Paweł ma pretensje, że żona nie dąży do świętości. „Gdyby dążyła, nie pisałaby SMS-ów i nie włączała internetu”. To on musi walczyć o świętość swojej rodziny. Na szczęście wie, co robić – trzeba po prostu żyć w miłości. To w jej imię wkłada syna do pieca chlebowego za pokazywanie języka sąsiadom albo zamyka czasem na kilka dni w pokoju i karmi suchym chlebem. Córki wiedzą już, czym jest klęczenie na wycieraczce z pokrzywą w zębach. „Tej kary unikają jak ognia, bo każdy głupi wie, że łatwiej drapać się po pośladkach niż po języku”.
Paweł namiętnie słucha Radia Maryja, często chodzi do kościoła. Raz przynosi żonie kwiaty, innym razem bije ją i gwałci. Gdy ona, po siedemnastu latach upokorzeń, decyduje się zabrać dzieci i zamieszkać w ośrodku interwencji kryzysowej, małżonek zjawia się tam, by zadać jej piętnaście ciosów nożem. Taki to wzorowy katolik. O nim i wielu innych sympatykach Radia Maryja pisze Marcin Wójcik w poruszającej książce „W rodzinie ojca mego” – zbiorze reportaży o hipokryzji. Wśród jego rozmówców są m.in. profesor, aktor, krawcowa, studenci i księża. Autorowi udaje się pokazać, że często im wznioślejsze słowa na ustach, tym wstydliwsze czyny ukrywane w domowym zaciszu. Ktoś może zarzuci Wójcikowi, że wybrał przypadki skrajne. Po pierwsze wydaje się, że jest ich w grupie sympatyków toruńskiej rozgłośni sporo, po drugie – nawet jeśli ̶ one najdobitniej pokazują, dokąd prowadzi fanatyzm i na czym polega faryzeizm.
Proboszcz z doktoratem zrobionym na Zachodzie wydaje się taki światowy – w końcu pracował naukowo w Rzymie, a dziś do swojej polskiej parafii dobudowuje czytelnię. Wspomina kolegę z seminarium, z którym miał pierwszy homoseksualny kontakt: „Podzieliliśmy się przypadłością. Do święceń doszliśmy razem. Krzysiek zrobił karierę w Kościele, ale związał się z kobietą. Ponoć młodą, ładną i mądrą. Z kobietami jest tak: niewinny flircik, dziecko w drodze, ksiądz uziemiony. A Bóg, jak wołał, tak woła nadal. Modlę się za niego”. Proboszcz o swoich skłonnościach homoseksualnych myśli jako o krzyżu: „Ten mój ulubiony ma wyrzeźbiony kaloryfer i gęsty włos poniżej pępka. Ale [we włoskim domu zgromadzenia] parły na mnie głównie niechciane krzyże. W deszczowe noce o dwudziestej trzeciej, w księżycowe o pierwszej, bo nie mogły zasnąć. Chude, grube, łyse, ładniejsze, brzydsze. Wszystkie cuchnęły apteką”. Zwierza się, że w barze na Zatybrzu „po tygodniu barman Massimo nie pytał, co podać. Po dwóch nie pytał, tylko brał na
zaplecze. On był krzyżem ulubionym. (...) Jako kapłan chciałem aby Massimo zapamiętał coś więcej niż nasze cielesne zespolenie, dlatego sporo rozmawialiśmy. Wierzyłem, że każda rozmowa przybliża go do Ciebie, o Panie. Ale cóż z tego, skoro każda rozmowa kończyła się naszym zespoleniem. Taka syzyfowa praca”. I właśnie ten ksiądz grzmi dziś z ambony, że prawdziwi katolicy nie mogą głosować na tych, którzy popierają związki partnerskie, zwłaszcza jednopłciowe. A o Annie Grodzkiej mówi: „Powinien zostać w Bangkoku – tam, gdzie zostawił przyrodzenie”. No i jak na światłego człowieka przystało na rzeczywistość patrzy przez pryzmat spisków. Uważa, że loża masońska stoi za zamachem smoleńskim, ona też rozbija polski Kościół, szkaluje biskupów.
