Co ukryła przed światem Violetta Villas? – z Izą Michalewicz i Jerzym Danilewiczem, autorami nieautoryzowanej biografii piosenkarki, rozmawia Grzegorz Wysocki
Violetta Villas w piosence „Wiedz o mnie wszystko” śpiewała: „Nic przecież nie mam do ukrycia”, a przecież tak naprawdę jej życie jest jedną wielką tajemnicą. To wszystko, co o sobie mówiła w mediach przez całą karierę i w ostatnich latach w wielu przypadkach nijak ma się do faktów. Sprawdziliśmy te fakty i pokazujemy, że to, co mówi Violetta, nie zawsze jest prawdą.
* Grzegorz Wysocki : Czy Violetta Villas rzeczywiście „nie ma nic do ukrycia”, jak czytamy w podtytule napisanej przez Was biografii ? *
* Jerzy Danilewicz*: Violetta Villas w piosence Wiedz o mnie wszystko śpiewała: „ Nic przecież nie mam do ukrycia ”, a przecież tak naprawdę jej życie jest jedną wielką tajemnicą. To wszystko, co o sobie mówiła w mediach przez całą karierę i w ostatnich latach w wielu przypadkach nijak ma się do faktów. Sprawdziliśmy te fakty i pokazujemy, że to, co mówi Violetta, nie zawsze jest prawdą.
Iza Michalewicz : Tytuł naszej książki jest przewrotny. Violetta miała taki zwyczaj od wielu lat, i nie jest niczym nowym, że opowiadała przeróżne bajki, mity i nieprawdy na swój temat. Począwszy od dzieciństwa, a zakończywszy na obecnych latach.
Grzegorz Wysocki: Czego przede wszystkim dotyczyły te opowieści?
Jerzy Danilewicz: Na przykład tego, że nie mogła kontynuować kariery w Las Vegas, bo przeszkodziła jej w tym SB, zabraniając wyjeżdżania za granicę. Tymczasem jak wynika z akt zgromadzonych w IPN, Violetta świadomie została tak zwanym „kontaktem informacyjnym” podpisując zobowiązanie do współpracy. Miała nadzieję, że kontakty z SB pomogą jej w uzyskaniu paszportu z prawem wielokrotnego przekraczania granicy. Wymyślona przez nią wersja, że SB złamała jej karierę stanowiła dla niej parasol ochronny. Pewnie dlatego nikt wcześniej nie zainteresował się aktami „Gabrielli”.
Iza Michalewicz: Te jej kontakty z SB miały zresztą charakter pewnego, dość osobliwego, flirtu. Violetta nosiła w sobie magnetyzm, który sprawiał, że ludzie tracili dla niej głowy. Miała tego świadomość i myślała, że dzięki temu uda jej się wykorzystać służby do własnych celów, związanych oczywiście z karierą. Bezskutecznie, jak się później okazało.
Grzegorz Wysocki: Właściwie dlaczego Violetta Villas nie zrobiła międzynarodowej kariery?
Iza Michalewicz: Jest jedyną polską artystką od czasów Poli Negri, która miała szansę na zrobienie światowej kariery. Tak uważa Bogusław Kaczyński, a ja się z nim zgadzam. Niestety Czesława Gospodarek [prawdziwe nazwisko VV] nie udźwignęła sławy Violetty Villas...
Grzegorz Wysocki: Jak w praktyce odkrywało się prawdę na temat Villas? W jaki sposób weryfikowaliście historie z jej życia?
Iza Michalewicz: Zajęło nam to dużo czasu i wymagało nieustępliwości. Odnaleźliśmy ludzi, którzy znali ją w dzieciństwie i okresie szkolnym. Dotarliśmy do jej rodziny, współpracowników, osób ze środowiska artystycznego. Oczywiście przejrzeliśmy archiwa prasowe i książki, w których pojawiało się nazwisko Violetty. Byliśmy w szkołach, w których się uczyła. Wiele razy jeździliśmy do Lewina Kłodzkiego, poznaliśmy świat, w którym się wychowała...
