Trwa ładowanie...
d3t4neq
03-02-2020 08:25

Marzenia Kaliny. Małe tęsknoty

książka
Oceń jako pierwszy:
d3t4neq
Marzenia Kaliny. Małe tęsknoty
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

W powieści przeplatają się ze sobą losy trzech bohaterek, które na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego. Są w różnym wieku i z odmiennym bagażem doświadczeń, mają zupełnie inne zainteresowania oraz usposobienie. Tym, co je łączy, jest pragnienie posiadania rodziny, którą utożsamiają ze szczęściem.
Kalina ma cudowną pracę, kochającego męża i własny dach nad głową. Wydawać by się mogło, że nic więcej nie potrzeba młodym ludziom do szczęścia. Nic bardziej mylnego…
Lena to nastolatka poturbowana emocjonalnie przez los, jaki zgotowali jej rodzice. Skrzywdzona przez najbliższych i osamotniona, staje się łatwym celem dla człowieka, który chce wykorzystać jej niewinność…
Elżbieta jest dojrzałą kobietą. W młodości spotkała mężczyznę, który odcisnął piętno na jej życiu. Dramatyczna decyzja dotycząca dziecka wciąż głęboko tkwi w jej podświadomości i nie pozwala normalnie funkcjonować …
Okrutny los drwi z kobiet, a feralny wypadek splata ich historie…
Walka o marzenia często opiera się na determinacji. Zatapiając się we własnych emocjach, zapominamy, jak wielką rolę w życiu odgrywa przypadek. Kibicowanie trzem bohaterkom w zmaganiach z codziennością przyciąga magnetyczną siłą, a gorzki finał pozostawia zastanawiającą pustkę i jedno pytanie: dlaczego?
Przeczytajcie koniecznie.
Aneta Kwaśniewska
Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl

Marzenia Kaliny. Małe tęsknoty
Numer ISBN

978-83-7674-658-6

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

26 maja 2015 (wtorek)

KALINA

Bezkresne, smoliste niebo zdawało się mocno na nią napierać, skutecznie ograniczając jej przestrzeń. Bezkształtne, ciężkie chmury kłę­biły się wokół niby wygłodniałe sępy, w każdej chwili gotowe do ataku. Przesycone potem po­wietrze zdawało się zaciskać swe amorficzne palce wokół jej gładkiej szyi, na której gołym okiem można było dostrzec przyśpieszony puls. Dziesiątki, setki, tysiące dłoni falowało wokół jej ciała targanego strachem, skupiając się wo­kół miejsca, które kurczowo starała się osłonić nagimi ramionami. Usiłowała przypomnieć so­bie dotyk tych dłoni i miała wrażenie, że każdą z nich już kiedyś spotkała.

Skuliła się tak mocno na łóżku, że czuła przeszywający ból mięśni, które protestowały, broniąc się przed naciskiem. Nie miało to dla niej znaczenia. Widziała, że jest jedyną osobą, która jest w stanie ochronić swój największy skarb. Jeszcze mocniej podkurczyła nogi, bro­dą dotykając kolan. Słony pot spływał stróż­kami po jej gładkiej twarzy i wsiąkał w cienką, bawełnianą koszulę nocną, pozostawiając na niej mokre plamy, tworzące swoistą mozaikę. Chciała się ukryć pod kocem przed napastli­wym dotykiem dłoni, ale nie wyczuwała go wo­kół siebie, dlatego miotała się po łóżku jak ryba nagle wyjęta z wody przez rybaka, który jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji, czy ocali jej życie.

Nagle poczuła lekkie szarpnięcie. Nie mia­ła siły się dłużej bronić. Bezwolnie się podda­ła, czekając na kolejny impuls. Wtedy w oddali usłyszała głos:

– Kalina, Kalina. Obudź się. Musisz otworzyć oczy.

