Trwa ładowanie...
fragment
24-04-2015 23:41

Klucze królestwa 1. Pan Poniedziałek

Klucze królestwa 1. Pan PoniedziałekŹródło: Inne
d3p8nv3
d3p8nv3

Próbowali unicestwić Ostatnią Wolę, lecz zabrakło im mocy. Zniszczyli ją zatem na dwa sposoby. Została podarta, a strzępy grubego pergaminu rozproszyły się w czasie i przestrzeni. Zniszczyli ją także duchowo, gdyż nie zostało wypełnione ani jedno jej postanowienie.
Jeśliby zdradzieccy Wykonawcy zdołali postawić na swoim, postanowień Woli nigdy by nie zrealizowano. Na wszelki wypadek komplet siedmiu jej fragmentów został starannie ukryty.
Pierwszy, a zarazem najmniejszy fragment zatopiono w przejrzystym monokrysztale, twardszym od diamentu. Kryształ znalazł się w szkatule z hartowanego szkła, szkatułę zamknięto w klatce ze srebra i malachitu, a klatka trafiła na wygasłe słońce na krańcu Czasu.
Wartę wokół niej pełniło dwunastu Strażników ze stali. Każdy z nich stał na jednej z cyfr zegara wyżłobionego stałym światłem w ciemnej masie martwej gwiazdy.
Strażników stworzono wyłącznie do pilnowania fragmentu. Z grubsza przypominali ludzi, lecz byli od nich dwukrotnie wyżsi, a ich skóra wykonana była z lśniącej stali. Szybcy i gibcy niczym koty, nie mieli dłoni, zastąpiły je sterczące z nadgarstków ostrza. Każdy Strażnik nadzorował obszar pomiędzy własną godziną a następną; dowódca czuwał nad rejonem między dwunastą a pierwszą.
Nadzór nad metalowymi Strażnikami sprawował doborowy oddział Inspektorów, istot niższych, które nie ośmieliłyby się kwestionować poczynań niszczycieli Woli. Raz na sto lat na gwieździe stawiał się jeden z Inspektorów, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i czy cząstka dokumentu spoczywa bezpiecznie w kryjówce.
W ostatnich wiekach Inspektorzy popadli w rutynę. Zazwyczaj ograniczali się do przybycia, zerknięcia na klatkę, szkatułę i kryształ, po czym pozdrawiali Strażników i już ich nie było. Strażnicy, którzy od dziesięciu tysiącleci posłusznie maszerowali między pełnymi godzinami na tarczy zegara, nie pochwalali tak lekceważącego stosunku do służby. Składanie skarg nie leżało jednak w ich naturze, zresztą nie mieliby jak się do tego zabrać. W razie konieczności mogli jedynie bić na alarm, lecz na tym koniec.
Strażnicy widzieli wielu Inspektorów, którzy pojawiali się i znikali. Nikt inny ich nie odwiedzał. Nikt nie próbował wykraść ani odzyskać cząstki Woli. Innymi słowy, przez dziesięć tysięcy lat nie wydarzyło się zupełnie nic.
Wreszcie pewnego dnia, który niczym się nie różnił od trzech i pół miliona przeszłych dni, zjawił się Inspektor poważniej traktujący swe obowiązki. Przybył całkiem zwyczajnie, po prostu zmaterializował się obok tarczy zegara. W trakcie teleportacji przekrzywił mu się cylinder, w dłoni kurczowo ściskał upoważnienie, tak by wyraźnie widać było złotą pieczęć. Na widok nieznajomego Strażnicy drgnęli, a ich ostrza zadrżały niecierpliwie. Upoważnienie i pieczęć tylko połowicznie uwiarygodniały przybysza. Zawsze istniała możliwość, że nieznajomy nie wyrecytuje hasła ustalonego przez poprzedniego Inspektora. Wówczas Strażnicy nareszcie mogliby puścić broń w ruch.
Rzecz jasna, mieli obowiązek zapewnić Inspektorowi chwilę wytchnienia. Podróż w czasie i przestrzeni mogła bowiem zmęczyć wędrowców, nawet nieśmiertelnych.
Ten Inspektor wyglądał dość marnie. Miał typowe ludzkie kształty, charakterystyczne dla szybko tyjącego mężczyzny w średnim wieku. Odziany był w granatowy surdut, wyświecony na łokciach i poplamiony atramentem na prawym mankiecie. Biała koszula nie porażała śnieżną bielą, niedbale zawiązany krawat nie maskował odprutego kołnierzyka, a cylinder był wiekowy i pognieciony. Gdy Inspektor go uchylił, by pozdrowić Strażników, ze środka wypadła owinięta w gazetę kanapka. Inspektor chwycił ją i wcisnął do wewnętrznej kieszeni surduta, a potem wypowiedział hasło.
– Siarka, kadzidło i dwa selery, Inspektor ze mnie uczciwy i szczery – wyrecytował ostrożnie i ponownie uniósł upoważnienie, by zaprezentować pieczęć.
W odpowiedzi Strażnik Dwunastej Godziny obrócił się w miejscu. Skrzyżował broń ze zgrzytem, jaki zwykle towarzyszy ostrzeniu noży. Inspektor wzdrygnął się i zasalutował.
– Podejdź, Inspektorze – wezwał go Strażnik. Była to dokładnie połowa słów, które wypowiadał przy każdej takiej wizycie.
Przybysz skinął głową i ostrożnie zszedł z podróżnego talerza na zmrożoną ciemność wygasłej gwiazdy. Na wszelki wypadek nosił Obuwie Niematerialne (dla niepoznaki wyglądające jak bambosze), które niwelowało zniekształcające działanie ciemnej masy ostygłej gwiazdy, choć jego przełożony zaklinał się, że upoważnienie i pieczęć stanowią dostateczną ochronę. Przystanął, by podnieść podróżny talerz, gdyż był to jego ulubiony duży półmisek z kruchej porcelany kostnej, zdobiony motywami owoców, a nie typowy, wątpliwej urody dysk z polerowanego elektrum. Korzystanie z porcelanowego półmiska wiązało się z niebezpieczeństwem, gdyż łatwo się tłukł, ale za to ładnie wyglądał, co miało duże znaczenie dla Inspektora.

