Trwa ładowanie...

Każdy artysta chciał tam bywać. "To co, koledzy, do SPATiF-u?"

"O przekroczeniu progu SPATiF-u marzyli wszyscy: pisarze i tajniacy, członkowie KC i opozycjoniści, sportowcy, waluciarze i dziewczyny szukające szczęścia lub zarobku. Ale o tym, kto mógł wejść i dostąpić wtajemniczenia, decydował szatniarz Franio – człowiek instytucja". Za uprzejmością wydawnictwa Czarne publikujemy fragment książki Aleksandry Szarłat "SPATiF. Upajający pozór wolności".

Bogumił Kobiela z żoną Małgorzatą i Jerzy Passendorfer w SPATiF-ie w latach 60.Bogumił Kobiela z żoną Małgorzatą i Jerzy Passendorfer w SPATiF-ie w latach 60.Źródło: FORUM, fot: Jerzy Michalski
dk2wgr1
dk2wgr1

- Cała teatralna Warszawa spotykała się tam co wieczór po skończonych spektaklach, żeby w miłym towarzystwie powoli spuścić z organizmu adrenalinę – zaświadcza Piotr Fronczewski.

Rzecz inna, że w klubie należy bywać.

– Istniał prawie obowiązek, żeby o pewnej porze pokazać się w SPATiF-ie – twierdzi Andrzej Korzyński, kompozytor. – To znaczyło, że jesteś członkiem stada. Bywalcy, jak w wilczym stadzie, wyczuwali się po "zapachu". Przychodziło tam też sporo osób znikąd. Imponowało im to miejsce. Stawiali alkohol artystom, pragnęli się z nimi zbratać. [...]

Są wszakże goście, którzy zwracają na siebie uwagę tym właśnie, że unikają towarzystwa, co w SPATiF-ie jest sprawą dziwną, by nie powiedzieć – podejrzaną. I tak uwagę Bohdana Łazuki przyciąga powściągliwy w relacjach profesor Kazimierz Rudzki, który najwyraźniej nie życzy sobie, by ktoś się do niego przysiadł.

dk2wgr1

"Z czasem zorientowaliśmy się – opowiada Łazuka – że Klub Aktora jest dla niego jakby skrzynką kontaktową. Rudzki siadał samotnie, wyraźnie pokazywał, że na kogoś czeka, więc nie nagabywaliśmy profesora. Czekał zawsze na tę samą osobę. Nie na kobietę, nie na aktora ani na Saszę, czyli profesora Bardiniego. Czekał na starszego jegomościa o iście szlacheckim wyglądzie. Głośno zwracał się on do Rudzkiego per »Kazimierzu «. »Wuju! Wuju kochany!« – odwzajemniał się Rudzki. Kim wuju był, nie wiem do dziś. Zjadali kolacyjkę, wuju zakrapiał, Kazimierzu – nie". Nawiasem mówiąc, Kazimierz Rudzki to wuj Janusza Głowackiego, brat Heleny Rudzkiej-Głowackiej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dokument o Annie Przybylskiej w kinach. Aktorka żyje we wspomnieniach bliskich i fanów

Samotnie zazwyczaj przesiaduje przy stoliku również inny znany aktor starszego pokolenia, Jan Kurnakowicz (1901–1968). Zadebiutował w 1925 roku, teraz jest związany z Teatrem Narodowym. Któregoś dnia, najwidoczniej mając dosyć samotności, podchodzi do Wiesława Gołasa i Bohdana Łazuki i pyta, czy może się przysiąść.

dk2wgr1

"Wstaliśmy na baczność. »Oczywiście, mistrzu« – opisuje Łazuka. – Kurnak siada i mówi, że ma problem. »A jaki, mistrzu?« Kurnak na to: »Bo jak piję setkę, to wszyscy gadają, ale ja i mleko piję, i wtedy nikt nic nie gada. Co to może być, panowie?«. Do wódki brał zakąskę, zwykle taki mały serek i jakiś zielony groszek. Pytamy z Wieśkiem, czy to mu smakuje. »To żółte może być, ale to wokół to takie piccikatto«… Wymyślał słowa, bawił się nimi, ale nie udawał nikogo, nic nie robił na siłę, taki był".

Najważniejszy motyw przyświecający wizytom w SPATiF-ie wyjawia Głowacki: "W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych całkiem spora grupa polskich artystów i pisarzy, oczywiście włącznie ze mną, szukała tej odpowiedzi [na pytanie: »Jak żyć?« – A.S.], trując się póki co alkoholem w warszawskim SPATiF-ie. Przy czym atmosfera ogólnej niemożności sprawiała, że zajęcie to wydawało się całkiem logiczne".