Niechętnie podniosła ociężałą powiekę. Pół­mrok rozjaśniał wątły strumień światła, sączą­cego się z lampki stojącej na stoliku nocnym tuż obok łóżka. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokół. Poznawała niedawno urządzo­ną sypialnię; postawiła na minimalizm i nie pozwoliła Kamilowi wnieść tu niczego oprócz wygodnego łóżka, dużej, zasłaniającej całą boczną ścianę szafy w kolorze śmietankowym oraz dwóch niepozornych szafek nocnych. Na nic zdały się głośne protesty mężczyzny, gdy twierdził, że nie ma gdzie ustawić swojego ro­werka stacjonarnego, z którym najchętniej by się nie rozstawał. Kalina zdecydowanie za­mknęła drzwi do sypialni, a sprzęt do ćwiczeń ostatecznie wylądował na balkonie.

W wiszącym naprzeciw łóżka lustrze do­strzegła swoje odbicie. Krótkie blond włosy były posklejane. Przyśpieszony oddech tłumaczył rumieńce pojawiające się na policzkach. Prze­siąknięta potem koszula nocna przykleiła się do ciała, podkreślając chudość trzydziestodwuletniego ciała. Przenikliwe i rozbiegane piwne oczy błyszczały w napięciu.

– Boże, jak się wystraszyłam – zaczęła, wy­raźnie wyczerpana, przecierając twarz chu­steczką higieniczną, która leżała na stoliku. – Dobrze, że to tylko sen.

– Kolejny w tym tygodniu – stwierdził Ka­mil i wstał, żeby wyjąć z szafy świeżą piżamę. – Musisz się uspokoić, bo nerwy mogą ci jedy­nie zaszkodzić.

– Boisz się, że zabraknie mi piżam? – za­żartowała, choć wcale nie było jej do śmiechu. – Myślisz, że to takie proste zapanować nad snami? Jeśli wiesz, jak to zrobić, to mi powiedz, bo jak widzisz, sama tego nie potrafię.

– Przestań się przejmować, inaczej zwariu­jesz, a już na pewno niczego nie przyśpieszysz ani w niczym to nie pomoże – tłumaczył, poma­gając jej się przebrać.

– Wiem, ale nie potrafię zapomnieć o swo­ich emocjami. – Zapięła guzki od piżamy. – Tak bardzo chciałabym już wiedzieć…

– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie na wyniki – powiedział, idąc do łazienki, by wrzucić przepoconą koszulę do kosza na brudną bieliznę.

– Nie musisz mi o tym przypominać po tylu latach, ale nie masz pojęcia, jak mnie wykań­cza brak wiedzy – oświadczyła, chowając twarz w dłoniach.

– Kochanie, w poniedziałek masz wizytę u lekarza i wtedy wszystko będzie jasne, ale do tego czasu nie możesz o tym ciągle myśleć, bo nic, kompletnie nic to nie da. – Usiadł przy niej, delikatnie gładząc jej plecy.

– Pięć lat – zaczęła, wciąż skulona. – Pięć cho­lernie długich lat – dodała łamiącym się głosem.

– Ciii, kochanie. – Uspokajał ją, coraz moc­niej tuląc do siebie. – Jestem tu. Jesteśmy ra­zem i wierzę, że wszystko będzie dobrze.

– Obejmij mnie, bo już nie mam siły – ode­zwała się, coraz mocniej drżąc na całym ciele.

Oparł się plecami o ścianę i mocno przy­ciągnął ją do siebie, po czym okrył ją kocem i pozwolił, by szlochała, dopóki nie opadła z sił i zasnęła w jego ramionach. Ostrożnie się odsunął i położył ją na miękkiej poduszce ozdobionej kwiatowym motywem, który Kalina uwielbiała. Może dlatego z nią nie walczył i ak­ceptował kolejną pościel w kolorze lawendowym czy brzoskwiniowym.

