Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:20

Czas proroków

Czas prorokówŹródło: "__wlasne
d1khs8e
d1khs8e

Gyorgy Spiró jest jednym z najwybitniejszych węgierskich dramatopisarzy, eseistów i prozaików, parającym się również tłumaczeniami literatury pięknej, krytyką teatralną i wykładaniem na prestiżowych budapesztańskich szkołach wyższych. Jego twórczość została uhonorowana rozlicznymi nagrodami, w tym m.in. Attili, Erzsebet, Tibora Deryego, Szepa, Laurowym Wieńcem Republiki Węgierskiej, Międzynarodową Nagrodą Wyszehradzką oraz laurami za najlepsze dramaty. Dorobek translacyjny Spiró zawiera wiele dzieł polskiej poezji i dramaturgii, od Wyspiańskiego po Miłosza, zaś Polska od wielu lat pozostaje w sferze jego zainteresowań. Książka zatytułowana Iksowie traktuje o działalności Wojciecha Bogusławskiego, a sztuka Szalbierz, znakomicie przeniesiona na deski teatru przez Wiszniewskiego, rozwija jeden z epizodów tej powieści. Bohaterami jego esejów są takie postaci, jak Gombrowicz, Borowski czy Wajda. W roku 1990 wydany został Przybysz, powieść o Adamie Mickiewiczu oraz całym środowisku towiańczyków. Jak sam
autor zauważa, przeszła ona praktycznie bez echa, w wyniku czego Spiró „klął w duchu czytelników, którzy sądzili, że mają coś lepszego do roboty niż czytanie, i krytyków, którzy do książki nawet nie zajrzeli”. Piętnaście lat później ponownie sięgnął do tej pracy i, stwierdziwszy, że może i wyżej wymienieni mieli trochę racji - wszak jako pisarz i człowiek nie był wówczas jeszcze dostatecznie dojrzały - postanowił ponownie opisać tę historię. Dodatkowym bodźcem był fakt, że polskie biblioteki stały teraz przed nim otworem, ponadto przez lata, jakie zdążyły upłynąć od wydania Przybysza, dotarł do wielu ważnych źródeł. W takich właśnie okolicznościach powstali Mesjasze, monumentalna powieść, która nie nosi tytułu Entuzjaści tylko dlatego, że sprzątnął go Spirówi sprzed nosa Zsigmond Kenry.

W pierwszych rozdziałach obserwujemy obraz polskiej emigracji oczyma podporucznika Potrykowskiego, młodzieńca, który porzucił naukę na wileńskim uniwersytecie, by wziąć udział w powstaniu listopadowym. Po klęsce zrywu trafił on do obozu deportacyjnego w Besançon, gdzie, niestety, dysonans poznawczy dawał mu się z każdym dniem we znaki. Kiedy walczył, reguły były banalne: kazali bić się za Ojczyznę – bił się, ile sił starczyło. Gdy jednak ta znów stała się „utworem udręczonego umysłu” i przyszło wyemigrować, już nic nie było tak proste, jak dotychczas. Bratkowski pisał, że Polacy we Francji byli moralną republiką, ucieleśnieniem ideału, którego jednak podporucznik próżno wyglądał, wpadając w coraz większą dezorientację. Cóż bowiem miał począć przyzwoity człowiek wśród ludzi, którzy, miast łączyć swoje siły, bezustannie biorą się za łby? Na domiar złego, o ile marzenia o uwolnieniu Europy spod władzy tyranów pozwalały znosić nędzę, tak ze znoszeniem braku kobiety udawało mu się znacznie trudniej. Z obozu
depo trafił do Caen, później zaś do Paryża, gdzie został sekretarzem Związku Emigrantów Polskich - może i stale gadano tam po próżnicy, ale przynajmniej w ojczystym języku. Jak Spiró napisał, jego pamiętnik wydano po 142 latach, w nakładzie ponad 3000 egzemplarzy.

Wraz z końcem opowieści o nieszczęsnym podporuczniku, zaczyna się historia właściwa – tak przynajmniej mi się wydawało, choć kilkadziesiąt stron później autor wyprowadził mnie z błędu - w której pojawią się rozliczne postaci z literackiego i politycznego firmamentu, m.in. tytułowi mesjasze. Autor powraca tu do roku 1841, kiedy to mija dziesięć lat, odkąd Polacy wegetowali na emigracji, pogrążając się w niekończących swarach i waśniach. Pewnego lipcowego dnia, odwiedził wówczas Mickiewicza gość, o którym wieszcz stwierdził później, iż był on samym boskim wysłannikiem. Balsamem dla umysłu dręczonego o przyszłość Polski stały się słowa przybysza, jakoby już niedługo kraj miał odzyskać niepodległość, a dotychczasowe ideały nabrać kształtów ze wszech miar rzeczywistych. Nie sposób się zatem dziwić, że niebawem poeta stanie się najgorliwszym wyznawcą owego mesjasza, Andrzeja Towiańskiego, twierdząc, iż przyszedł on upomnieć się o realizację tego, co Chrystus światu przekazał. Ziarno zasiane przez byłego
asesora wileńskiego Sądu Głównego zakiełkowało w postaci Koła Sprawy Bożej, którego Mickiewicz stał się przewodniczącym po wydaleniu Towiańskiego z Francji. Autora Dziadów tak bardzo pochłonęła działalność w tej sekcie, że nie przeszkadzał mu specjalnie fakt przyłączenia się do niej jego głównego antagonisty, Słowackiego. Nawet, jeśli, jak to stwierdził Eustachy Januszkiewicz, kłopotliwe jest, gdy na jedną emigrację przypada dwóch wieszczów.