– W SPATiF-ie były różne kategorie gości: stali, którzy mogli się przysiąść do każdego stolika, bo byli powszechnie znani; goście anonimowi zaproszeni przez kogoś; no i tacy średni jak ja – opowiada Passent. – Mogłem sobie przyjść, ale do nikogo z własnej inicjatywy bym się nie przysiadł. Z racji położenia w centrum miasta to było też dogodne miejsce, żeby się umówić z bliskimi albo z osobami z towarzystwa. Czy tam znajdowała się elita? To zależy, co przez elitę rozumiemy. Jeżeli ludzi znanych ze świata artystycznego i mediów, to tak. Ale jeżeli przez elitę rozumiemy tych najbardziej zasłużonych czy zajmujących wysokie stanowiska albo uczonych, to nie było miejsce ich spotkań. To nie był panteon – konstatuje.

dk2wgr1

Przy małych stolikach ze szklanymi blatami pomiędzy przedwojenną inteligencją siedzą synowie chłopów i robotników, którzy wyruszyli ze swoich wsi i miasteczek po społeczny awans. Udał się on już na tyle, że mogą do SPATiF-u wejść i obserwować tych, którzy osiągnęli sukces. Na początek tylko się przysłuchują, powoli ćwiczą sztukę prowadzenia konwersacji i przyciągania uwagi, poruszania się po teatrze pustych gestów i niewiele znaczących słów. Zdobywają ostrogi towarzyskie. SPATiF to dla nich szkoła, o którą warto się otrzeć.

Ponowne otwarcie klubu SPATiF w Warszawie w 2017 roku East News
Ponowne otwarcie klubu SPATiF w Warszawie w 2017 rokuŹródło: East News, fot: Mariusz Grzelak/REPORTER

Artyści nie zwracają na nich uwagi – bawią się we własnym gronie. W latach sześćdziesiątych rzeczą niewyobrażalną jest nieuczczenie premiery teatralnej lub filmowej w SPATiF-ie. Szefowie produkcji o przyjściu całej ekipy uprzedzają kierownika restauracji i wieczorem czekają na artystów pozsuwane stoły.

dk2wgr1

– Niemal wszystkie wydarzenia artystyczne kończyły się w SPATiF-ie – opowiada Solarz. – Któregoś wieczora wybrałem się tam z żoną Moniką na kolację. Akurat świętowano premierę jakiejś sztuki w reżyserii Maćka Prusa. Biesiadował cały teatr. Znałem Prusa, ale z tym akurat teatrem nie byłem związany. Tymczasem słyszę, jak reżyser zwraca się do kolegów: "Zróbcie mu miejsce przy stole". "Maciek, ale ja nie mam pieniędzy" – uprzedzam. A on: "To ja ci pożyczę dwie stówy". Taki był SPATiF. Przychodziło się jak do domu albo takiego Forum Romanum, gdzie panuje swoboda wypowiedzi. Czasem po prostu szło się na wódkę, więc się lała gorzała.

Gołda Tencer po raz pierwszy w klubie znalazła się w 1969 roku. Co zabawne, o tym, że poczuła się aktorką, zadecydowały nie występy na scenie, ale zdarzenie w toalecie. Było tak:

– Po przedstawieniu Szymon Szurmiej mówi: "To teraz wszyscy idziemy do SPATiF-u!". Odebrałam to jako niesamowitą nobilitację, mocno przeżyłam. Niedługo potem któregoś wieczora schodzę do mieszczącej się w podziemiach toalety i zaczynam poprawiać sobie makijaż. Patrzę, a obok mnie (w damskiej toalecie!) stoi niedawno poznany w SPATiF-ie Rysio i ni stąd, ni zowąd pyta: "Gołda, jakiego używasz tuszu do rzęs?". I to on namaścił mnie na aktorkę tym, że w ogóle się do mnie odezwał… Przyjaźnimy się do dzisiaj. Jak Rysio jest w Teatrze Żydowskim na naszej premierze, wiem, że będzie udana.

dk2wgr1

Potem to się stało rytuałem: przez lata po każdym spektaklu chodziliśmy do SPATiF-u. Jeszcze się nie skończyło przedstawienie, a my już w blokach startowych, żeby tam pędzić. I nie musieliśmy się legitymować, bo Franio nas znał… Naszym wodzirejem zawsze był Szymon. Przychodził z nami, ale szybko nas zostawiał i pędził po stolikach. Miał mnóstwo znajomych, wszyscy chcieli go mieć u siebie. Król klubu!

Co nam dawał SPATiF? Powiew wolności i rodzaj namaszczenia, że jesteśmy aktorami. Panowała cudowna atmosfera. Nikt z nikim nie umawiał się na konkretną godzinę, po spektaklach maszerowali tam wszyscy aktorzy, więc zawsze spotkało się znajomych. Przeważnie się do kogoś dosiadaliśmy, nieraz dosiadano się do nas. Każdy stolik miał swój temat. I tak trwałam w zachwycie, że mogę tam pójść, zjeść i coś wypić razem z kolegami. Ogromnie ciepło to wspominam, szczególnie pana Frania. Wspaniałe czasy! – wzdycha.

