Trwa ładowanie...

Pierwsze wejście na ośmiotysięcznik opisane w kultowej książce. Annapurna - fragment

Francuska wyprawa mierzyła się z przenikliwym mrozem, słońcem wywołującym ślepotę, lawinami i brakiem tlenu. A jednak 3 czerwca 1950 roku Maurice Herzog i Louis Lachenal stanęli na samym szczycie. Annapurna była pierwszym w historii zdobytym ośmiotysięcznikiem. Zanim ktokolwiek zdołał wspiąć się tam ponownie, musiało minąć dwadzieścia lat. Przeczytaj fragment opowiadający o tamtym przełomowym momencie w historii. Miejmy nadzieję w przeddzień kolejnego. Gdy do ataku na K2, ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty zimą, szykują się członkowie polskiej wyprawy narodowej.

Pierwsze wejście na ośmiotysięcznik opisane w kultowej książce. Annapurna - fragmentŹródło: Le Figaro
d1cssmd
d1cssmd

Fragment pochodzi z książki ”Annapurna”, Maurice'a Herzoga, tłumaczenie Rafał Unrug, wydawnictwo Marginesy. Premiera 31 stycznia 2018

(...) Ta najwyższa brunatna skała... lodowa grań... czyż to jest cel całego życia? Granica dumy?
– A więc schodzimy?
Lachenal wyrywa mnie z marzeń. Jakie są jego wrażenia? Nie wiem. Czy myśli, że dokonał jeszcze jednego wejścia jak w Alpach? Czy uważa, że trzeba by tak po prostu schodzić?
– Chwileczkę, muszę zrobić zdjęcia.
– Spiesz się.
Grzebię gorączkowo w plecaku, wyciągam aparat fotografi czny, wyjmuję z dna plecaka mały sztandar francuski, flagi. Gesty niewątpliwie zbędne, lecz będące czymś więcej niż symbolem: świadczą one o bardzo serdecznych myślach. Przywiązuję kawałki płótna, zabrudzone w plecaku potem i żywnością, do styliska czekana, jedynego drewca, jakie mam do dyspozycji. Nastawiam potem aparat na Lachenala.
– Sfotografujesz mnie?
– Daj... szybko! – odpowiada Lachenal. Robi kilka zdjęć, po czym oddaje mi aparat. Zakładam film kolorowy i powtarzamy operację, aby mieć pewność, że przyniesiemy pamiątki, które kiedyś będą nam drogie.
– Czyś zwariował? – mówi Lachenal. – Nie ma czasu do stracenia! Musimy zaraz schodzić!
Istotnie, spojrzawszy wokół, widzę, że pogoda nie jest już tak wspaniała jak rano. Mój towarzysz niecierpliwi się.
– Trzeba schodzić!
Ma rację. To reakcja człowieka gór, znającego swoje królestwo.
Nie mogę się jednak przyzwyczaić do myśli o zwycięstwie. To niewiarygodne, że zdeptaliśmy ten śnieg.
Nie da się zbudować tu kopczyka: nie ma luźnych kamieni, wszystko jest skute lodem.
Lachenal tupie nogami: marznie. Ja też! Ale nie zwracam na to uwagi. Najwyższy szczyt, jaki dotąd został zdobyty, znajduje się pod naszymi stopami!
Defilują mi w pamięci nasi poprzednicy w tych wysokich górach: Mummery, Mallory i Irvine, Bauer, Welzenbach, Tilman, Shipton... Ilu z nich zginęło, ilu znalazło tutaj koniec, który dla nich był najpiękniejszy?
Do mojej radości dołącza się uczucie pokory. Nie tylko nasza dwójka wspięła się dziś na Annapurnę, lecz cały zespół. Myślę o wszystkich moich towarzyszach zaczepionych w obozach na stokach pod nami i wiem, że to dzięki ich wysiłkom, dzięki ich poświęceniom zwyciężamy dzisiaj. Są chwile, w których najbardziej złożone działanie zwiera się, kondensuje i ukazuje się całe w oślepiająco jasny sposób: tak jest i z tym niepowstrzymanym uderzeniem, które przyniosło naszą ekipę aż tutaj.