Dwie godziny później siedzieli przy kuchen­nym stole, w ciszy jedząc śniadanie, jakby w nocy nic się nie wydarzyło. Jedno z setek za­łamań, które przychodziły i – czasem szybciej, a czasem wolniej – w końcu mijały.

Kalina zdążyła wziąć prysznic, wymodelo­wać włosy i nałożyć makijaż, który miał ukryć nocny dramat. Zwiewna sukienka lekko falowa­ła, gdy szła do pracy – jedynego miejsca, w któ­rym na dłuższą chwilę potrafiła oderwać się od rzeczywistości.

W budynku przywitał ją znajomy gwar do­chodzący zza drzwi. Od razu skierowała się w stronę pomieszczenia, które za każdym ra­zem, gdy do niego wchodziła, pozwalało jej wró­cić do beztroskiego dzieciństwa, gdzie nie trze­ba było myśleć o następnym dniu.

– Dzień dobry, skrzaty – odezwała się Ka­lina, wchodząc do sali przedszkolnej. – Co chcecie dzisiaj robić? – spytała, choć doskona­le znała odpowiedź, niezmienną od początku roku szkolnego.

– Bawić się! – Usłyszała chóralną odpowiedź.

– Dobrze – odpowiedziała, po czym jak zwykle dodała: – Najpierw pobawimy się w rysowanie.

Uważnie obserwowała twarze swoich milu­sińskich, ale na żadnej z nich nie dostrzegła grymasu. Najwidoczniej znowu udało jej się za­interesować ich nauką, choć zupełnie nie byli tego świadomi.

– Kto mi powie, jakie mamy dzisiaj święto? – spytała, gdy przedszkolaki usiadły przy stolikach.

– Ja wiem – wyrwał się do odpowiedzi Krzyś, który nie mógł usiedzieć w miejscu. – Dzień Mamy.

– Świetnie, Krzysiu – pochwaliła go, kładąc na stołach kredki i bloki. – Waszym zadaniem będzie namalowanie portretu swojej mamy.

– Mogę namalować, jak sprząta mój pokój? – dopytywała Ola, która najwyraźniej miała już pomysł na swoją pracę.

– Może lepiej namaluj mamę, gdy odpoczywa albo się śmieje – poradziła Kalina, jednocześnie zastanawiając się, w jakiej sytuacji przedstawi­łoby ją jej dziecko. Poczuła lekkie ukłucie, któ­rego nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować, i z zazdrością patrzyła na powstające portrety, które przyciągały wzrok niebanalną kolory­styką, pozostającą w całkowitej rozbieżności z rzeczywistością. Nikogo nie dziwiły fioletowe włosy jednej z mam czy niebieskie dłonie in­nej. Artysta ma wizję i realizm nie jest w stanie jej zniszczyć.

Nachylając się nad pracą jednego z dzieci, kątem oka dostrzegła wchodzącą starszą, kor­pulentną kobietę, która niepewnie się do niej uśmiechała. Kobieta nosiła zbyt opięte, wzorzy­ste sukienki, podkreślające mankamenty figury. Buty na niewielkim obcasie wyraźnie bunto­wały się przeciwko jej wadze, koślawiąc się na boki. Właścicielka nic sobie jednak z tego nie robiła i raźnie maszerowała w stronę zapraco­wanych dzieci.

Kalina doskonale wiedziała, jakie pytanie za chwilę padnie. Instynktownie zacisnęła dłonie, a jej oddech automatycznie przyspieszył, jakby za moment miała się znaleźć na ringu. Choć wciąż udawała, że nie dostrzega swojej szefowej, wiedziała, że rozmowa jest nieunikniona.

– Dzień dobry, dzieci – zaczęła dyrektorka, sta­jąc tuż obok Kaliny. – Widzę, że ciężko pracujecie.

– Malujemy mamę, a to nie jest ciężka praca – bez namysłu wypalił Krzyś, który zdążył już obgryźć czerwoną kredkę, jakiej użył do nary­sowania ramki wokół przygotowywanego przez siebie portretu.

