Trwa ładowanie...
d29jyev
05-02-2020 00:08

Mroki Łowisk. Łowiska tom 2

książka
Oceń jako pierwszy:
d29jyev
Mroki Łowisk. Łowiska tom 2
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Miłość i czas nie zawsze leczą zadane rany... Majka podejmuje wyzwanie, jakie rzuca jej los. Z wrodzonym sobie zapałem próbuje budować szczęśliwe życie w cieniu malowniczych pejzaży Łowisk. Spełnia marzenia o własnej poradni, miłości wymarzonego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że jej historia jest baśnią współczesnego Kopciuszka... Ale czy na pewno? Enigmatyczne zjawiska i magiczna atmosfera miejsca, które wybrała jako swoje na ziemi, kierują uwagę Majki na przedwieczną tajemnicę. Wszystko, co otrzymuje od losu, okupione jest ogromną ofiarą, a cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za szczęście, może okazać się zbyt wysoka. Czy młoda pani psycholog znajdzie w sobie siłę, by stawić czoło nieznanym jej dotąd zjawiskom? Czy jej partner okaże się godnym przewodnikiem po zawiłościach tej historii i udzieli jej wsparcia wtedy, gdy będzie tego najbardziej potrzebować? Czy miejsce, które nazywa swoim domem, okaże się nim na pewno?

