Trwa ładowanie...
d1b0byk
03-02-2020 07:14

Bosonoga bogini

książka
Oceń jako pierwszy:
d1b0byk
Bosonoga bogini
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Wesoła rozwódka Alicja znów poszukuje szczęścia!
Alicja po raz kolejny próbuje poskładać swoje życie z tysiąca kawałków, na które się rozpadło. Każdy mężczyzna, z którym się wiąże, wcześniej czy później okazuje się kimś zupełnie innym, niż się spodziewała. Czy to po prostu pech? A może to Alicja nie nadaje się do stałych związków?
Pewnego dnia lokalna telewizja ogłasza nabór do nowego reality show, którego uczestnicy mają szansę znaleźć swoją idealną drugą połówkę. Alicji samej nie przyszłoby do głowy zgłosić się do programu, ale robią to za nią przyjaciółki. Początkowo ma zamiar się wycofać, ale w końcu dochodzi do wniosku, że przecież nie zaszkodzi spróbować…
Będzie wesoło i będzie się działo!
W tym szaleństwie jest metoda! Humor, elastyczność w działaniu, odrobina nierozsądku i totalny brak przygotowania do wyzwań reality show, ale za to jakie efekty! Alicja pakuje się w kolejne tarapaty, i wiecie co? Do twarzy jej z nimi! Przednia zabawa! Przeczytajcie koniecznie.
Aneta Kwaśniewska, Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl

Bosonoga bogini
Numer ISBN

978-83-7674-687-6

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

336

Język

polski

Fragment

ROZDZIAŁ I

PODLI FACECI OKŁAMUJĄ,

NOWE BUTY OBCIERAJĄ,

A NA DODATEK OD TYGODNIA PADA DESZCZ

Alicja stała przy oknie i patrzyła na ociekający deszczem krajobraz. Nagle złapała się na tym, że od­ruchowo liczy krople spadające na balustradę balkonu. Doliczyła już do trzystu czterdziestu dziewięciu.

– Zwariowałam – powiedziała półgłosem i ostenta­cyjnie zasunęła rolety.

Odwróciła się i spojrzała na psa, który usiłował coś wyciągnąć spod szafki.

– Co ty tam znalazłeś? – zainteresowała się. – But? Zostaw natychmiast. Jeszcze tylko tego brakowało, że­byś zaczął zżerać moje pantofle. Przecież wiesz, że nie znoszę kupować sobie nowych. Zawsze mnie obetrą. Takie mam życie skopane. Faceci mnie okłamują, buty obcierają i na dodatek od tygodnia leje jak z cebra. Od­dawaj to natychmiast! Już!

Podeszła bliżej i usiłowała wydrzeć zwierzakowi łup z pyska. Ale kundel, z powodu swojego wielkiego zamiłowania do pewnego gatunku konserw mięsnych zwany Pasztetem, nie zamierzał oddawać nowej za­bawki. Zacisnął zęby i Alicja doszła do wniosku, że musi dojść z nim do porozumienia, bo inaczej zamiast dwóch butów będzie miała trzy, a właściwie to jeden oraz dwie mocno pogryzione i zaślinione połówki.

– Nie rób takiej miny. – Poklepała kundla po wielo­rasowej głowie (oczy jamnika, nos wilczura, uszy nie wiadomo po kim). – Za tego jednego trepa dostaniesz ode mnie pół puszki pysznego pasztetu.

Pies szczeknął wymownie, na chwilę wypuszczając z pyska but, ale zanim Alicja go złapała, znowu capnął zdobycz zębami.

– No dobra. Całą puszkę dostaniesz, ty mistrzu ne­gocjacji. A teraz oddawaj buta, ale już! – powiedziała i zrobiła groźną minę.

