Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 13:33

Wyobraźnia po prawej stronie, część pierwsza

Tym większym fenomenem jawi się wobec tego polska literatura fantastyczna, w której bardzo wyraźnie dominują autorzy-konserwatyści, autorzy-prawicowcy.

Wyobraźnia po prawej stronie, część pierwszaŹródło: Inne
d3q1u8r
d3q1u8r

KONIEC KOŃCÓW EUROPY

Często śmierć danego trendu w kulturze rozpoznajemy wyraźnie dopiero uderzeni dziełem, które, należąc do trendu i prezentując wszystkie cechy dlań charakterystyczne, stanowi już jego niezamierzoną parodię. Coś się bowiem tymczasem zmieniło - sytuacja polityczna, gospodarcza, mody, Zeitgeist - a autor albo tego nie zauważył, albo fatalnie spóźnił się z reakcją.
Napisanie i wydanie książki jednak trochę trwa, ryzyko rozminięcia się duchem czasu zawsze istnieje. Za PRL-u cykl wydawniczy sięgał nawet pięciu lat; tym sposobem ostatnie z kontrujących socjalistyczne realia powieści SF w rodzaju Wybrańców bogów Rafała Ziemkiewicza czy Trzech dni do Meorii Marka Oramusa ukazywały się już w nowej rzeczywistości, bijąc swoimi alegoriami i aluzjami w pustkę.
Coś podobnego zdarzyło się teraz z nurtem literatury nastawionej na ostrzeganie przed absurdami politycznej poprawności i upadkiem rozmiękczonej lewicowymi ideami Europy. Przeczytałem Requiem dla Europy Pawła Kempczyńskiego i obawiam się, że nie będę już w stanie przyjąć serio żadnego tekstu opartego na analogicznych założeniach: trend zwichnął się i samoośmieszył na moich oczach.
Requiem rozgrywa się właśnie w takiej chylącej się ku upadkowi, ale już kompletnie zdegenerowanej Europie, którą władają feministki, ekoanarchistki i wyznawczynie różnych radykalnych ideologii kojarzonych z political correctness. Obniżenie o połowę progu głosów dla kobiet pozwoliło im zdominować parlamenty i przejąć władzę. (Nigdy nie zostaje wyjaśnione, jak uprzednio doprowadzono do takiej jednomyślności wśród kobiet - gdzież podziały się ichnie posłanki Sobeckie i senatorki Grześkowiak?) Kolorowi imigranci z Indii, Chin, Afryki żyją tu na koszt państwa, ciesząc się przywilejami i immunitetami jako przedstawiciele kultur ciemiężonych przez reżimy białych heteroseksualnych mężczyzn. Murzyni zbijają majątki na sprzedawaniu spermy białym kobietom: kolorowe dziecko stanowi warunek awansu. W dzielnicach opanowanych przez przybyszów z krajów muzułmańskich szariat zastępuje prawo. W dzielnicach „białych” państwo inwigiluje i kontroluje obywatela na wzór dawnych systemów totalitarnych, tylko że teraz w imię
politycznej poprawności. Także oficjalna frazeologia podobna jest tej znanej z socrealu. „Dla naszej ukochanej przywódczyni musimy pokonać wszelkie przeciwności!” Albowiem panuje kult Wielkiej (Pierwszej) Matki, Pani Prezydent. Całkowicie sfeminizowany został rząd, administracja, wymiar sprawiedliwości. „Kiedy zsynchronizujemy okres, zatykają się najgrubsze rury. To przez te nowe: nałogowo wyrzucają tampony do sedesów. Wtedy szambo zalewa archiwa w piwnicach. Nazywamy to “śmierdzącym przypływem”. Sędziny przypominają wtedy wściekłe dobermany i walą najwyższe wyroki. Dla oskarżonej to okoliczność łagodząca, ale prawo wstydzi się przyznać, że sędzia także może mieć okres. Mamy szczęście, że “przypływ” skończył się kilka dni temu. To zresztą jedyne dni, kiedy widać tu facetów bez kajdanek. Odtykają te cholerne rury z regularnością naszych miesiączek”.