Marcel Ichac/Laurence de Boissieu Ichac
Źródło: Marcel Ichac/Laurence de Boissieu Ichac

Ale zwycięstwo zostało odniesione...

d1cssmd

– Dalej, prosto w dół! – woła Lachenal.
Zapiął już plecak i zaczyna schodzić. Wyciągam mój kieszonkowy altymetr: 8 500 metrów. Uśmiecham się... Połykam trochę mleka kondensowanego i rzucam tubę, która będzie tu jedynym świadectwem naszego pobytu. Zapinam plecak, wkładam rękawice, okulary, chwytam czekan; rozglądam się wokoło... i puszczam się w dół stoku. Zanim zniknąłem w żlebie, rzucam ostatnie spojrzenie na szczyt, który odtąd będzie dla nas całą radością i pociechą.
Lachenal jest już bardzo nisko; dochodzi teraz do końca żlebu. Ruszam jego śladami.
Spieszę się jak mogę, lecz teren jest bardzo niebezpieczny. Śnieg grozi obsunięciem przy każdym kroku. Lachenal znajduje się już na wielkim trawersie. Idzie z szybkością, jakiej się po nim nigdy nie spodziewałem. Z kolei ja przechodzę mieszaną, skalisto-śnieżną strefę. Wreszcie jestem u podnóża ściany! Spieszyłem się, brak mi tchu. Odpinam plecak. W jakim celu? Nie wiem. Nagle...
– Ach! Rękawice!
Nim zdołałem się schylić, widzę, jak ześlizgują się, toczą... Oddalają się od stoku...
Stoję, osłupiały, patrząc, jak suną wolno, lecz bez zatrzymania. Ruch tych rękawic przedstawia się dla mnie jak coś nieuchronnego, ostatecznego, czemu nie mogę się przeciwstawić. Konsekwencje tego mogą być poważne. Co robić?
– Prędko do obozu V!
Rébuffat i Terray powinni tam być. Mój niepokój znika cudem. Chwytam się myśli: dojść do obozu. Ani przez sekundę nie przychodzi mi do głowy, by wyjąć z plecaka i włożyć na ręce skarpetki, które zawsze zabieram na wypadek takiego zdarzenia. Ruszam naprzód i usiłuję dogonić Lachenala. Była druga, gdy stanęliśmy na szczycie; wyszliśmy o szóstej. Muszę ustąpić wobec oczywistej prawdy; straciłem poczucie czasu. Wydaje mi się, że biegnę, w rzeczywistości idę normalnie, może nawet powoli. Co chwila muszę się zatrzymywać, by zaczerpnąć tchu. Chmury pokrywają teraz niebo. Wszystko stało się szare, prawie brudne. Zrywa się lodowaty wiatr, niezapowiadający nic dobrego. Naprzód! Ale gdzie jest Lachenal? A ja myślałem, że on jest w średniej formie! Dostrzegam go co najmniej dwieście metrów przed sobą. Nie zatrzyma się nigdy.

Marcel Ichac/Laurence de Boissieu Ichac
Źródło: Marcel Ichac/Laurence de Boissieu Ichac

Szatz i Szerpowie sprowadzają na noszach Rebuffata do obozu I.

Chmury gęstnieją, schodzą ku nam; wiatr dmie coraz silniej. Nie czuję zimna. Czyżby schodzenie podtrzymywało krążenie krwi?
Czy znajdę namioty we mgle?
Spoglądam na turnię w kształcie ptasiego dzioba, która wznosi się ponad obozem. Powoli znika ona w chmurach, lecz na szczęście widzę w dole zbiegającą od niej grańkę. Jeżeli mgła stanie się gęstsza, pójdę prosto na tę grańkę. Będę schodził wzdłuż niej i wtedy muszę natrafić na namiot.

d1cssmd

Chwilami Lachenal znika, potem mgła staje się tak gęsta, że nie mogę go już więcej dostrzec. Idę wciąż szybko, na granicy utraty tchu.
Zbocze staje się bardziej strome; po jednostajnym śniegu pojawiają się płaty nagiego lodu. To dobry znak! Zbliżam się do obozu. Jak trudna jest orientacja we mgle! Kieruję się w dół według największego spadku zbocza. Teren jest urzeźbiony: z lodowatych ścianek schodzę na rakach.
Plamy... Jeszcze kilka kroków... To już obóz, ale są dwa namioty!
A więc Rébuffat i Terray przybyli! Co za szczęście! Powiem im, że zwyciężyliśmy, że wracamy ze szczytu. Jakaż będzie ich radość!
Jestem! Nadchodzę z góry. Obydwa namioty stoją naprzeciw siebie. Platforma została przedłużona, wejścia stykają się. Potrącam linkę naciągową pierwszego namiotu. Ktoś porusza się wewnątrz, usłyszano mnie. Jest Rébuffat. Pojawia się też głowa Terraya.
– Zrobione! Wracamy z Annapurny!