Pasztet oczywiście nie dał się nabrać na ten uda­wany surowy ton. Zbyt dobrze znał swoją panią, żeby się jej przestraszyć. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie iść za ciosem i nie spróbować powalczyć o drugą puszkę pasztetu, ale kocur imieniem Rudy Sto Dwa, który wylegiwał się w kącie pokoju, miauknął ostrzegawczo i pies posłusznie oddał łup. Przyjaciel miał rację. W negocjacjach z ukochaną panią nie na­leżało przeciągać struny. Jedna puszka wystarczy dla nich dwóch (w przysmaku gustował również Rudy). Na szczęście trzeci z ich paczki, stojący w kącie po­koju krasnal Wiesiek aka Gipsowy, nie chciał spróbo­wać, choć wielokrotnie mu proponowali. Nie wiedział, co traci.

Alicja wzięła do ręki but i przyjrzała mu się uważnie.

– To nie mój – powiedziała na głos. – Nie noszę mę­skich martensów. To chyba… Jasne!

Zamachnęła się i ze złością cisnęła trepem o ścianę. Pocisk minął dosłownie o milimetry głowę Wieśka.

– Przepraszam – powiedziała Alicja. – Nie chcia­łam ci zrobić krzywdy. Tak mi się jakoś rzuciło butem tego gada.

Gadem, do którego należało latające po pokoju obu­wie, był weterynarz Szymon. Tak naprawdę to Tomasz Szymon, ale używał drugiego imienia, bo pierwsze w zestawieniu z nazwiskiem Paluszkiewicz brzmiało idiotycznie i natychmiast nasuwało wszystkim nowo poznanym ludziom skojarzenie z bajką o Tomciu Pa­luchu – chłopczyku maleńkim jak paluszek. A on miał prawie dwa metry wzrostu!

Jeszcze kilka miesięcy temu Szymon Tomasz mieszkał w kawalerce naprzeciwko tej, którą Alicja wynajmowała od swojej przyjaciółki Łucji. Na samo wspomnienie tych kilku miesięcy tak się zdenerwowa­ła, że wyciągnęła drugiego buta spod szafki i cisnęła nim w ścianę, tym razem celując jednak w inny kąt po­koju niż ten, w którym stał Wiesiek. Na ścianie został ślad, ale jej jakoś wcale nie ulżyło.

I pomyśleć, że już prawie zgodziłam się na ślub z tym oszustem – pomyślała z goryczą.

Oszustem, bo okazało się, że podczas gdy na jede­nastym piętrze bloku z wielkiej płyty w najlepsze kwitł ich gorący romans, w dalekiej Ameryce narzeczona Szymona kupowała sobie ślubną sukienkę. Cała spra­wa wydała się, gdy Łucja pojechała na kilka miesięcy do Stanów i tam poznała tę kobietę.

Alicja poszła do kuchni, otworzyła szufladę i wycią­gnęła ogromne nożyczki. Wróciła do pokoju, usiadła na łóżku i zabrała się za wycinanie dziur w cholewkach martensów. Niestety, to też ani trochę nie poprawiło jej samopoczucia, a nawet jakby jeszcze bardziej zdołowa­ło. Widocznie nie można tej metody stosować dwa razy, a ona już jeden raz ją wykorzystała. Po tym, gdy wypro­wadziła się z domu w Malinówce, bo okazało się, że jej ukochany mąż Paweł od dawna zdradza ją z koleżanką z pracy. Rzuciła nożyczki na kanapę i spojrzała na Pasz­teta. Ten chyba już wiedział, co się święci, bo wczołgał się za Wieśka i udawał, że go tam wcale nie ma.

– Idziemy na spacer – oznajmiła stanowczo. – Wiem, że byliśmy dwie godziny temu, ale ja się muszę przejść. Bądź przyjacielem i chodź ze mną. Sama nie będę przecież łazić w taką pogodę.