Czy można to w ogóle brać serio? No ale właśnie tak się czyta całe Requiem: już gdy jestem pewien, że to przecież musi być zamierzona przez autora parodia fantastyki wyśmiewającej political correctness i świadoma karykatura Seksmisji - dostaję jak najbardziej poważne monologi i opisy lirycznych wzruszeń narratora.
Bo mamy tu zaiste sceny jak z Seksmisji, np. przesłuchanie przed komisją złożoną z zamaskowanych sadystek, dla których każdy mężczyzna, zwłaszcza biały i hetero, to gwałciciel, dręczyciel kobiet, faszysta i rasista. A potem znowu seriozne wywody o przyczynach upadku Europy itp. Obsesja na punkcie wielkości penisa - i szczegółowe wykłady o (bzdurnej) fizyce podróży międzygwiezdnych. Zresztą wszystkie elementy charakterystyczne dla klasycznej SF wydają się tu pochodzić jeszcze z naiwnej fantastyki przedlemowskiej (np. ukryty na Księżycu statek kosmiczny zbudowany w sekrecie przez genialnego naukowca, który „wyprzedził swoją epokę”). Im większy absurd, z tym większą pompą podany. A akapit dalej autor wyszydza zadęcie ceremoniałów wyniesionej na ołtarze politycznej poprawności...
Czego więc jest to parodia? Z czego śmiech? Z political correctness? Czy raczej właśnie z literatury “antypoprawnościowej”?
Podobna dezorientacja to oznaka, iż konwencja oderwała się od fundamentów, autorom grunt usunął się spod nóg, a czytelnik złapał ich w chwili, gdy wiszą w powietrzu, zdumieni - niczym postaci z kreskówek, na które prawa fizyki działają zawsze z kilkusekundowym opóźnieniem.
Rzecz bowiem nie w tym, że karykaturowane tak zagrożenia były wydumane i niepoważne. Wręcz przeciwnie: właśnie dlatego, iż miały silne podstawy w rzeczywistości, wyindukowały też realne kontrruchy polityczne, spowodowały pojawienie się przeciwnie skierowanych sił społecznego nacisku; one wykorzystywały owe strachy dla wypchnięcia do władzy swoich liderów.
Jednym z symboli zmiany trendów było zabójstwo Pima Fortuyna i skręt Holandii stanowiącej centrum kulturowego liberalizmu Europy ku większemu konserwatyzmowi i nieufności do imigrantów. Zmienił się też zupełnie polski kontekst społeczny i mentalność czytelników Requiem itp. książek: masowo rozjechawszy się po Europie, Polacy znają jej realia z doświadczenia, to już szara codzienność, a nie medialny mit.
Dialektycznie patrząc, mieliśmy tezę i antytezę - historia postąpiła naprzód, rozgrywka toczy się poziom wyżej. Bić teraz w oczy karykaturami radykalnych postulatów political correctness ma tyleż sensu, co straszyć widmem XIX-wiecznego komunizmu.

