Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:15

Skok na głęboką wodę

Skok na głęboką wodęŹródło: Inne
d33o9vg
d33o9vg

Los początkującego pisarza nie jest godny pozazdroszczenia. Do debiutu wszyscy podchodzą podejrzliwie – bo to debiut. Ale po udanym debiucie jest, paradoksalnie, jeszcze gorzej. Wzrastają oczekiwania, im debiut błyskotliwszy, tym łatwiej zostaje częstokroć później okrzyknięty jednorazowym fajerwerkiem. Debiut tak spektakularny jak Kłamstwa Locke’a Lamory bardzo trudno przebić. Uczciwiej będzie zatem spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy druga część perypetii Niecnych Dżentelmenów dorównuje pierwszej? Locke i Jean próbują otrząsnąć się z szoku i żalu, planując kolejny, wyjątkowo spektakularny przekręt – celem jest Wieża Grzechu, najbardziej ekskluzywny dom gry w Tal Verrar. W tej nowej scenerii mamy również nowe uwarunkowania polityczne – władzę cywilną w mieście sprawuje złożona z kupców Priori, zaś wojsko i flotę od czasów tysiącdniowej wojny z Camorrą trzyma twardą ręką archont. Aktualnie jest nim niebezpiecznie ambitny Maxilian Stragos. Jak łatwo się domyślić, Priori i archont nie darzą się
wzajemnie zbyt ciepłymi uczuciami – w mieście trwa nieustanna walka o wpływy, acz obie strony boją się na razie zainicjować ostateczną próbę sił. Kryminalny półświatek Tal Verrar trzyma w ryzach właściciel wspomnianej Wieży Grzechu – Requin, sojusznik Priori, przechowujący w swoim niezdobytym dzięki licznym zabezpieczeniom i pułapkom skarbcu majątki większości członków rady. Kiedy dwaj Niecni Dżentelmeni po dwuletnich misternych przygotowaniach przymierzają się do realizacji swego brawurowego planu, żądni zemsty za upokorzenie konfratra więzimagowie z Karthrainu krzyżują im szyki, wplątując uczciwych złodziei w meandry miejskiej polityki. Robią to tak skutecznie, że aby się wyzwolić i ujść z życiem, Locke i Jean są zmuszeni do odegrania, po raz pierwszy w swojej długiej i owocnej karierze, ról, w których nie sposób wiarygodnie improwizować bez długiego przygotowania – mają zostać piratami.

Autorowi należy się uznanie, bo zamiast łatwo i z gwarancją sukcesu powielić już sprawdzoną formułę, zdecydował się spróbować czegoś nowego. Mam tu na myśli nie tylko płaszczyznę fabularną, bo akurat wątek piracki, głównie ze względu na zbytnie rozbudowanie, jest jedyną, za to ewidentną mielizną Szkarłatnych mórz. Świetnym pomysłem było postawienie dotąd niepokonanych i zawsze pewnych siebie bohaterów – dotyczy to szczególnie Locke’a – w nowej sytuacji, wobec której ich wiedza i umiejętności stają się bezużyteczne, a oni sami bezradni i zdani łaskę innych. W tym krytycznym położeniu Jean w końcu wychodzi z cienia przyjaciela, jego postać zostaje znacząco pogłębiona, zindywidualizowana, sam Locke zaczyna postrzegać kompana inaczej. Lamora również się zmienia – zarówno pod wpływem wydarzeń przeszłych, jak i rozwoju sytuacji. Staje się bardziej odpowiedzialny, mniej egoistyczny. Choćby dla tej przemiany epizod morski był wart wprowadzenia. W tle rzuca się w oczy kolejny ciekawy element: niemal całkowita
rezygnacja z elementów magicznych.
Całe Tal Verrar to jeden wielki pomnik ku czci techniki i postępu, pochwała możliwości kreatywnej jednostki. Potężny i wpływowy archont, fascynat rzemiosła, upatruje w rozwoju techniki jedyną możliwość pokonania znienawidzonej potęgi więzimagów. Pomysł uczynienia z techniki i alchemii odpowiedzi na zmonopolizowaną magię będzie, mam nadzieję, jeszcze w cyklu rozwijany.

Największe zalety prozy Scotta Lyncha, czyli styl i humor, są na swoim miejscu. Może tylko humor, jak i bohaterowie, stał się czarniejszy i bardziej cyniczny, często gorzki. Doskonałe, przewrotne i niespodziewane zakończenie wiele wynagradza. Jednak nie wszystko. Środkowe 150 stron opowieści, czyli większość epizodu pirackiego, to widoczne spowolnienie tempa, po części uzasadnione koniecznością ukazania w wiarygodny sposób wspomnianej przemiany bohaterów, ale mimo to silnie kontrastujące z pozostałą, dynamiczną częścią opowieści. Ten element sprawia, że w ostatecznym rozrachunku Szkarłatne morza ustępują dość zdecydowanie Kłamstwom, wciągającym od pierwszego zdania do ostatniej kropki. Ale mimo to pozostają doskonałą lekturą, którą, co istotne, można czytać bez znajomości poprzedniej odsłony (rzecz rzadka w wielotomowych seriach) i potwierdzają, że Scott Lynch prawdziwe asy swojej talii dopiero nam pokaże – być może już w najbliższym tomie cyklu – Republice złodziei.

d33o9vg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d33o9vg