Pasztet z ociąganiem wylazł z kryjówki i zrezygno­wany poczłapał do przedpokoju. Kochał swoją panią i był gotów zrobić dla niej wszystko. Nawet iść na spa­cer, chociaż na zewnątrz lało jak z cebra. Nieraz sły­szał, jak ludzie nie wiadomo dlaczego mówili, że to „pogoda pod psem”. Absurdalne! Przecież żaden pies nie wyszedłby z własnej woli na taką pluchę.

Alicja założyła mu smycz i otworzyła drzwi. Naci­snęła guzik przy windzie i czekała, aż leniwy dźwig, rzężąc i stękając, przyjedzie z odległego parteru. Gdy wreszcie nadjechał i drzwi się otworzyły, ze środka wyszła starsza kobieta w kapeluszu tak ogromnym, że ledwo mieścił się w drzwiach. W cieniu tego kapelusza człapał sąsiad Alicji, który zajmował środkowe miesz­kanie na piętrze, oddzielające jej kawalerkę od tej zaj­mowanej kiedyś przez niewiernego Szymona. Ledwo go poznała, bo taki był elegancki. Para zniknęła za drzwiami wśród umizgów i chichotów.

Nawet łysy Karasek kogoś sobie znalazł, tylko ja nie mam szczęścia w miłości – przyszło jej do głowy, gdy winda wśród zgrzytów, stuków i szarpania sunęła na parter, i humor zwarzył jej się jeszcze bardziej. – Mnie to chyba jakaś złośliwa wróżka przeklęła w ko­łysce i już zawsze będę mieć pod górę.

Nie miała pojęcia, że kilka kilometrów dalej jej trzy najlepsze przyjaciółki: Łucja, Karolina i Ewa, właśnie postanowiły radykalnie zmienić jej życie.

Łucja postawiła na stole talerzyk z ciastkami.

– Dobra – powiedziała i usiadła na kanapie. – Jeszcze Grześ przyniesie herbatę i możemy zacząć naradę.

– Ali nie będzie? – zdziwiła się Ewa.

– Przyjdzie później. Powiedziałam jej, że spotyka­my się za dwie godziny, bo to o niej chciałam z wami najpierw porozmawiać – zdradziła gospodyni.

– Coś się stało? – zaniepokoiła się Karolina. – Może powinnyśmy do niej jechać? Rozchorowała się?

– Nie, nic jej nie jest. Przecież mówiłam, że niedłu­go tu będzie – uspokoiła ją Łucja. – Dzwoniła dzisiaj przed południem, bo jakiś dziwny rachunek za prąd przyszedł. Korzystając, że jeszcze jej nie ma, muszę z wami porozmawiać, bo się martwię.

– O Ali rachunku za prąd mamy gadać? – zdziwiła się Karolina.

– Nie, skąd! – Zniecierpliwiona Łucja zamachała rę­kami. – Ja się martwię, bo Ala wydawała mi się przygnę­biona. Chyba ciągle przeżywa to rozstanie z Szymonem.

– Myślisz, że powinnyśmy zrobić coś, żeby się po­godzili? – Ewa klasnęła w dłonie z zachwytem. – Zor­ganizujemy jakieś spotkanie, takie niby przypadkowe. Czytałam o tym w jednej książce. A może widziałam w jakimś filmie…?

– Zwariowałaś z tym spotkaniem – fuknęła Karoli­na. – Przecież to podły oszukista był…

– Oszukista? – zdziwiła się Łucja. – W życiu nie słyszałam takiego słowa.

– Oszukał ją, to jest chyba oszukistą? – Karoli­na wzruszyła ramionami i wsadziła sobie do ust całe ciasteczko.

– Oszustem był – sprostowała Łucja i walnęła ko­leżankę w plecy, bo ciasteczko utknęło jej w przeły­ku. – Nie, nie mam zamiaru godzić Ali z Szymonem. Zresztą słyszałam ostatnio od jednej znajomej, że on podobno wyjechał z tą swoją narzeczoną do Stanów. Trzeba jej znaleźć jakiegoś nowego faceta.

