Ta książka uderzyła mnie w głowę. Jak wielka ciężka cegła, która nagle odrywa się z sufitu.
Chociaż w Pokoju nie było sufitu. Była siatka, przez którą można zobaczyć słońce, a czasem nawet, jak się weszło na stół i krzesło to przecinający niebo samolot.
W Pokoju mieszka Jack. Poznałam go, biorąc udział w jego piątych urodzinach, wtedy, gdy dostał w prezencie od mamy rysunek samego siebie - mógł go powiesić w Szafie. Podglądałam, gdy Mama kroi dla niego tort. Bo w Pokoju mieszka też Mama. Pokój nie ma zwykłych ścian. Ma na przykład Łóżkościankę – to tam gdzie stoi łóżko. Nie ma zwykłego dywanu, ale Dywan. Jest Szafa zamiast szafy i Roślina, w której inni dostrzegli by zwykłą roślinę. Nie ma też drzwi. Zamiast drzwi jest pik pik. I to pik pik działa tylko w jedną stronę – gdy nie zna się kodu nie można wyjść.Ani Mama, ani Jack kodu nie znają. Zna go tylko Stary Nick (w języku angielskim potocznie nazywa się tak diabła). Stary Nick dostarcza jedzenie, mydło, czasem, na Niedzielną Rozpustę można zażyczyć sobie książki, albo czekoladki. Lub nowe spodnie. Pokój istnieje już siedem lat. Ma kwadratowe 12 na 12 metrów i nie ma okien. Jack urodził się w Pokoju i nie ma butów, bo nigdy nie były mu potrzebne. Mama buty miała kiedyś, zanim Stary Nick przyprowadził
ją do Pokoju. Teraz też już nie ma. Ma w głowie tylko Jacka i to, żeby był szczęśliwy. Dlatego opowiada mu cały świat. A całym światem jest Pokój. Wszystko inne to kosmiczne planety, a to, co widzą w telewizorze nie istnieje naprawdę. Do czasu, gdy Mama postanawia, że muszą się z Pokoju uwolnić i Jack będzie tym, który utoruje im drogę do Nazewnętrza.
Najpierw nie mogłam się przyzwyczaić do języka tej powieści. Nie zawsze rozumiałam Jacka, choć jest niesamowicie inteligentnym pięciolatkiem. Nie umiałam spojrzeć jego oczami. Musiałam odkładać książkę i oddychać. Potem tez musiałam ją odkładać, by odetchnąć od nadmiaru nagromadzonych we mnie emocji. Od nadmiaru myśli i rozważań, które kłębiły się w mojej głowie. To książka o doskonałej konstrukcji – pięciolatek, który nigdy nie widział świata i urodził się w podwórkowej szopie, opowiada nam o tym, jak być szczęśliwym. To też książka bardzo przewrotna, bo gdy kończymy ją czytać, nasze początkowe współczucie zamienia się w coś na kształt zazdrości. Mamy ochotę wejść do Pokoju i tam po prostu być.
A Jack i Mama nie byli tak po prostu.
Świat zredukowany do tak małej powierzchni wydaje się więzieniem. Jak przeżyć, gdy ma się tak mało? Miejsca, rzeczy, wolności?
Ale w takim Pokoju można stworzyć świat idealny, można być w nim dobrym. A to dzięki wyobraźni i rutynie - w Nazewnętrzu te dwie rzeczy się wykluczają, a w Pokoju są sposobem na przeżycie. Mama (do końca nie poznajemy jej imienia) musi wymyślić Jackowi cały świat po to, by stworzyć mu normalność, by nigdy nie odczuł, że Pokój to kara. Układa cały dzień, dopasowuje do siebie klocki zdarzeń, reżyseruje. Wymyśla lekcję WF – bieganie, skakanie, wspinane się… Wymyśla lekcję muzyki – każde z nich coś nuci, a drugie musi zgadywać co. Wymyśla zabawki – ze skorupek po jajkach tworzą węża z małym językiem z igły. Codziennie jest pacierz, codziennie jest też stała pora kolacji i codziennie można oglądać telewizję tylko przez kilka chwil. I to nie tylko bajki, także wiadomości i programy edukacyjne, z których Jack uczy się słownictwa. Pokój musi być całym światem, więc Mama stara się, aby był światem dobrym. To matka idealna, wzór do naśladowania – udowadnia swoją idealność każdego dnia. Każdego dnia budzi się dla
swojego syna i dla niego obija się o ściany ciasnego Pokoju. Dla niego wymyśla nazwy. Dla niego wymyśla historie. Udowadnia, że do wychowania dziecka potrzebna jest tylko miłość i chęć, nie żadne zabawki, pieluchy, smoczki i maty edukacyjne. Nie zastąpią przytulania, tłumaczenia, czasu poświęconego dziecku, otwartego umysłu i otwartych ramion.
Paradoksalnie ta książka mówi o tym, że dziecko, jeśli tylko dać mu miłość, jest wartościowsze w zamknięciu - jest nieskażone bezsensownością świata, jego zaśmieceniem i zabrudzeniem, ogromem rzeczy i ogromem niepotrzebności. Szanuje rzeczy, które posiada, o każdej mówi „z wielkiej litery”, szanuje swoje otoczenie. To opowieść o tym, że kształtujemy się sami, że niepotrzebny nam do tego komputer, mikser, pralka, czy tusz do rzęs. Wystarczy Łyżka, własne dłonie i skorupki jajek. A telewizor możemy wykorzystywać do poszerzania zasobu słownictwa.
To książka o dziecku z Pokoju, które było nieskażone konwenansami. Tymi, które każą nam „dobrze się zachowywać”, mówić, że coś jest interesujące, gdy nam się nie podoba, a nie chcemy urazić rozmówcy, które każą nam nosić buty, bo tak wypada – mimo, że bolą nas w nich stopy. W Pokoju możemy być sobą, w Nazewnętrzu udajemy.
I teraz, gdy właśnie skończyłam czytać Pokój mam ochotę zrobić to jeszcze raz. Zamknąć się między okładkami, posłuchać historii o tym, jak Jack przyszedł na świat, zjeść mrożoną fasolkę i być kochaną tak bezinteresownie i czysto.