Mroki Łowisk. Łowiska tom 2
Numer ISBN

978-83-7674-511-4

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

48

Język

polski

Fragment

Prolog Już przez zaciśnięte powieki, Paweł czuł gorące promienie słońca. Nie otwierał oczu, dłońmi muskał miękką trawę, której ostry zapach pobudzał jego zmysły i wprawiał go w doskonałe samo­poczucie. Skąd zatem to dziwne uczucie, że wydarzyło się coś złego? Poruszył palcami u stóp, zacisnął mocno dłonie, dusząc w uścisku miękką soczystą trawę. Uniósł ręce na wysokość twarzy i powoli uchylił powieki. Natychmiast wdarł się pod nie palący blask słońca, oślepiając go przy tym. Usta rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu. Wszystko było w porządku. Ponownie otworzył oczy, tym razem jednak zasłaniając je przed słońcem. Uniósł głowę i rozejrzał się wokół. Leżał na trawie, u jego stóp jezioro kołysało się powoli, leniwie. Mimo ciepła, miał na sobie biały podkoszulek z długim rękawem, opinający jego tors. Na­brał głęboko powietrza, chcąc upewnić się, że z jego oddechem również wszystko jest w porządku. Spojrzał niżej, na swoje nogi wsunięte w długie lniane spodnie. Stopy miał bose. Wsparł je o miękką trawę i pozwolił, żeby tysiące kołysanych ciepłym wia­trem źdźbeł łaskotało jego skórę. Coś wewnątrz niego rosło, jakby wypełniające go, niczym nieograniczone szczęście. Usiadł i rozej­rzał się dookoła, świadomy, że znajduje się na Łowiskach, co nie pozbawiło go przedziwnego wrażenia, że otaczające go drzewa, woda w jeziorze, a nawet pomost są wyjątkowo wyraźne, jakby skreślone zbyt jaskrawymi kolorami. Niemal nienaturalne. Nie przeszkadzało mu to jednak w delektowaniu się przyjemnością płynącą z sytuacji, w której się znajdował. Był w domu. Cały i zdrowy, choć nadal nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego miałoby być inaczej. Niczego więcej nie potrzebował. Skrzyżował nogi i wsparł łokcie o swoje kolana. Wtedy usłyszał cichy śmiech. Zainteresowany natychmiast powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dobiegał ów dźwięk, i w skupieniu zmrużył powieki. Między sosnami biegała ona. Ubrana w długą białą suknię, choć nie miał pewności, czy nie była to biała nocna koszula, z burzą rudych, nieokiełznanych pukli opadających na plecy włosów, wyglądających zupełnie jak płomienie okalające jej twarz. Biegała wokół drzew, jakby drocząc się z kimś. Powiódł czujnym wzrokiem dalej, w poszu­kiwaniu drugiej osoby, przed którą ta bogini starała się ukryć, jednak nie zauważył nikogo więcej. Zewsząd dobiegał go jedynie jej dźwięczny głos, jakby chichot roześmianej dziewczynki, ba­wiącej się w chowanego z koleżankami. Uśmiechnął się mimo­chodem. Ten widok sprawiał mu ogromną przyjemność. Chłonął jej postać niemal każdym fragmentem siebie. Piękny, zadarty, nieduży nos, rude, szpiczaste brwi, które nadawały jej twarzy nieco surowości, i czerwone jak krew usta. Jej twarz była blada, zupełnie pozbawiona rumieńca, którego obecność wydawałaby się tak naturalna. Piękne bujne piersi kołysały się, jakby chcąc wyrwać się z haftowanej koszulki ciasno przylegającej do jej ramion. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wydawała mu się taka piękna. Uświadomił sobie wtedy, że zna tę kobietę. To była Matylda. Jego pożądanie, miłość i obsesja w najczystszej postaci. W momencie, kiedy w jego myślach zabrzmiało jej imię, zwró­ciła się w jego kierunku, a jej spojrzenie przeszyło go na wylot. Pragnął jej. Jakby słysząc jego myśli, zachichotała zawstydzona, kładąc na ustach delikatną, szczupłą dłoń i ukrywając żar swojego uśmiechu. – Jesteś mój, kochany. Teraz zostaniemy już razem. Tutaj, na Łowiskach. Pobiegła w przeciwnym kierunku i skryła się za kolejną linią brzóz. Jej dźwięczny śmiech wtopił się w szum jeziora, a szelest koszuli zlał się w jedną pieśń z szumiącymi na wietrze liśćmi. – Zostaniemy razem… – szepnął, wiodąc za nią wzrokiem. Coś jednak ukłuło go w sercu, jakby gdzieś głęboko rodziła się jakaś wątpliwość. Odwrócił głowę w prawo i mocno wyciągnął szyję. Tuż za wzniesieniem ujrzał kontur dachu. Tak, na Łowi­skach stał przecież dom. To był jego dom. Podniósł się niepew­nie, w obawie, że za chwilę może się przewrócić. Stopy stawiał powoli, jedna za drugą, jakby sprawdzając, czy wszystko jest z nimi w porządku, czy nie zatracą za chwilę naturalnego rytmu poruszania. Skierował się w stronę domu. W jednym z okien powiewała biała firanka. Czyżby ktoś był w środku? Szedł powoli, delektował się każdym stawianym krokiem. Czuł ciepłe promienie słońca muskające jego twarz, jednak nie było mu gorąco. Kiedy dotarł wystarczająco blisko, jego uszu dobiegł cichy dźwięk sączącej się gdzieś z wewnątrz muzyki. Na­tychmiast pochwycił rytm i zaczął nucić pod nosem. W oddali zaś usłyszał ponownie jej śmiech. Obejrzał się przez ramię, ale jego myśli zaprzątnięte były w tej chwili domem. Czuł, że musi wejść do środka. Drzwi ustąpiły wyjątkowo łatwo, wcale nie były zamknięte. Kiedy stanął na progu, nagle zrobiło się ciemno. Odwrócił się w kierunku słońca, ale nie było go na niebie. Gdzieś na horyzon­cie zauważył blednące ciemnobrunatne smugi. Słońce już zaszło. Zaszło w jednej chwili, kiedy