– Tej narzeczonej znajdziemy nowego faceta? – zain­teresowała się Ewa. – A wtedy Szymon wróci do Alicji?

– Idź, głupia! – Karolina sięgnęła po kolejne cia­steczko, ale tym razem odgryzła mały kawałek. – Ali znajdziemy faceta.

– Samaś głupia – obraziła się Ewa. – A ten poli­cjant, z którym się spotykała po Szymonie? To oni już nie są razem?

– Z tego też nic nie wyszło. Ala nie chce powie­dzieć dlaczego. – Łucja wzruszyła ramionami. – Same widzicie, że musimy znaleźć jej jakiegoś fajnego face­ta. Nowego faceta.

Jej ostatnie słowa usłyszał Grzegorz, który właśnie wszedł do pokoju z tacą, na której stał dzbanek z her­batą i filiżanki. Pokiwał głową z niezadowoleniem.

– Mówiłem, że nie powinnaś się do tego mieszać – powiedział. – Twoja przyjaciółka na pewno nie będzie zachwycona, że próbujesz układać jej życie.

– A ja ci mówiłam, że się z tobą nie zgadzam – od­parowała żona. – Może w pierwszej chwili się na mnie okropnie wścieknie i nabluzga, ale potem będzie mi wdzięczna, jak trafi na sensownego gościa. W końcu ja znalazłam sobie męża idealnego. Może nie?

– Przez grzeczność nie zaprzeczę – roześmiał się Grzegorz. – Rób jak chcesz, ale mam nadzieję, że Ala cię nie udusi w słusznym napadzie szału. Byłoby mi trochę przykro. Drugi raz mogę nie mieć tyle szczęścia, żeby znalazła mnie taka wspaniała żona. Teraz muszę już pędzić do roboty. Jakby Alicja chciała cię zamor­dować, to skorzystaj z prawa skazańca do ostatniego telefonu i przekręć do mnie.

– Żeby się pożegnać? – zapytała Ewa i westchnęła romantycznie.

– Nie, żeby powiedzieć, gdzie kupuje dla mnie skar­petki – odpowiedział mąż Łucji. – Są naprawdę super.

– Idź już sobie – fuknęła żona, udając oburzenie.

Gdy Grzegorz zamknął za sobą drzwi, Łucja rozlała herbatę do filiżanek, a potem usiadła z powrotem na kanapie. Nie zauważyła, że gdy ona była zajęta poczę­stunkiem dla koleżanek, na kanapie rozłożyła się stara kocica Zofia, przez co o mały włos na niej nie usiadła. Zofia prychnęła z oburzeniem, zeskoczyła z kanapy i popędziła do kuchni.

– Teraz zaszyje się za kuchenką i Grzegorz będzie ją musiał na kolanach błagać, żeby wyszła. O czym to ja mówiłam? – podrapała się w zamyśleniu w czubek nosa. – A! O Ali przecież. Mam pomysł, skąd weźmie­my dla niej faceta. Z telewizji.

Przyjaciółki spojrzały na nią ze zdumieniem.

– Ala się zaszyje za kuchenką, a Grzegorz będzie ją błagał na kolanach…? – Ewa zakrztusiła się herbatą. – Ja nic nie rozumiem.

– Zofia się zaszyje – wyjaśniła zniecierpliwiona Łucja. – A faceta z telewizji chciałam dla Ali.

– Znasz kogoś z telewizji? – zainteresowała się Ka­rolina. – Nigdy nie mówiłaś.

– Oczywiście, że nie znam – odpowiedziała przyja­ciółka. – Ale za to znalazłam to.

Sięgnęła pod jedną z poduszek leżących na kanapie i wyciągnęła kolorowe czasopismo. Przerzuciła kilka stron i położyła na stole. Zaintrygowane przyjaciółki pochyliły się nad gazetą.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1b0byk
d1b0byk
d1b0byk
d1b0byk