NA PRAWO OD REALU

Istnieje wszakże praktyczna przyczyna, dla której te wizje prą wciąż naprzód przez naszą literaturę z inercją niesterownego tankowca. Żeby postąpić do nowych, oryginalnych konkluzji, trzeba dopuścić mechanizmy ewolucji, rewizji, „dopasowywania” poglądów do rzeczywistości, a polska fantastyka nie ma na to szans: od lat utrzymuje się tu miażdżąca przewaga autorów o poglądach prawicowych.
Nie każda dziedzina życia i nie każda profesja jest neutralna światopoglądowo. Są takie, które przyciągają ludzi o określonych zapatrywaniach lub też sprzyjają wypracowaniu określonego sposobu widzenia rzeczywistości. Wojsko i policja są ze swej natury konserwatywne, natomiast wśród ludzi mediów, sztuki i kultury – znacznie większą popularnością cieszą się poglądy lewicowe, liberalne. Tak jest na Zachodzie i tak jest już w Polsce.
Tym większym fenomenem jawi się wobec tego polska literatura fantastyczna, w której bardzo wyraźnie dominują autorzy-konserwatyści, autorzy-prawicowcy. Tych prezentujących w swej beletrystyce poglądy lewicowe można policzyć na palcach jednej ręki.
Nie dziwota, że było tak za PRL-u. Ale sytuacja nie zmieniła do dzisiaj, gdy pojawiają się kolejni młodzi autorzy „z wyobraźnią po prawej stronie”; prawie zupełnie zaś brak dla nich przeciwwagi z lewa.
Pracownikami i współpracownikami prawicowej „Gazety Polskiej” są lub byli tacy pisarze-fantaści jak Rafał A. Ziemkiewicz, Jarosław Grzędowicz, Marcin Wolski, Konrad T. Lewandowski, Maciej Parowski, Marek Oramus, Barnim Regalica, Szczepan Twardoch.
Do fantastyki jako literatury najlepiej nadającej się dla wyrażenia ich idei uciekali się Janusz Korwin-Mikke i Roman Giertych (pod pseudonimem: Roman Bertowski). W przypadku Rafała Ziemkiewicza czy Cezarego Michalskiego często zresztą zamazuje się granica między publicystyką polityczną a literaturą SF. Ba, znany z „Naszego Dziennika” Stanisław Krajski wydał radiomaryjną antyutopię Metanoja - saga przyszłości.
O epizodzie politycznym Ziemkiewicza wiadomo – był swego czasu rzecznikiem UPR-u. Ale oto w roku 2005 w wyborach do Sejmu z listy Platformy Janusza Korwina-Mikke startował Andrzej Pilipiuk, autor bardzo popularnych opowieści o wiejskim egzorcyście Wędrowyczu, a także przygodowej fantastyki dla młodzieży. (Idee Unii Polityki Realnej od lat pozostają nadproporcjonalnie popularne wśród studentów technicznych kierunków, a gdy dostępność do Internetu nie była jeszcze powszechna, UPR regularnie wygrywała w sondażach sieciowych).
Lech Jęczmyk, długoletni redaktor i współpracownik “Nowej Fantastyki”, tłumacz i kompilator legendarnych antologii Kroki w nieznane, jedna z ikonicznych postaci środowiska SF-F, angażował się wielokrotnie w prawicowe inicjatywy polityczne (w roku 2002 kandydował na prezydenta Warszawy).
Nie tylko że wielu autorów fantastyki deklaruje swe prawicowe poglądy, ale często i z upodobaniem wykorzystują oni fantastykę do ich prezentacji i propagowania. Kołodziejczak i Ziemkiewicz, Grzędowicz i Lewandowski budują wręcz całe światy i wizje przyszłości według tych założeń. Są mutacje, np. prawicowy antyklerykalizm Piekary (Przenajświętsza Rzeczpospolita). Ale nurt „antypoprawnościowy” wydaje się najsilniejszy.
Prekursorem był tu Rafał Ziemkiewicz ze swoimi opowiadaniami; część z nich zebrał w zbiorze Czerwone dywany, odmierzony krok. Za „tekst zerowy” należy chyba uznać jego Źródło bez wody (z roku 1991). Równolegle z kolejnymi opowiadaniami Ziemkiewicza powstawały opowiadania i powieści Tomasza Kołodziejczaka (jedną z osi konfliktu w jego dylogii Dominium Solarne stanowi wyostrzony do ekstremum spór liberalizm-tradycja) czy Marcina Wolskiego (obraz Europy przyszłości z Requiem Kempczyńskiego to echo projekcji Wolskiego np. z drugiej połowy Psa w studni). Nowele atakujące political correctness z pozycji konserwatywnych i religijnych dość często ukazywały się z “Nowej Fantastyce” (autorstwa m. in. Wojciecha Szydy, Bartka Świderskiego, Barnima Regalicy); nie bez znaczenia są tu poglądy redagującego ją Macieja Parowskiego. Tam i w swoich książkach o redaktorze Tomaszewskim podobne przekonania wyrażał Konrad Lewandowski. U Jarosława Grzędowicza widoczne są one zarówno w opowiadaniach (choćby w świetnym Weekendzie w
Spestreku), jak i w jego bestsellerowym cyklu Pan Lodowego Ogrodu, gdzie nawet przedmiot kultu w totalitarnym państwie opartym na dogmatach komunizmu, feminizmu i ekologii zostaje sprowadzony do tego samego archetypu, co kobiecy dyktator Kempczyńskiego: wszechpotężnej Matki. Pomniejsze wtręty i dygresje wyśmiewające polityczną poprawność w utworach rozmaitych pisarzy (od Andrzeja Pilipiuka począwszy, na Marku Oramusie skończywszy) trudno zliczyć.
Jak wielka to dysproporcja: po lewej stronie mamy Wrzesień Pacyńskiego i Krfotok Redlińskiego i właściwie nic więcej. Aluzje polityczne przemyca czasem Sapkowski, ale na pewno nie jest to autor tak epatujący poglądami politycznymi w literaturze.