przestąpił próg swojego domu. Przytrzymał się obiema rękami futryny, dodając sobie w ten sposób pewności, i wszedł do środka. Muzyka ucichła. W domu panowała całkowita cisza. Jego wzrok szybko przyzwyczaił się do panującego półmroku. Najpierw wszedł do kuchni. Na stole porozstawiane były kubki, w niektórych z nich wciąż stała zimna kawa bądź inny ciemny napój. Ujął w dłoń jedną filiżankę i wcią­gnął głęboko zapach. Na kubku pozostały resztki piżma, które podrażniły jego zmysł powonienia. Znał ten zapach. Lubił go. Omiótł kuchnię niechętnym spojrzeniem, panował tu nieład. Naczynia nie były pozmywane, w zlewie stała ich cała stera. Od­wrócił się i wyszedł do salonu, skąd omiatał go chłodny powiew wiatru. Drzwi na taras były uchylone i to stamtąd wsączał się przyjemny chłód. Zatrzymał się w progu, wpatrując się przez chwilę w dal. Za kilka godzin ponownie wzejdzie słońce i roz­świetli tamte wzgórza swoim różowiejącym blaskiem. Nagle uświadomił sobie, że na tarasie ktoś jest. Rozchylił drgające na wietrze firanki i przestąpił próg z lękiem, że kiedy to zrobi, znowu coś się zmieni. Może tym razem słońce wychyli się zza horyzontu? Nic takiego się jednak nie stało. W wikli­nowym fotelu siedział mężczyzna. Wyglądał tak, jakby zasnął nagle, głowę wsparł na dłoni, drugą zaś rękę skrył pod pachą. Na jego twarzy rysowało się ogromne zmęczenie, może strach? Jego rysy, mimo snu, wydawały się zastygłe w grymasie bólu. Paweł sięgnął po leżący na poręczy kraciasty pled i nakrył śpią­cego. Noc nie była tak ciepła, jak dzień, który skończył się tak nagle kilka chwil temu. Patrząc w twarz śpiącego mężczyzny, poczuł coś, co w sumie mógł określić mianem przywiązania. Był w jakiś sposób związany z tym człowiekiem. Czuł się za niego odpowiedzialny, choć nie potrafił powiedzieć na jego temat nic ponad to, co widział. Wycofał się ponownie w głąb salonu. Ja­kaś siła tym razem kazała mu skierować się w stronę długiego korytarza prowadzącego do lewego skrzydła domu. Niemal na jego końcu znajdowały się drzwi. Teraz zamknięte, jednak Paweł miał pewność, że za nimi znajduje się coś, co go przyciąga, wabi, i czemu niemal nie może się oprzeć. Nacisnął klamkę i pchnął lekko. Drzwi ustąpiły. Słyszał swoje oszalałe serce, ale nie miał pojęcia, co powoduje jego podekscytowanie. Nie bał się, czuł jednak mrowienie na karku. Przestąpił próg najciszej jak potrafił i zaczerpnął głęboko powietrza. Pokój przepełniał ten sam za­pach, który roztaczał się w kuchni. Włosy na jego karku uniosły się. Przeszył go przyjemny dreszcz. Przymknął drzwi i skierował się w stronę łóżka, na którym ktoś spał. Słyszał spokojny, głęboki oddech. Rozejrzał się po pokoju. Na fotelu porozrzucane były ubrania, na starym dębowym biurku z kolei stało kilka kolejnych filiżanek po kawie. Co ci ludzie robią, że nie mają czasu po sobie posprzątać, przebiegło mu przez myśl. Śpiącą postać oświetlił księżyc, który w tej chwili wychylił się zza ciemnej, skłębionej chmury. Obraz wydał się Pawłowi wyjątkowo mroczny, co jedynie rozbawiło go. Cała ta sytuacja bowiem wydawała mu się wyjątkowo nietypowa. Podszedł do łóżka od strony okna, tak, by nie przesłonić blasku księżyca pada­jącego na twarz śpiącej kobiety. Miała krótkie włosy, rozrzucone w nieładzie na poduszce. Uznałby ją za cherubina o nieskazitelnie okrągłej twarzy. Podszedł bliżej i dopiero wtedy poczuł, jak jakiś ciężar wciska go w ziemię. Znał również tę kobietę, kochał ją. To było głębsze uczucie niż to, którym darzył biegającą nad jezio­rem Matyldę. Opadł na kolana tuż przy jej twarzy i przyglądał się jej centymetr po centymetrze, starając się za wszelką cenę przypomnieć sobie coś więcej ponad to, że kochał ją. Dlaczego tak wiele dla niego znaczyła? Dlaczego pod jej oczami oprawio­nymi ciemną linią długich rzęs rysowały się tak głębokie cienie? Co tych dwoje ludzi przeżyło, że odbiło się to takim piętnem na ich twarzach? Przysunął twarz do jej ust tak, by poczuć jej oddech. Nie czuł jednak nic. Co tu się, kurwa, dzieje? Ściągnął gniewnie swoje gęste czarne brwi i przysunął się jeszcze bliżej. Nie było możliwe, by nie dosięgał go jej oddech. Dopiero czuł wiatr, słońce grzało jego twarz, dlaczego nie może poczuć jej oddechu na swojej twarzy? Potrzebował tego… Gdzieś z oddali usłyszał swoje imię. Matylda wołała go, przy­zywała, jak matka woła swoje zbłąkane dziecko. Odwrócił po­nownie twarz w kierunku śpiącej kobiety. Piękna, delikatna. Tak bardzo chciał jej dotknąć, poczuć jej zapach, smak, ale nie miał odwagi. A co jeśli okaże się, że ona jest poza zasięgiem jego do­tyku? Dmuchnął delikatnie i przyglądał się, jak jej ciemne rzęsy drgają. Zacisnęła mocniej oczy, jakby jego oddech ją podrażnił. W jego sercu zapłonęła nadzieja. Powoli podniósł się i wyszedł po cichu przed dom. Obiecał sobie jednak, że wróci. Musiał tu wrócić i wyjaśnić dziwną bli­skość, którą czuł z tymi ludźmi. Muszą znaczyć dla niego wiele, i za wszelką cenę chciał sobie wszystko przypomnieć. Wychodząc przed dom, czuł przepełniający go żal i tęsknotę, jakby właśnie bezpowrotnie utracił fragment siebie.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d29jyev
d29jyev
d29jyev
d29jyev