Nawet Inspektorzy nie mogli przekraczać granicy wewnętrznego kręgu tarczy zegara, gdzie cyfry podkreślono złotą linią. Także i ten Inspektor ostrożnie minął Strażnika Dwunastej Godziny i znieruchomiał tuż przed granicą. Srebrna klatka wyglądała solidnie, a szkatuła ze szkła była nienaruszona i idealnie przezroczysta. Inspektor wyraźnie dostrzegał kryształ w jej wnętrzu, tam gdzie być powinien.
– Zdaje się, że wszystko jest w porządku – mruknął. Z ulgą wyciągnął puzderko ukryte w kieszeni surduta, otworzył je pstryknięciem palca i wprawnym ruchem przeniósł szczyptę tabaki do prawego nozdrza. Tabaka była świeża, otrzymał ją w upominku od przełożonego.
– Wszystko, aaa, aaa, w porządku – powtórzył i kichnął potężnie. Zachwiał się cały – przez chwilę wydawało się, że straci równowagę i przekroczy złotą linię. Strażnicy błyskawicznie rzucili się w kierunku Inspektora. Ostrza Strażnika Dwunastej Godziny zatrzymały się o centymetr od twarzy nieszczęśnika, który rozpaczliwie wymachiwał ramionami, próbując odzyskać równowagę.
W końcu mu się udało i znieruchomiał po właściwej stronie.
– Najmocniej przepraszam, paskudny nałóg! – pisnął i odrzucił tabakierę na bezpieczną odległość. – Jestem Inspektorem, pamiętajcie! Oto upoważnienie! Patrzcie na pieczęć!
Strażnicy powrócili do patrolowania swoich rewirów. Strażnik Dwunastej Godziny opuścił ramiona, jego ostrza nie zagrażały już przybyszowi.
Inspektor wydobył z rękawa wielką pocerowaną chustkę i osuszył twarz. Kiedy ocierał pot, wydało mu się, że coś mignęło na cyferblacie. Owo coś było małe, drobne i ciemne. Inspektor zamrugał oczyma i schował chustkę, nic już jednak nie dostrzegł.
– Chyba nie ma tu niczego, co należałoby uwzględnić w raporcie? – spytał nerwowo. Inspektorem został niedawno. Przez tysiąclecie bez czterech wieków był tylko Inspektorem Czwartego Stopnia. Wcześniej, niemal od Zarania Dziejów, piastował stanowisko Trzeciego Odźwiernego Portalu. A jeszcze wcześniej…
– Sytuacja bez zmian – oznajmił Strażnik Dwunastej Godziny, tym samym wykorzystując resztę zasobu słów.
Inspektor uprzejmie uchylił cylindra, ale przez cały czas bił się z myślami. Coś wyczuwał. Coś odbiegało od normy, jednak kara za wszczęcie fałszywego alarmu była zbyt straszna, aby ryzykować. Mógł zostać zdegradowany do rangi Odźwiernego albo, co gorsza, przejść transformację w cielesnego. Straciłby moc oraz pamięć i trafiłby gdzieś na Poślednie Królestwa jako śmiertelne, zwyczajne niemowlę.
Naturalnie, za przeoczenie czegoś istotnego groziła o wiele poważniejsza kara. Mógł zostać cielesnym, lecz nawet nie przypominać istoty ludzkiej, albo trafić do świata, w którym brak inteligentnych form życia. To i tak nie byłoby najgorsze. Istniały znacznie dotkliwsze kary, o tych jednak bał się nawet myśleć.
Inspektor ponownie zerknął na klatkę, szklaną szkatułę i kryształ. Wydobył z kieszeni teatralną lornetkę i przyłożył ją do oczu. Wciąż nie dostrzegał nic niepokojącego. Pomyślał, że przecież Strażnicy z pewnością zauważyliby, gdyby coś się stało?