Jest wśród gorliwych wyznawców Radia Maryja człowiek, który podpalił hotel, bo się zdenerwował, że ludzie wrzucają do zsypów nie to, co trzeba. Maluje, brał też udział w „Szansie na sukces”. Chce mieć taki życiorys, by się spodobał Radiu Maryja. Ludzie różne mają marzenia.
Jest i Krystyna, która szyła kostiumy m.in. do „Nocy i dni”. Codziennie, dwadzieścia minut po dwudziestej spotyka się z kilkunastoma innymi osobami przed Pałacem Prezydenckim, walczy o budowę pomnika ofiar smoleńskich właśnie w tym miejscu. Mówi: „Słuchając Radia Maryja, jest się na falach prawdy. Człowiek może się mylić, uważać, że coś jest dobre, ale w rzeczywistości to coś może być złe. Radio prostuje nasze myślenie”.
„W rodzinie ojca mego” pojawia się też Jerzy Zelnik, Ramzes z „Faraona”, w którym kochało się swego czasu pół Polski. Dziś aktor czuje się jak rekolekcjonista, jeździ po parafiach z programem słowno-muzycznym „Kształtem miłości piękno jest”. Twierdzi, że jedynie wartości, na straży których stoją Jarosław Kaczyński i ojciec Rydzyk, mogą uchronić nas przed zagładą.
Wójcik poznaje Krystynę Pawłowicz – profesor prawa, felietonistkę Radia Maryja, kontrowersyjną parlamentarzystkę słynąca z ostrych wypowiedzi. Opowiada mu, jakim żywiołem są dla niej medialne debaty: „Mam taki potencjał, że rozjeżdżam wszystkich, w studiu musi być walka”.
Reporter rozmawia również z osiemdziesięcioletnim kapłanem, któremu uprzykrzono życie w klasztorze, bo odważył się krytykować działalność ojca Rydzyka. A on jedynie przypomina: „Mamy naśladować Chrystusa, a konsekwencją tego jest miłowanie wszystkich ludz i – bez względu na rasę, wyznanie, narodowość, przekonania polityczne. Ojciec Rydzyk o tym zapomniał”.
Rzeczywiście, gdy przyjrzeć się redemptoryście, który stoi od lat na czele Radia Maryja i Telewizji Trwam, rzuca się w oczy, że wciąż mówi o tych, którzy go rzekomo prześladują, uparcie szuka wrogów. A to Żydzi, a to masoni, a to komuniści lub liberałowie chcą mu zaszkodzić. Nawet członków Klubów Inteligencji Katolickiej zalicza do swoich antagonistów. Bo stawiają za dużo pytań. Bronił natomiast Jana Kobylańskiego – wojującego antysemity, arcybiskupa Wesołowskiego z pedofilskimi zarzutami, biskupa Wielgusa współpracującego z SB. Wmawia Polakom, że Kościół ginie, naród ginie, wszyscy wkrótce zginą. Krzysztof Luft, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zastanawia się: „Jakim trzeba być księdzem, aby na strachu i nienawiści budować swoją potęgę”.
Władza ojca Rydzyka jest nieograniczona, bowiem u początków toruńskiej rozgłośni zaprzyjaźniony prowincjał dał redemptoryście dokument, który gwarantuje dożywotnią nietykalność, co jest ewenementem w historii zgromadzenia.
Dominikanin o. Ludwik Wiśniewski zwraca uwagę, że Radio Maryja z jednej strony uczy ludzi się modlić, z drugiej uczy nienawiści do inaczej myślących. Zakonnik nie potrafi zrozumieć, jak można zaczynać audycje od „w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, a kończyć opluwaniem ludzi.
