Jako „mała, słodka dziewczynka” z zapartym tchem śledziłam poczynania detektywa Poirota stworzonego przez Agathę Christie, ale zdawało mi się, że pasja ta podzieliła tragiczne losy Dziesięciu Murzynków - najlepszej (?) książki Christie (w imię robiącej dziś fenomenalną karierę poprawności politycznej tytuł powieści zmieniono na „I nie było już nikogo”). O potencjale kryminału przypomniał mi dopiero Marcin Świetlicki (ten Świetlicki od tych Świetlików). Dwanaście to indywidualny debiut prozatorski Świetlickiego i jak na debiut przystało, książkę tę charakteryzuje inność i oryginalność formy. Jej głównym bohaterem jest mistrz, podstarzała gwiazdka zniszczona i wypalona światem. Mistrz żyje powoli i bez przekonania; centrum jego rzeczywistości znajduje się w Biurze – krakowskim lokalu należącym do jednego z przyjaciół bohatera. Z iście egzystencjalnego letargu wyrywa mistrza pewne niepozorne dziewczę, które czuje się prześladowane przed ducha Karola Kota – słynnego seryjnego mordercę. Brzmi kiczowato?
Możliwe. Ale z kiczem Świetlicki nic wspólnego nie ma.
Czytając Dwanaście miałam wrażenie, że kryminalna warstwa książki stanowi jedynie pretekst do stworzenia odpowiednio „zepsutego” klimatu. Świetlicki nie zmieścił się w roli autora skomplikowanej intrygi, wyszedł poza jej ramy jako wyjątkowo bystry obserwator mniej lub bardziej krakowskiego życia. I tak oprócz pistoletów, krwi i trupów w Dwanaście pojawiają się także wybory prezydenckie, koncert Jarre’a (określonego przez Świetlickiego wdzięcznym mianem „laserowego pajaca”) i decyzje Ministerstwa Kultury odnośnie rzeźb Mitoraja. Oprócz krzyków, płaczów i zgrzytania zębami Świetlicki serwuje swoim czytelnikom wnikliwe studium psychologiczno-socjologiczne Polaków zagnieżdżających się stopniowo w XXI wieku. Marcin Świetlicki nigdy nie zdetronizuje Agaty Christie. Nie chodzi tu jednak o brak talentu tudzież jakiejkolwiek postaci „zacięcia kryminalnego”. Bynajmniej. Świetlicki funkcjonuje po prostu na zupełnie innym poziomie. Jego pisanina przypomina nieco życie wykreowanego przez niego mistrza. Jest
niezobowiązująca, lekka i „przy okazji”. Efekt? Mistrzowski.