Zszedł z cyferblatu i odchrząknął.
– Wszystko w porządku, dobra robota, Strażnicy – oświadczył. – Hasło dla następnego Inspektora brzmi: „Oset, palma, dębów szpalery, Inspektor ze mnie uczciwy i szczery”. Jasne? Doskonale. Na mnie pora.
Strażnik Dwunastej Godziny zasalutował. Inspektor ponownie uchylił cylindra, obrócił się na pięcie i położył na ziemi podróżny talerz, po czym wypowiedział słowa, które miały przenieść go do Domu. Zgodnie z przepisami miał obowiązek stawić się w Urzędzie Zjawisk Niezwykłych na cztery tysiące piętnastym piętrze i złożyć sprawozdanie, lecz był roztrzęsiony i chciał wrócić jak najszybciej na dwa tysiące dziesiąte, do swojego przytulnego gabinetu, by wypić gorącą herbatę.
– Z ponurej gwiazdy mroku do jasnej lampy mocy, do moich komnat i z dala od nocy! – zakomenderował.
Zanim zdążył wejść na półmisek, coś małego, cienkiego i czarnego jak smoła przedarło się przez złotą linię, pomknęło między nogami Strażnika Dwunastej Godziny, po lewym Niematerialnym Bucie Inspektora i wpadło na talerz. Glazurowane niebieskie i zielone rysunki owoców zabłysły, a naczynie wraz z czarną plamką zniknęło w kłębach gęstego, cuchnącego dymu.
– Alarm! Alarm! – krzyknęli Strażnicy. Opuścili tarczę zegara i zaczęli kłębić się wokół zdematerializowanego talerza. Ostrzami cięli powietrze na wszystkie strony, a dzwonki dwunastu nieprawdopodobnie głośnych budzików rozlegały się z głębi ich metalowych ciał. Inspektor odsunął się od Strażników, nerwowo żując rąbek chusteczki i łkając. Wiedział, czym była ta czarna plamka. Ze zgrozą rozpoznał ją, kiedy mignęła mu przed oczami.
Był to odręcznie napisany werset. Tekst z fragmentu, który powinien spoczywać zatopiony w krysztale, zamknięty w niezniszczalnej szkatule ze srebra i malachitu, przylepionej do powierzchni wygasłego słońca i strzeżonej przez metalowych Strażników.
Tyle że powyższe nie było już prawdą.