Jerzy Danilewicz: Nie było to proste. Wiele osób, które znały Violettę, nie chciało rozmawiać na jej temat. Niektórzy odmawiali twierdząc, że mogliby o niej mówić tylko źle, a tego nie chcieli. Inni mówili „nie”, bo obawiali się gniewu Violetty, która jest przyzwyczajona, że mówi się o niej dobrze, albo wcale. Mimo to udało nam się dotrzeć do ludzi, którzy wykazali się odwagą. Rozmawialiśmy z osobami, które przyjaźniły się z Violettą na różnych etapach jej życia. A przyjaźń z nią to osobny temat, któremu poświęcamy w naszej książce cały rozdział. Villas swoich przyjaciół bardzo często – parafrazując jedną z jej piosenek – „spalała swoim pocałunkiem”, dlatego bliskie jej osoby wielokrotnie na kontaktach z nią się parzyły.
Iza Michalewicz: Te przyjaźnie były po prostu bardzo jednostronne. Violetta czerpała z ludzi możliwie najwięcej, sama niewiele dając. Miała zresztą do ludzi dość specyficzny stosunek. Potrafiła być – jak piszemy – jednocześnie czuła i nienawistna, piękna i brzydka, zarówno w życiu, jak i przyjaźni. Kochała człowieka i raniła go do kości.
Grzegorz Wysocki: Czyli – najkrócej mówiąc – staraliście się przedstawić jak najbardziej złożony, wielowymiarowy portret Violetty Villas?
Iza Michalewicz: Staraliśmy się ją przede wszystkim zrozumieć.
Jerzy Danilewicz: Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie – jak i dlaczego doszło do tego, że Violetta, prosta dziewczyna z ogromnym talentem, nie podbiła całego świata, choć mogła to zrobić.
Iza Michalewicz: Dlaczego wróciła tam, skąd wyszła? Do swojej rodzinnej miejscowości, do domu, z którego uciekła, by zdobyć ten wielki świat.
Grzegorz Wysocki: Rozmawiali Państwo i wielokrotnie próbowali się spotkać z Violettą Villas. Jak wyglądały te rozmowy? Dlaczego w końcu do spotkania nie doszło?
Jerzy Danilewicz: Rozmawialiśmy z nią wielokrotnie przez telefon. Przez kilka miesięcy umawialiśmy się na spotkanie. Spędziliśmy wiele godzin wyczekując pod jej domem na już umówioną rozmowę. Raz pokonaliśmy bufor w postaci Elżbiety Budzyńskiej, opiekunki i towarzyszki życia Violetty Villas i weszliśmy do domu.
Iza Michalewicz: Pani Elżbieta wpuściła nas, ponieważ była kompletnie zaskoczona. Umówiliśmy się wcześniej z Violettą i ona po prostu nic o tym nie wiedziała. Pomógł nam wtedy straszny mróz. Po paru godzinach czekania byliśmy potwornie przemarznięci, więc przyjęła nas w jednym z pokojów. Początkowo była bardzo nieufna, ale w końcu porozmawiała o tym, jak się poznały. I o niefortunnym, ostatnim koncercie gwiazdy w Kielcach. Violetta Villas nie miała jednak pojęcia, że siedzimy dosłownie za ścianą.
Jerzy Danilewicz: Nie przyjmuje gości, kiedy nie jest umalowana i ubrana. A pani Budzyńska zawsze dbała o to, żeby artystka nie wiedziała, kiedy mamy przyjechać. Nad wszystkim ma kontrolę, obawiając się, że coś może się zdarzyć bez jej wiedzy. Gdy po raz kolejny powiedzieliśmy, że chcemy napisać książkę – usłyszeliśmy: ”Tak, oczywiście, tylko trzeba powiedzieć, kto, co, za ile...”. Nasze rozmowy i wizyty w Lewinie też są opisane w jednym z rozdziałów.
