Szczecińska dziennikarka, Milena, dostaje do opracowania temat: ma napisać o cud-maszynie, zdalnie sterowanym świdrze za milion euro, którego użycie powoduje, że można kłaść pod ziemią nową instalację, nie rozkopując nawierzchni drogi i nie powodując gigantycznych korków (już ten motyw sprawia, że na polskim gruncie książkę z pewnością można zaliczyć do fantastyki). Kosztowny świder wpada jednak nagle w jakąś dziurę, prawdopodobnie do bunkra; według Radka, dziennikarza z rywalizującej z pismem Mileny gazety, pod Szczecinem pełno jest takich obiektów. Gdy Milena z Radkiem postanawiają sprawdzić, co kryje się w podziemiach, słyszą dziwne odgłosy, czują czyjąś obecność; nie poprawia im humoru ludzka noga, którą znaleźli. Tuż po tym wydarzeniu Milenę prosi o pomoc dawna przyjaciółka: jej brat, były chłopak Mileny, ponoć dziwnie się zachowuje. Spotkanie z Darkiem nie przebiega tak, jakby Milena pragnęła: rzucona przez niego na łóżko traci przytomność, a gdy się budzi, okazuje się, że została zgwałcona.
Zaczynają się z nią dziać dziwne rzeczy....
Książka Izabeli Degórskiej nie jest specjalnie oryginalna. Z łatwością można tu odnaleźć ślady pomysłów jej poprzedników, takich chociażby jak Anne Rice czy Stephenie Meyer ; można też szukać powiązań z filmami takimi jak np. Blade – wieczny łowca. O większości motywów czy rozwiązań, jakie pojawiają się w tym tekście, można niestety powiedzieć: to już było. Rzeczywiście: człowiek proszący wampira o to, by go zmienił, wampir pijący krew zwierząt albo złych ludzi, żeby nie być takim złym jak inne wampiry, wrażliwość na światło słoneczne, istnienie wampira-mistrza, błyskawiczna regeneracja, wrażliwość na srebro, erotyczna atrakcyjność, walki pomiędzy poszczególnymi odłamami, „rodzina królewska”, zęby chowające się w dziąsłach, gdy akurat nie są potrzebne, wampiry pochodzące z arystokracji – to wszystko już było. Te dosyć oczywiste powiązania – a jest ich znacznie więcej –
psują radość lektury, chyba że czytelnik lubi odkrywać, że gdzieś już to czytał/widział.
Na tle innych tekstów „wampirycznych” (głównie zresztą romansów), które od jakiegoś czasu zalewają rynek księgarski, powieść Degórskiej jest jednak i tak dość atrakcyjna: widać w niej pewną próbę powrotu do tradycji przedstawiania tego fantazmatu. Przede wszystkim autorka rezygnuje (przynajmniej częściowo) z cukierkowego sposobu przedstawiania wampirów, który zagnieździł się w kulturze na stałe od momentu, gdy triumfy zaczęła święcić saga Meyer z błyszczącym Edwardem. Wampiry Degórskiej nie są przytulankami dla poszukujących miłości nastolatek, lecz agresywnymi potworami pożądającymi krwi, atakującymi znienacka. Co więcej, Szczecin jest ich pełen: aż strach wieczorem wychodzić na ulice. A to jeszcze nie wszystko, bo z blondwłosą wampirzycą związana jest tajemnica, która może się okazać kluczem do ewolucyjnego sukcesu krwiopijców...
Autorce z ogranego już chyba do granic możliwości motywu udało się zatem wykrzesać jakąś iskrę: wykreowane przez nią postaci są dość wyraziste, akcja wartka, wydarzenia fabularne w miarę logicznie uzasadnione. Wyraźnie też widać po zakończeniu, że będzie dalszy ciąg. Może wtedy poprawi się nieco język, pojawią się oryginalniejsze pomysły fabularne, mniej sztuczne będą dialogi i poszczególne sceny: tego bowiem, przynajmniej w tej powieści, autorce nie udało się uniknąć, Miłośnicy gatunku będą jednak pewnie zadowoleni i z obecnego tomu. No, chyba że mieszkają w Szczecinie i akurat chcieli sobie zrobić mały nocny wypad do pubu...