Szczelina

Moi towarzysze przyjmują z entuzjazmem tę wielką nowinę.
– A Biscante? – dziwi się Terray. Czuję niepokój w jego głosie.
– Och, zaraz nadejdzie, był tuż przede mną! Co za dzień, wyszliśmy o szóstej, ani jednego postoju... Nareszcie się udało! Brak mi słów. Mam tyle do opowiedzenia... Na widok znajomych twarzy znika dziwne uczucie, które ogarnęło mnie dziś rano. Nagle czuję się znów alpinistą. Terray, szalony z radości, ściska mi dłonie... Uśmiech gaśnie na jego twarzy.
– Maurice! Twoje ręce!... Zapada przykre milczenie. Zupełnie zapomniałem, że nie miałem rękawic: palce mam białofioletowe, twarde jak drewno. Moi towarzysze spoglądają na mnie z rozpaczą. Zdają sobie sprawę z powagi niebezpieczeństwa. Pławię się w euforii, nie zdając sobie sprawy z sytuacji. Nachylony ku Terrayowi, mówię doń:
– Ty przecież byłeś w takiej formie! Tak się wysilałeś! To nieszczęście, że nie poszedłeś z nami na szczyt!
– Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla wyprawy, mój stary... Zresztą skoro ty doszedłeś, zwyciężył cały zespół!
Ogarnia mnie niezmierne szczęście. Jak mam wyrazić to wszystko, co oznacza dla mnie jego odpowiedź? Przekształca ona radość ze zdobycia szczytu, która mogłaby się wydawać egoistyczna, w radość niczym niezmąconą, doskonałą. Świadczy o tym, że zwycięstwo nie jest zwycięstwem jednostki, pychy, co Terray zrozumiał pierwszy, lecz zwycięstwem wszystkich, zwycięstwem braterstwa ludzi.

Archiwum Maurice'a Herzoga
Źródło: Archiwum Maurice'a Herzoga

_Zwycięstwo! Maurice Herzog na zdjęciu wykonanym przez Lachenala na szczycie Annapurny. _

d1cssmd

– Hej! Hej! Hej! Na pomoc!
– Biscante! – wykrzykują Rébuffat i Terray.
Nie usłyszałem nic, zagubiony w odurzeniu, bez kontaktu z rzeczywistością.
Terrayowi ściska się serce: myśli o swoim towarzyszu liny, z którym przeżył tyle niezapomnianych przygód, z którym tak często ocierał się o śmierć i osiągnął tyle wspaniałych zwycięstw. Wygląda z namiotu i dostrzega Lachenala uczepionego na stoku sto metrów niżej. Wkłada buty, ubiera się w pośpiechu.
Spuszcza się w dół.
Ale zbocze jest puste, nie widać Lachenala. Terray wstrząśnięty krzyczy coś niezrozumiale. Straszliwa chwila, w której zniknął towarzysz najpiękniejszych dni jego życia.
Mgła pędzi wokół gnana silnym wichrem. Pod wpływem wzruszenia Terray nie pomyślał, że fałszuje ona odległości.
– Biscante! Biscante!
Dojrzał go. Krzyczy. W oknie, wśród mgły widzi swojego przyjaciela leżącego na stoku znacznie niżej, niż mu się zdawało.
Terray rzuca się w dół jak szalony. Odważnie zjeżdża na butach. Jak to się skończy? Jak zahamować bez raków na śniegu twardo ubitym przez wiatr? Lecz Terray jest pierwszorzędnym narciarzem. Zatrzymuje się krystianią przy Lachenalu, który uległ szokowi po poważnym upadku. Terray znajduje go leżącego z błędnym wzrokiem, bez czekana, bez kominiarki, bez rękawic, z jednym tylko rakiem.
– Mam odmrożone nogi! Prowadź mnie na dół... prowadź mnie na dół, niech Oudot mnie opatrzy!
– To niemożliwe – mówi Terray zmartwiony. – Nie widzisz, że jesteśmy wśród burzy?... I noc się zbliża.
Ale Lachenal jest przerażony myślą, że będzie musiał poddać się amputacji.
W odruchu rozpaczy wyrywa czekan z rąk Terraya i próbuje iść za wszelką cenę. Wkrótce jednak spostrzega bezużyteczność swojego czynu i decyduje się wrócić do obozu. Terray natychmiast wyrąbuje stopnie. Lachenal, wyczerpany, wlecze się na czworakach...
Przez ten czas wszedłem do namiotu Rébuffata. Gaston układa mnie troskliwie, serce ściska mu się na widok moich palców. Urywanymi zdaniami opowiadam mu przebieg dzisiejszego dnia, lecz on, nie zważając na nic, bierze koniec liny i zaczyna walić mnie nim po palcach. Potem z trudem zdejmuje mi buty ze spuchniętych nóg, bije i rozciera mi stopy. Za chwilę słyszymy Terraya, który w drugim namiocie robi to samo z Lachenalem. Tak, zwyciężyliśmy Annapurnę, pierwszy ośmiotysięcznik został zdobyty. Co jednak myślą teraz towarzysze, widząc nasze ręce i nogi?
Na zewnątrz szaleje burza. Mgła jest gęsta, zmrok zapada szybko. Pada śnieg. Tak jak poprzedniej nocy, trzeba będzie kurczowo trzymać maszty, aby wiatr nie porwał namiotów.