Iza Michalewicz: Przytoczę fragment: „Rozmawiamy z panią Violettą? A jesteście w Lewinie? Nie, dzisiaj to nie mogę. Proszę zadzwonić jutro. Chyba korona wam z głowy nie spadnie, jak zostaniecie do jutra? Zostajemy do jutra. Dzwonimy jutro. Telefon Villas: „tutaj numer 726…”. Automatyczna sekretarka. Komórka Budzyńskiej też była martwa. I takich rozmów przeprowadziliśmy kilkadziesiąt.
Grzegorz Wysocki: Czy od razu założyliście, że Wasza książka będzie biografią, rekonstrukcją faktów, swoistym śledztwem w sprawie wszystkich mistyfikacji? A może początkowo planowaliście przeprowadzić wywiad-rzekę z Violettą Villas?
Jerzy Danilewicz: Nie miał to być wywiad-rzeka ani tak zwana „biografia autoryzowana”. Uważamy, że w Polsce panuje pewne zakłamanie. Bo nazywa się biografią coś, co powstaje przy pełnej kontroli bohatera książki. Tymczasem to jest autobiografia. Najczęściej wyczyszczona z niewygodnych bohaterowi informacji i faktów. Niezależnie czy napisana samodzielnie, czy przez ghost writera.
Iza Michalewicz: Chcieliśmy spróbować dociec prawdy, jakakolwiek by ona nie była. Takie jest zadanie biografów i reporterów. Kiedy doszliśmy do ściany wiedząc, że będziemy z Violettą umawiać się bez końca, jak wielu przed nami, postanowiliśmy pójść tropem jej życia. Na tyle, na ile to było możliwe. I nie żałujemy – prawda okazała się ciekawsza od mitów na temat VV.
Jerzy Danilewicz: Ale nawet gdyby z nami porozmawiała, miałaby prawo do autoryzacji własnych wypowiedzi, lecz nigdy całej książki. Nie wyobrażam sobie, żeby bohater miał autoryzować wypowiedzi czy opinie innych osób na swój temat, albo decydować, które fakty należy pominąć. Albo jakie dokumenty ujawnić. Oczywiście różne wypowiedzi należy konfrontować z opiniami bohatera, ale to zupełnie co innego niż pisanie pod jego dyktando. Cieszymy się, że Świat Książki podzielił nasze zdanie i zdecydował się wydać taką biografię.
Grzegorz Wysocki: A w jaki sposób zareagowała Violetta Villas, gdy dowiedziała się, że taka książka na jej temat powstaje?
Iza Michalewicz: Bardzo się ucieszyła. „Tylko piszcie prawdę!” – mówiła przez telefon. „Ale ja to nie mogę tak krótko rozmawiać, to musi być dłuższa rozmowa” – dodawała. „To my do Pani przyjedziemy” – proponowaliśmy. Gdy dowiedziała się, że w Lewinie rozmawiamy także z jej rodziną czy znajomymi, zaczęła nam grozić, że cokolwiek napiszemy, poda nas do sądu, bo tylko ona wie, jaka jest prawda. Cała Violetta.
Grzegorz Wysocki: W życiu Violetty Villas jest wiele zdarzeń niejasnych, kłopotliwych i budzących kontrowersje. Jak przedstawiacie je w książce?
Jerzy Danilewicz: Chcieliśmy przedstawić Villas jako postać wielowymiarową. Nie mieliśmy żadnego z góry przyjętego założenia, że piszemy o tym, a o czymś nie piszemy. Wszystko układało się w trakcie zbierania materiałów. Co chwilę pojawiało się coś jeszcze bardziej interesującego niż to, co już wiedzieliśmy, więc podążaliśmy w tę stronę.
Iza Michalewicz: Violetta ma niezwykłą osobowość. Tak toksyczną, odmienną od wszystkich i zarazem ciekawą, że chodzenie jej śladami było pasjonujące. Ale nie chodziliśmy na kolanach.