Część biskupów nazywa Tadeusza Rydzyka „ostoją Kościoła”, a Radio Maryja „nośnikami Ewangelii”. A ja przypominam sobie, co kilkanaście lat temu mówił Jerzy Turowicz: „Jeżeli do kieliszka dobrego wina dolejemy kroplę trucizny, wtedy przecież całe wino jest zatrute”.
Na cztery miesiące Marcin Wójcik zamienia się w studenta Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Chce się zorientować, jak ona funkcjonuje. Spotyka tam studentów-wyznawców ojca dyrektora. Gdy pyta chłopaka z Małopolski, dlaczego przyjechał się uczyć aż tu, skoro w Krakowie jest sporo dobrych uczelni, ten odpowiada: „Ja nie chcę skończyć dobrej uczelni, tylko najlepszą”. Poznaje młodego człowieka, który uważa, że 4 czerwca 1989 roku jest „dniem hańby”. Wysłuchuje Kingi, która jest zdania, że „program PiS powinien być wykładany na wszystkich kierunkach. Przecież tu chodzi o dobro Polski!”.
Jest obecny na wykładzie, w czasie którego ojciec Rydzyk mówi: „Byłem w Watykanie, kiedy wizytę papieżowi składał Kwaśniewski z małżonką. Nie mogłem patrzeć, jak ta niby pierwsza dama całuje papieża w pierścień. Dobrze, że go nie ukąsiła, przecież ona jest jadowita!”. Reporter odnotowuje, że dużo w wypowiedziach redemptorysty pogardy w stosunku do ludzi mediów, postaci z „rządowego nurtu” oraz wierzących inaczej.
Wójcik uczestniczy w sympozjum z okazji wspomnienia patrona dziennikarzy Franciszka Salezego, podczas którego odbywa się m.in. wykład „Tolerancja jako narzędzie manipulacji”. Przegląda też książkę „Masoneria polska 2012”, której autorem jest, związany Wyższą Szkołą Kultury Społecznej i Medialnej, profesor Krajski. Można się z niej na przykład dowiedzieć, „czy władzę w Polsce przejmuje masoneria rytu francuskiego”.
Metoda ojca Rydzyka: alarmować, że media katolickie w Polsce są dyskryminowane. W kraju, w którym istnieje kilkadziesiąt rozgłośni katolickich, a najwyższy nakład spośród wszystkich tygodników ma „Gość Niedzielny”.
Do ludzi mających inne poglądy czasem któryś z obrońców Radia Maryja napisze kartkę: „Pora pomyśleć o eutanazji”, wyśle w kopercie odchody albo też sznurki związane w pętlę (wraz z pisemną groźbą).
Marcin Wójcik stworzył przejmujące studium nienawiści krzewionej pod płaszczykiem szlachetnych haseł. Udało mu się pokazać, jak słowa mijają się z czynami. I jakimi metodami w sympatykach Radia Maryja jest budowana mentalność oblężonej twierdzy. „W rodzinie ojca mego” to pełne zaskakujących i trafnie dobranych figur retorycznych, inteligentne skonstruowane reportaże. Przede wszystkim o hipokryzji, ale i o religijności cierpiętniczej, którą tak chętnie kultywuje wielu rodaków, oraz o potwornym fałszerstwie, którego dopuszczają się niektórzy kapłani, przekonując wiernych, że „kogo Bóg miłuje, tego biczuje”. No i o ciągłym szukaniu wroga. „Ludzie czasami tworzą sobie pozornych wrogów, by stać się pozornymi bohaterami” ̶ mówił ks. Józef Tischner, którego trzeźwych ocen tak dziś brakuje...
„Solidarność to zawsze jeden z drugim, nigdy jeden przeciw drugiemu” – trudno uwierzyć, że ludzie, którzy słuchali wypowiedzi Jana Pawła II wielokrotnie, są zdolni do refleksji jedynie nad cudzym życiem, nie nad własnym. Porywająca książka Wójcika jest jednocześnie przerażająca, bo uświadamia, że granice absurdu mogą się znajdować o wiele dalej, niż nam się dziś wydaje. Imperium ojca Rydzyka ma się świetnie.