La Montagne vol. XII
Źródło: La Montagne vol. XII, fot: Gaston Rebuffat

Członkowie wyprawy.

d1cssmd

Mamy tylko dwa materace pneumatyczne. Zachowujemy je dla rannych. Rébuffat i Terray, każdy w swoim namiocie, siadają na linach, na plecakach, na żywności, aby izolować się od śniegu. Trą, uderzają, biczują. Czasem uderzenia spadają na żywe ciało. Wtedy w obydwóch namiotach rozlegają się wrzaski. Rébuffat jest wytrwały: to okropnie bolesne, ale nie można przestać. Powoli moje ręce i nogi ożywają. Krew zaczyna krążyć. Podobnie dzieje się z Lachenalem.
Terray zdobył się na przygotowanie ciepłego napoju. Woła do Rébuffata, uprzedzając, że poda mu menażkę. Dwie ręce spotykają się pomiędzy namiotami. Natychmiast pokrywa je śnieg. Płyn wrze, choć ma zaledwie sześćdziesiąt stopni; połykam go łapczywie. Przynosi mi to ogromną ulgę.
Piekielna noc! Wściekłe ataki wiatru powtarzają się raz za razem. Śnieg pada bez przerwy i obciąża dach.
Chwilami słyszę głośniejsze okrzyki w drugim namiocie. To Terray rozciera swojego towarzysza z podziwu godną wytrwałością, przerywając tylko od czasu do czasu, by dać mu wypić menażkę wrzącego płynu. Rébuffat, pokonany przez zmęczenie, zadowala się stwierdzeniem, że ciepło powraca do moich kończyn.
Na wpół przytomny, ledwie zdaję sobie sprawę z upływających godzin. Chwilami pojmuję prawdziwą grozę sytuacji, lecz przez resztę czasu pozostaję w niewytłumaczalnym odurzeniu, nie myśląc o konsekwencjach wiążących się ze zwycięstwem.
W miarę upływu nocy śnieg coraz bardziej przygniata namiot. Znów odczuwam przerażające wrażenie powolnego duszenia się w ciszy. Chwilami w porywach buntu usiłuję z całą siłą, jaką dysponuję, unieść rękoma przygniatający mnie ciężar. Po tym wściekłym wysiłku dyszę ciężko i wszystko wraca do poprzedniego stanu. Brzemię jest jeszcze cięższe niż poprzedniej nocy.
– Hej! Gaston!... Gaston!
Rozpoznaję głos Terraya.
– Trzeba ruszać!
Słyszę dźwięki, nie rozumiejąc dobrze. Czy to już świta? Nie dziwię się zupełnie, że moi towarzysze nie zamierzają iść na szczyt. Nie zdaję sobie sprawy z wielkości ich poświęcenia.
Na dworze wiatr dmie ze zdwojoną siłą. Namiot trzęsie się, tkanina strzela niepokojąco. Zazwyczaj rano była pogoda. Czyżby to był monsun? Wiedzieliśmy, że się zbliża... Czy to już pierwszy atak?
– Gaston! Jesteście gotowi? To Terray nawołuje znowu.
– Jeszcze chwilę! – odpowiada Rébuffat. Sprawa nie jest łatwa: musi mi włożyć buty i całkowicie mnie wyekwipować. Pozwalam robić ze sobą wszystko jak dziecko. Terray w swoim namiocie kończy ubierać Lachenala, którego spuchnięte nogi nie chcą zmieścić się w butach. Oddaje mu więc swoje, które są większe, a sam zakłada jego buty, rozciąwszy je najpierw. Wiedziony ostrożnością, wkłada do plecaka śpiwór i trochę żywności i woła do nas, żebyśmy zrobili to samo. Czy wiatr zagłuszył jego słowa? Czy też, nie mogąc się doczekać, by opuścić to piekło, zlekceważyliśmy jego radę?
Lachenal i Terray są już na dworze. Krzyczą:
– Idziemy! (...)

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

_ ”Annapurna”, Maurice'a Herzoga, tłumaczenie Rafał Unrug, wydawnictwo Marginesy. Premiera 31 stycznia 2018._

Obejrzyj też: Polscy himalaiści chcą dokonać niemożliwego

d1cssmd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1cssmd