Kto widział „Ziemię obiecaną” Wajdy, temu się wydaje, że o dziewiętnastowiecznej Łodzi, buzującym tyglu kapitalizmu, wie już wszystko. „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic…” Polak, Niemiec i Żyd. Ta talia miała jednak tylko trzy kolory. Gdzie czwarty?
W „Dolinie popiołów” w Łodzi i okolicach tłoczą się i walczą o swój kawałek tortu wszystkie cztery nacje – także Rosjanie. Dla większości Rosjan to żadna Ziemia Obiecana – to zsyłka na odległą prowincję, z dala od carskiego dworu i centralnych urzędów. Aczkolwiek zgrabny mająteczek z wygodnym dworkiem, z którego wywłaszczono polskiego buntowszczyka, to całkiem łakomy kąsek.
Krytykowi, który chciałby teraz wypalić do Reymonta i Wajdy z tej samej dwururki, z której niedawno strzelano do Prusa, ośmielam się przypomnieć, że cenzura to nie wymysł PRL-u stworzony celem grania w łapki z reżyserem Bareją, ale instytucja mająca długą i mroczną historię. Nie zmienia to faktu, że w „Dolinie popiołów” oglądamy obraz dopełniony, bez filtra. Już wolno.
„Dolina popiołów” to trzeci tom przygód prywatnego detektywa Stanisława Berga, który ukończywszy terminowanie w tym fachu u Jewgienija Aleksandrowicza Riepina, właśnie zaczyna działać na własny rachunek. Prywatny detektyw to w Łodzi ostatnich lat XIX wieku fach poszukiwany, bo który kupiec chciałby, by mało rozgarnięci i przekupni (albo bystrzy i jeszcze bardziej przekupni) policjanci wtykali nos w jego interesy? A zatem przy okazji szantażu, podpaleń, kradzieży ksiąg handlowych, porwań dla okupu detektyw wydeptuje własne ścieżki, nierzadko wchodząc policji w drogę. Przy okazji prowadzonego śledztwa Stach wplątuje się w sprawę polityczną, prowadzoną przez groźnego, demonicznego śledczego przybyłego z samego Petersburga – ktoś podpala dwory, które carski skarb zarekwirował niegdyś powstańcom styczniowym, po czym wynagradzano nimi wiernych urzędników.
Kryminał retro to, wbrew pozorom, trudne wyzwanie dla autora. Zwykle coś szwankuje – albo tło obyczajowe, albo fabuła, albo bohaterowie. Albo, co gorsza, wszystko naraz. Dlatego też zwykle, czytając ten rodzaj prozy, czyham na anachronizmy i obyczajowe absurdy, rozłażące się wątki i papierowe postaci odznaczające się jedynie znanymi z Wikipedii nazwiskami. Zwykle też nieźle się przy tym bawię, tęskniąc jednak za takim kryminałem retro, który czytałoby się jak powieść Arthura Conan Doyle’a albo Gastona Leroux. A teraz przyznam: od dawna nikt mnie tym rodzajem prozy tak nie uwiódł i nie zauroczył. Przyjemność porównywalna z czytaniem powieści Gastona Leroux, tych z Rouletabillem, nie z Upiorem Opery (choć była tu i postać w pelerynie, wzniecająca pożar w teatrze…). Znakomicie dopracowane tło, dramatyczna, wielowątkowa akcja, wyraziści bohaterowie, i to nie tylko pierwszego planu, trochę humoru, czasem oko, puszczone do czytelnika… Na skrzydełku okładki informacja, ze to ostatnia część trylogii, ale otwarte
zakończenie pozostawia szansę, że Stach Berg jeszcze powróci.