Grzegorz Wysocki: Jak zainteresowali się Państwo Violettą Villas? Dlaczego uznaliście, że trzeba tę książkę napisać?
Iza Michalewicz: Pomysł pojawił się już trzy lata temu. I bardzo żałujemy, że go wówczas trochę zarzuciliśmy zajęci pracą w gazetach. Gdybyśmy zabrali się za dokumentację wcześniej, zdążylibyśmy jeszcze porozmawiać z innymi ludźmi, którzy byli świadkami jej życia na różnych etapach. Choćby z bratem Violetty – Ryszardem, który zmarł pod koniec ubiegłego roku. Rozmawialiśmy z nim w listopadzie, a pod koniec grudnia już nie żył. Trzy lata wcześniej świadków dzieciństwa i kariery Violetty Villas było więcej. Stopniowo zaczęli się wykruszać.
Jerzy Danilewicz: Dlatego, by uratować resztki pamięci świadków postanowiliśmy napisać tę książkę jak najszybciej. Zajęło nam to ponad rok. Gdybyśmy pracowali w pojedynkę, trwałoby to o wiele dłużej. Kierowała nami ciekawość, ale też chęć zrozumienia jej fenomenu. Oprócz Witolda Fillera, który na początku lat 90. wydał „Tygrysicę z Magdalenki”, nikt więcej nie poświęcił jej większej publikacji. A przecież to się Violetcie Villas należy!
Iza Michalewicz: Poza tym książka Fillera była raczej gawędą, opartą na jego własnych spostrzeżeniach i rozmowach. Jednostronnym spojrzeniem na życie artystki. Wielu spraw Filler w ogóle nie poruszył, zostawiając przysłowiowe trzy kropki. Zatrzymywał się w pół zdania, jakby bojąc się reakcji Violetty Villas. Rozgryzaliśmy więc te kropki. Sprawdziliśmy wiele wątków. O jej niespełnionej, największej miłości, dzieciństwie, małżeństwach, zawirowaniach kariery, o pseudonimie scenicznym, współpracy z SB, włosach... Jest tego naprawdę dużo.
Grzegorz Wysocki: Czy istnieją wątki i tematy, których zdecydowali się Państwo w książce nie podejmować? Myślę tutaj o wątkach zbyt intymnych, osobistych, kontrowersyjnych?
Iza Michalewicz: Oczywiście jest kilka informacji, które przemilczeliśmy, kierując się przede wszystkim dobrem bohaterki. Ale nie zmieniają one obrazu Villas.
Grzegorz Wysocki: Czy pisząc biografię założyli sobie Państwo określonych docelowych czytelników, a więc, że – przykładowo – będzie to książka głównie dla fanów Villas?
Jerzy Danilewicz: Ta książka powinna zainteresować nie tylko fanów Violetty Villas. Jest to opowieść o marnowaniu wielkiego talentu. Ale też o życiu w PRL-u, funkcjonowaniu rozrywki w tamtych czasach, zawiści panującej w tym środowisku. Także o trudnych wyborach, przed jakimi w tamtych czasach stawała nie tylko wyjątkowa artystka, ale i zwykli ludzie. Pamiętajmy, że Violettę kocha kilka pokoleń i nie można powiedzieć, że jest jakiś jednoznaczny odbiorca jej legendy.
Iza Michalewicz: Jestem pewna, że nawet fani, którym wydaje się, że wiedzą wszystko, będą zaskoczeni wieloma informacjami z tej książki. Choćby tym, że jej scenicznego pseudonimu wcale nie wymyślił Władysław Szpilman.
Jerzy Danilewicz: Nie da się jednym zdaniem odpowiedzieć na pytanie, jaka jest naprawdę Violetta Villas. Szukanie odpowiedzi na to pytanie zajęło nam ponad rok. Dlatego napisaliśmy tę książkę i dlatego zachęcamy Państwa do jej lektury. Przekonacie się, że warto.
Rozmawiał: Grzegorz Wysocki . Rozmowa odbyła się w czasie 15. Targów Książki w Krakowie.