Jeden z fragmentów Woli umknął, tylko i wyłącznie z winy Inspektora.
Na domiar złego dotknął go, przeniknął jego ciało przez Niematerialny But. Teraz Inspektor wiedział, choć nie powinien, co zawiera tekst. Co gorsza, Wola nakazała mu wypełnić jego prawdziwe obowiązki. Po raz pierwszy od tysiącleci Inspektor miał świadomość, jak fatalny obrót przybrały sprawy.
– Powierzam administrację Niższego Domu zacnemu Poniedziałkowi – wyszeptał Inspektor. – Do czasu kiedy Dziedzic lub jego przedstawiciele nakażą Poniedziałkowi przekazanie powierzonych Mu wszelkich urzędów, własności, praw i wyposażenia.
Strażnicy nie zrozumieli jego słów, a może nawet ich nie słyszeli w jazgocie wewnętrznych alarmów. Rozproszyli się, bezowocnie przetrząsając powierzchnię wygasłej gwiazdy. Ich oczy emitowały strumienie jaskrawego światła, które przenikało mrok. Gwiazda nie była duża, liczyła sobie nie więcej niż tysiąc metrów średnicy, lecz zaginiony fragment już dawno z niej zniknął. Inspektor wiedział, że zguba opuściła jego komnaty i przedostała się prosto do Domu.
– Muszę wracać – powiedział do siebie. – Wola będzie potrzebowała pomocy. Podróżny talerz przepadł, więc czeka mnie długa droga.
Sięgnął do surduta i wyciągnął z niego parę zabrudzonych skrzydeł, niemal równie dużych jak on sam. Inspektor nie korzystał z nich od bardzo dawna, więc zaskoczył go ich kiepski stan. Pióra powyginały się i pożółkły, a lotki wyglądały wyjątkowo niesolidnie. Inspektor przypiął skrzydła i kilka razy machnął nimi na próbę, żeby sprawdzić, czy jeszcze działają.

d3p8nv3

Zajęty skrzydłami, nie zauważył nagłego błysku światła na cyferblacie ani też dwóch postaci, które pojawiły się wraz z błyskiem. Miały ludzkie kształty, zgodnie z modą obowiązującą w Domu. Przybysze byli jednak wyżsi, szczuplejsi i przystojniejsi niż Inspektor. Ubrani byli w eleganckie czarne surduty i śnieżnobiałe koszule z wysokimi kołnierzykami. Do tego wyjątkowo gustowne krawaty ciemnoczerwonej barwy, o odcień jaśniejsze od ciemnych jedwabnych kamizelek. Ich cylindry połyskiwały czernią, a w dłoniach trzymali bogato zdobione laski z kości słoniowej, zwieńczone srebrnymi gałkami.
– Dokąd to, Inspektorze? – spytał wyższy z przybyszów.
Wstrząśnięty Inspektor odwrócił się raptownie, a jego skrzydła opadły.
– Pragnę się stawić do raportu – wyjaśnił słabym głosem. – Jak widać. Do… do moich bezpośrednich przełożonych… i do… do Poniedziałkowej Jutrzenki, a nawet do Pana Poniedziałka, jeśli sobie zażyczy…
– Pan Poniedziałek wkrótce o wszystkim się dowie – zapewnił go wyższy dżentelmen. – Wie pan, kim jesteśmy?
Inspektor pokręcił głową. Nieznajomi zajmowali bardzo wysoką pozycję w Domu, co jasno wynikało z ich strojów oraz mocy, którą emanowali. Nie znał jednak ani ich nazwisk, ani stanowisk.
– Czy panowie są z sześciotysięcznego piętra? Z biura zarządu Pana Poniedziałka?
Wyższy jegomość uśmiechnął się i wyciągnął papier z kieszeni kamizelki. Trzymany przez niego dokument rozłożył się samoczynnie, a pieczęć na nim zalśniła tak jaskrawym światłem, że Inspektor musiał zasłonić twarz ramieniem i pochylić głowę.

d3p8nv3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3p8nv3