"SPATiF. Upadający pozór wolności" Aleksandry Szarłat już w księgarniach Materiały prasowe
"SPATiF. Upadający pozór wolności" Aleksandry Szarłat już w księgarniachŹródło: Materiały prasowe

Rysio – Rysia – Czubak w klubie czuje się świetnie. Tu, jak niemal nigdzie w PRL-u, nikt nikomu nie wymawia nieheteronormatywności. Osoby trans czy o odmiennej orientacji seksualnej są pełnoprawnymi gośćmi. Ważne jest jedynie, co sobą reprezentują jako twórcy. O homoseksualnych związkach nie mówi się tu z wypiekami na twarzy, nikt nie czyni z tego powodu kąśliwych uwag Andrzejewskiemu czy Iwaszkiewiczowi. Żarty w dobrym stylu są w tym środowisku jak najbardziej na miejscu, dość wspomnieć historię z pięknym tancerzem, którego przed wojną Słonimski wysłał do domu śpiącego akurat Lechonia i polecił mu obudzić poetę tańcem…

dk2wgr1

Ma też co opowiadać o Klubie Aktora Stefan Friedmann.

– Początkowo jako amatorowi sztuki SPATiF mi się nie należał. Zacząłem bywać, dopiero gdy zostałem pełnoprawnym aktorem dramatycznym z angażem w jednym z najlepszych teatrów w Polsce – Współczesnym za dyrekcji Erwina Axera. Do klubu wchodziłem, kiedy tylko chciałem, czyli niemal po każdym spektaklu. W latach siedemdziesiątych aktorzy w teatrze stanowili rodzinę. Wszyscy razem. Prawie nikt nie miał samochodu, nikt nie budował domu, nikt nie odkładał na wczasy w Grecji.

Po spektaklu nestor garderoby, ścierając szminkę, wypowiadał słowa, na które wszyscy, zwłaszcza młodzi: Janek Englert, Maciek Englert, Piotrek Fronczewski i ja czekaliśmy: "To co, koledzy, do SPATiF-u?". Wyróżnieni przez nestora, dumni, szliśmy z nim na ucztę. Wszelkie porównania biblijne są nie na miejscu. Na ogół nie było problemu z rachunkiem, bo zgodnie się na niego składaliśmy. Piłem tyle, ile dopuszczały mój organizm i rozum. Owoce tego zbieram do tej pory, bo nigdy nie miałem kłopotów z tą naszą zawodową skłonnością. Natomiast nestor się nie ograniczał. Kiedy aksamitnym głosem, piękną przedwojenną dykcją zamawiał jeszcze jedną butelkę, wiedzieliśmy, jak to się skończy. Na szczęście mieszkał niedaleko klubu. Jeden z nas brał go pod jedną pachę, drugi pod drugą i tak, nierzadko z pieśnią na ustach, odstawialiśmy Mistrza do domu. Opieraliśmy go delikatnie o ścianę, naciskaliśmy dzwonek i… chodu! Na dole, przy bramie, dobiegał nas głos jego żony Ilony [Stawińskiej – A.S.], naszej teatralnej koleżanki: "Jeszcze raz go upijecie, a wyrwę wam z dupy nogi!".

Trudno dziś znaleźć aktora, który nie wzdychałby z nostalgią na wzmiankę o SPATiF-ie.

"Istotą rzeczy były spotkania, rozmowy, rodzące się w ich trakcie anegdoty, cudowni ludzie, świetne towarzystwo, niepowtarzalny klimat, niezwykła aura. To był wspólny bałagan kilku przenikających się środowisk. Tam się zadzierzgały przyjaźnie, rodziły nowe znajomości, wymieniało się poglądy na wszelkie tematy, czasem dochodziło do ostrych polemik, awantur nawet. Prowadziło się filozoficzne dysputy, omawiało angaże, miłosne perypetie kolegów, wyniki meczów bokserskich, nawet książki, filmy i spektakle oraz kurs dolara. Wszystko to składało się na ducha tego miejsca" – zaświadcza Piotr Fronczewski. [...]

Tyrmand spatifowskie towarzystwo traktuje z góry. Mimo to do klubu chodzi. Ma w tym swój cel. "Robiłem mu wyrzuty: po cholerę łazi ciągle do tego SPATiF-u, skoro oni wszyscy tak bardzo mu się nie podobają? – cytuje Kisielewskiego Mariusz Urbanek w książce o Tyrmandzie. – Teraz już wiem, że chciał ich wszystkich opisać".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dk2wgr1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dk2wgr1