Kalina zgromiła go wzrokiem, choć w głę­bi serca najchętniej by się roześmiała, widząc minę szefowej, która najwidoczniej nie wiedzia­ła, w jaki sposób powinna zareagować. Zdąży­ła nabrać duży haust powietrza i na moment zatrzymać je w płucach, zanim zrobiła wydech. Wyraźnie nie miała ochoty na niespodzianki ze strony dzieci, bo zwróciła się do nauczycielki:

– Kalinko, co słychać?

Kalina nienawidziła tak ogólnikowo zada­wanych pytań. Na usta cisnęła jej się zdawko­wa odpowiedź, która powinna dać jej czas do namysłu, ale po tylu latach pracy z dyrektorką wiedziała, że to na nic. Była przekonana, że sze­fowa nie wyjdzie z sali, dopóki nie otrzyma jed­noznacznej odpowiedzi, nawet jeżeli będzie mu­siała drążyć temat i pytać wprost. Kompletnie jej nie przeszkadzało, że w ten sposób narusza czyjąś prywatność.

Wreszcie odpowiedziała:

– Na razie nic ciekawego.

– Jeszcze nic nie wiadomo? – dopytywała na­chalnie szefowa. W jej głosie pobrzmiewała nuta zainteresowania.

– Nie – odparła Kalina i odwróciła się na pięcie, by pomóc najmłodszej w grupie dziew­czynce namalować nos i oczy mamy. – Jeśli ktoś skończył rysować portret, to może zacząć ozdabiać ramki – dodała, podając dzieciom niewielkie motylki i kwiatki wycięte z koloro­wego papieru.

Cały czas ignorowała obecność szefowej, co i rusz nachylając się nad którymś z dzieci i pomagając mu przy jego szkicu, jednocześnie udzielając wskazówek, jak powinno dalej praco­wać. Miała wrażenie, że trwa to w nieskończo­ność. Bała się podnieść wzrok, by nie natrafić na przeszywające spojrzenie, dociekające praw­dy, której ona sama wciąż nie znała.

Gdy wreszcie odwróciła się w stronę drzwi, spostrzegła, że jej rozmówczyni opuściła salę. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą i powróci­ła do pytań, które w naturalny sposób ro­dziły się w głowach jej małych uczniów. Py­tań, których się nie bała. Pytań, za które ich chwaliła. Przysiadła na jednym ze stolików i zaczęła śpiewać piosenkę, której od ubie­głego tygodnia uczyła swoich wychowanków. Kilkanaście głosów natychmiast się do niej przyłączyło, wywołując na jej twarzy uśmiech. Uwielbiała te dzieciaki, po ośmiu latach pracy nauczyła się czerpać radość z ich małych suk­cesów, które poniekąd były jej zasługą, i ko­rzystać z energii, którą emanowały.