Kiedy powieść na dobre się rozkręca, Spiró zwraca się bezpośrednio do czytelnika słowami, które przywołały na moją twarz szeroki uśmiech. Stwierdził on, że nieczęsto się zdarza, by wstęp stanowił 1/6 fabuły, podobnie, jak nieczęsto się zdarza, by główny bohater znikał w ostatniej jednej trzeciej, by pojawić się dopiero na końcu książki. Ponieważ jednak, jak dobitnie podkreślił, taka jest teraz moda, jeśli się komuś nie podoba, niech dalej nie czyta. Nie tyle ze względu na modę, co przede wszystkim na łaknienie poznania dalszych szczegółów tej pasjonującej opowieści, nie dałem się zniechęcić autorowi, dzięki czemu poznałem – faktycznie mniej więcej w 1/6 historii – głównego bohatera, Rama Gerszona. Ów wileński Żyd był niezwykle cennym „nabytkiem” dla Koła, zaś Towiański miał dlań niebagatelną misję nawrócenia samego papieża Grzegorza XVI. Zapewniam, że wcale nie będzie to jeszcze najśmielszy plan, jaki zostanie przeznaczony do realizacji owemu gorliwemu misjonarzowi Sprawy Bożej.

d1khs8e

Przygotowując się do napisania książki o polskiej emigracji i sekcie Towiańskiego, Spiró wykonał iście tytaniczną pracę, dokładnie analizując rozliczne emigracyjne dzieła, m.in. te zachowane w paryskiej Bibliotece Polskiej. Przytacza fragmenty wykładów Mickiewicza w Collège de France oraz opisuje reakcje na najsłynniejsze jego przemówienie w katedrze Notre-Dame, sięga do artykułów pojawiających się w ówczesnej prasie, dzienników Seweryna Goszczyńskiego, dokładnie omawia Biesiadę i Wielki Period Towiańskiego oraz utwory Mickiewicza. Na kartach Mesjaszy pojawia się wprost zatrzęsienie postaci, idei, przekonań, co z początku może przytłaczać, dezorientować, zwłaszcza, że nie jest to książka, którą czyta się lekko. Wymaga ona od czytelnika skupienia, uwagi, ale warto podjąć ów wysiłek, by wydobyć z niej wszystkie smaczki, jak na przykład pyszny fragment o rewolucji przyrównanej do morza płomieni, po którym zostaje li tylko popiół. Morza, w którym płoną nie tylko miasta, ale i dusze oraz książki, wszak
prace Mickiewicza również strawiły płomienie. Omar rzekł niegdyś, że jeśli książki są zgodne z Koranem, to są zbyteczne, jeśli zaś nie są zgodne, to są szkodliwe. Spiró, nawiązując do tej myśli stwierdził, iż być może dzieła poety spłonęły, bo zbędne jest to, czego nie można spożytkować dla narodu.

Godną polecenia jest również część traktująca o tym, jak łatwo Towiański omamił członków Koła wmawiając, że są ludzkością doskonałą, iskrą przyszłej niebiańskiej ludzkości rzuconej na ziemię. Otóż autor zauważył, że ludzie nie dlatego tworzą sektę, że pociąga ich dogmat religijny, aspekt metafizyczny, zaś powód jest znacznie bardziej prozaiczny, po prostu szukają ucieczki przed samotnością. Towiański zwrócił upadającym na duchu emigrantom pewność siebie: powiedział, że Bóg ich wybrał oraz to, że wrócą do Ojczyzny. To wystarczyło, by wielkie, czasem jakże sprzeczne osobowości błyskawicznie uległy wpływom tego nowego mesjasza, śniąc sny o jutrzejszej wolności i stając się „przezroczyści od duchowej udręki”. Towiański dał im cel życia i natchnął ich nadzieją – tylko tyle i aż tyle.

W Mesjaszach mistycyzm miesza się z ideami politycznymi, mesjanizm splata z ekumenizmem, a wielkie idee gruchotane są przez wielką historię przelewającą się wówczas po Europie niosąc – nierzadko niespełnione - obietnice samostanowienia narodów i autonomii państw. Znajdziemy tu również fragmenty pozwalające odetchnąć od gęstej atmosfery czasów, w których każde środowisko musiało mieć co najmniej jednego proroka i jestem przekonany, że nie raz czytelnik będzie miał okazję do serdecznego śmiechu. Chociażby przy okazji rozważań Rama o kozie, ewentualnie poznając kulisy publicznej spowiedzi towiańczyków, która, miast pokuty i pojednania, przyniosła konstatację, że pozostaje ze wszelkich sił grzeszyć, by przynajmniej było się z czego spowiadać i czuć skruchę. Dopóki nie ma skruchy, dopóty grzeszą przeciw Ojczyźnie, Mistrzowi i narodowi.

Podczas lektury jakże ważnej książki obok której nie sposób przejść obojętnie, nieustannie towarzyszyło mi dość smutne przeświadczenie, że jedną z najlepszych powieści o polskiej emigracji, towianizmie i o naszym duchu romantycznym stworzył nie Polak, a Węgier. Cóż, być może pozostaje pogodzić się z faktem, że te najistotniejsze książki o nas zazwyczaj piszą inni. Jak autor twierdzi we wstępie, jego rola ograniczyła się li tylko do tego, by możliwie najgłębiej zrozumieć ludzi, którzy naprawdę istnieli, nie domyślając się nawet, że naiwnie i namiętnie przeżywają wielką historię. Moim zdaniem, nie dość, że Spiró znakomicie to uczynił, to jeszcze – w tak wybornym stylu – nam samym ułatwi zrozumienie tych udręczonych, romantycznych dusz, bezustannie śniących sen o wolności.

d1khs8e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1khs8e