HISTORIA PRAWOSKRĘTU

W czasach PRL-u literatura science fiction (a praktycznie nie istniały tu wówczas inne odmiany fantastyki) niejako w naturalny sposób przyciągała autorów antykomunistycznych.
Po pierwsze, był to wygodny kostium – maska alegorii – w którym dało się wyrazić to, czego nie dało się wyrazić inaczej w tekstach publikowanych w wydawnictwach pierwszego obiegu. Anegdotyczne są już opowieści o lekceważącym podejściu cenzorów do fantastyki: wystarczyło zmienić nazwy i imiona, a czerwonych na zielonych (tj. komunistów na kosmitów), i najostrzejsza krytyka systemu okazywała się do przełknięcia. W tych warunkach w latach 70-tych rozwinął się w Polsce nurt tzw. SF socjologicznej, wyjątkowy na tle SF światowej, wyspecjalizowany w alegorycznym opisie mechanizmów społecznych i politycznych PRL-u, w opisie sytuacji jednostki pod władzą totalitaryzmu. Edmund Wnuk-Lipiński fabularyzował w trylogii SF o Apostezjonie tezy, których nie mógł zawrzeć w oficjalnych pracach socjologicznych. Była to literatura „powołana do antykomunizmu”.
Po drugie, inercja konwencji SF – a podówczas SF opowiadała jeszcze zazwyczaj historie futurologiczne – powodowała, że raz przyjęte wyobrażenie przyszłości powielali kolejni autorów. A w Polsce nigdy się dobrze nie przyjęła przyszłość komunistyczna. Można zaryzykować twierdzenie, iż więcej socrealizmu przetrwało w tradycji SF amerykańskiej (np. w wizji przyszłości wg Star Treka, gdzie zjednoczoną ludzkością rządzi rada ekspertów) aniżeli w polskiej. Właściwie jedyne warte dziś wzmianki utwory z tego nurtu to Obłok Magellana Lema (bo Lema) i trylogia Borunia i Trepki (Zagubiona przyszłość, Proxima, Kosmiczni bracia), którą zresztą autorzy w kolejnych wydaniach sukcesywnie „dekomunizowali”.
Po trzecie, science fiction była wówczas jeszcze gatunkiem serio traktującym człon „science” i przyciągała autorów o wykształceniu technicznym, inżynierskim. Wielu studentów kierunków ścisłych w naturalny sposób trafiało do SF. „Młody Technik” przez lata był głównym miejscem publikacji polskich opowiadań fantastycznych. A kierunki techniczne uważano za stosunkowo wolne od komunistycznej indoktrynacji i mimo wszystko umożliwiające uprawianie „nauki niezakłamanej”: łatwo zadekretować marksistowską socjologię i historię, trudniej – fizykę i biologię. (Łysenkizm dość szybko się sfalsyfikował, a jak sfalsyfikować marskistowską teorię literatury?)
W tej fali napłynęli tacy autorzy jak: Janusz A. Zajdel – inżynier radiolog; Marek Oramus – inżynier energetyki jądrowej; Maciej Parowski – inżynier elektryk; Konrad Fiałkowski – pionier cybernetyki i informatyki; Ryszard Głowacki – inżynier geolog; Mirosław P. Jabłoński - inżynier mechanik.
Ale oto upada komunizm, książką rządzi wolny rynek, mija lat dziesięć, prawie dwadzieścia, i objawia się w fantastyce kolejna fala autorów, zupełnie już nie związanych uwarunkowaniami historycznymi, i ci spośród nich, którzy jednak próbują powiedzieć coś od siebie, znowu przemawiają za wartościami konserwatywnymi, ba, nierzadko wręcz za religijną ortodoksją. A po śmierci Tomasza Pacyńskiego przeciwwaga lewicowa jest już czysto symboliczna.
Skąd to zaburzenie? Jak wytłumaczyć ów fenomen - nie fenomen fantastyki prawicowej, która, jak widać, ma swoje umocowanie w historii i biografiach autorów - lecz braku jej lewicowego odpowiednika?

d3q1u8r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3q1u8r