Kalina odbierała od dzieci ukończone pra­ce i kolejno wieszała je na gazetce ściennej, by wszyscy mogli je podziwiać. Gdy każdy już opowiedział o przygotowanym portrecie, nad­szedł czas na upragnioną zabawę. Wreszcie miała chwilę wytchnienia dla siebie. Usiadła za biurkiem i tępo zapatrzyła się w stronę ra­dośnie bawiących się maluchów. Ich pokrzyki­wania, głośne rozmowy i śmiech tym razem nie zdołały jej zainteresować. Miała wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że jest je­dynie fragmentem filmu odtwarzanego w zwol­nionym tempie. Wreszcie uzmysłowiła sobie, że myślami zaczyna powracać do nocnego kosz­maru, który wciąż ją przerażał. Spostrzegła, że spocone dłonie zaciska na wiecznym piórze, po którym ścieka granatowy tusz, tworząc na jej sukience nieregularne wzory. Nie miała poję­cia, jak do tego doszło. Poderwała się z krzesła i pobiegła do niewielkiej łazienki przylegającej do sali. Nachyliła się nad nisko zawieszoną, bo przygotowaną z myślą o dzieciach, umywalką i zaczęła nerwowo mydlić dłonie. Tusz jednak nie dawał się tak łatwo zmyć i mimo wysiłku, na opuszkach palców wciąż były widoczne jego ślady. Wiedząc, że nie może na długo pozosta­wić dzieci samych, pospiesznie zabrała się za czyszczenie sukienki. W tym przypadku za­danie okazało się jeszcze trudniejsze. Pierw­sza próba zakończyła się całkowitym fiaskiem, a rozmoczona plama utworzona z mniejszych kleksów, które w niezrozumiały dla Kaliny spo­sób zdołały połączyć się ze sobą, przypominała kontury państw stanowiących Unię Europej­ską. W końcu bez zbędnych ceregieli wsadziła dół sukienki do zlewu, obficie polała ją mydłem i zdecydowanymi ruchami zaczęła ją zapierać. Po kilku minutach plama odrobinę zbladła, od­dając swój kolor pianie, która zdążyła zawład­nąć przednią częścią sukienki. Jeszcze kilka ruchów i można było spłukiwać. Kilka kropel skapnęło jej na sandały, ale dotyk ociekającej wodą sukienki był nie do zniesienia. Złapała wiszący na ścianie ręcznik i mocno wykręciła w nim przemoczone ubranie, które posłusznie oddało część ze swej wilgoci. Po chwili wyszła z łazienki, czując na nogach dotyk zawilgłego materiału, który jeszcze przez jakiś czas miał jej przypominać o chwilowej dekoncentracji. Na wywabienie plamy musiała poszukać innego sposobu, ale mogła to zrobić dopiero po powro­cie do domu.

Kiedy wyszła z łazienki, zebrała grupę dzieci i po umyciu rąk poprowadziła wszystkich do jadal­ni, gdzie gromadziły się pozostałe przedszkolaki.

Wbrew oczekiwaniom w sali panowała względ­na cisza. Słychać było jedynie brzęk sztućców uderzających o talerze.

Kalina przywitała się z pozostałymi na­uczycielkami i podeszła do najbliższej ko­leżanki, stojącej nieopodal grupy najmłod­szych przedszkolaków.

– Cześć, skąd taka mina? – spytała Iza z troską.

– Ciężki dzień – zaczęła Kalina. – Bezna­dziejna noc – dodała, wzruszając ramionami.

– Ile masz jeszcze czasu?

– Sześć dni.

– Kalina, wytrzymałaś tyle, więc musisz wal­czyć dalej – przekonywała drobna szatynka, ubrana w zbyt krótką bluzkę, która podjeżdżała do góry za każdym razem, gdy nachylała się nad którymś z dzieci. – Naprawdę podziwiam cię za to, co robisz, i dlatego nie możesz odpuszczać.

– Dziękuję – odezwała się po chwili Kalina ledwie słyszalnym głosem. – Iza, nie masz po­jęcia, jak bardzo mam już tego wszystkiego do­syć. To ciągłe czekanie na wyniki, efekty, pro­gnozy i założenia po prostu mnie wykańcza psychicznie. Nie mam siły cieszyć się słońcem. Nie mam ochoty spotykać się z ludźmi, by mó­wić o sprawach, które nie mają dla mnie żad­nego znaczenia.

– I masz do tego pełne prawo, a to, co o tobie sądzą inni, jest kompletnie nieistotne. Pozwól sobie na takie myślenie, a będzie ci łatwiej.

– Chciałabym to całe zamieszanie prze­spać i móc obudzić się w lepszej dla mnie rzeczywistości…

– Musi być lepiej! Będzie lepiej, tylko w to uwierz – prosiła Iza.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t4neq
d3t4neq
d3t4neq
d3t4neq