przekonany, czy dziecko będzie bez problemu w stanie pogodzić historyjkę o dociekliwym króliku z trzema prawami termodynamiki, nawet, jeśli będą one wyłożone w dość przystępnej
formie.
Mniejsza jednak o tę dziedzinę, którą dociekliwa pociecha może, w miarę, rozpracować empirycznie – prawdziwy klops zacznie się, gdy opowiastka o mądrej kurze zamieni się w wykład o teorii strun i czterech wymiarach, których ponoć jest dużo, dużo więcej. Jeśli niekoniecznie dzieci, to może starsza młodzież? I tutaj ten, za przeproszeniem, „target”, jest o wiele lepszy. Myślę jednak, że lekturze tej książeczki powinno towarzyszyć zaplecze w postaci rodzica, który będzie w stanie wyjaśnić pytania nasuwające się po przeczytaniu zamieszczonych historii, ewentualnie dobry system edukacji, dzięki któremu czytelnik będzie miał blade pojęcie o opisanych zwierzęcych dylematach. Wydaje się bowiem, że Sroka w krainie entropii to praca skierowana głównie do tych, którzy już coś wiedzą na opisywane tematy i uśmiechną się szeroko gdy zobaczą, że to, co na uczelni wymagało zapełnienia wzorami kilku tablic, w sposób przystępny sprowadzono do formuły iście la fontainowskich bajek.

d37lwtc

Czy zatem warto czytać Srokę w krainie entropii? Zdecydowanie tak, choćby dlatego, żeby przy obecnym, systematycznym – i systemowym – obniżaniu poziomu edukacji, przy absurdalnej tragifarsie szumnie zwanej „nauczaniem fizyki”, młody człowiek chociaż znał takie pojęcia, jak entropia, energia, kwant i nie bał się o nie pytać. Ciekawość jest wszak wprost proporcjonalna do przyrostu wiedzy, więc pytać ów młody człowiek powinien. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w jego otoczeniu znajdzie się ktoś, kto jest w stanie mu na owe pytania, rozbudzone zwierzęcymi opowiastkami, odpowiedzieć. Na razie, kolejni ministrowie edukacji robią wszystko, by tę liczbę osób jak najbardziej ograniczyć, wychodząc z założenia, że ignorancja jest błogosławieństwem, zaś zrozumienie otaczającego nas świata nie dość, że do niczego się nie przydaje, to jeszcze może przysporzyć niepotrzebnych stresów. Sroka w krainie entropii pokazuje, że o fizyce da się mówić w sposób lekki, łatwy i przyjemny, czyniąc z niej nie tylko przydatną
lekturę dla starszych uczniów, ale i, a może przede wszystkim, dla tych, którzy stoją po drugiej stronie belferskiego biurka.

d37lwtc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37lwtc