Trzeba to powiedzieć na samym początku: jest to książka niezwykła. Taka, którą się chce mieć na najbliższej półce, żeby móc po nią sięgnąć w każdej chwili, bo mimo tego, że są w niej opisane rzeczy straszne, podnosi na duchu. I nie jest to zasługa Dariusza Zaborka, który rozmowę przeprowadził – a przynajmniej nie wyłącznie. Oczywiście, to on znalazł Alicję Gawlikowską-Świerczyńską, namówił do wywiadu-rzeki i znalazł chętnych wydawców. Swoją drogą, nurtuje mnie pytanie: JAK on ją znalazł? W dzisiejszym świecie, pełnym malkontentów, ludzi rozpaczających nad przysłowiowym „rozlanym mlekiem”, sfrustrowanych wszystkim i wszystkimi – jak on znalazł kogoś takiego? Osobę pełną optymizmu, chęci do życia, odwagi, by żyć i to pełną piersią, choć okoliczności nie zawsze są sprzyjające? Może tak się wyróżniała na tle jęczącej i utyskującej większości, że nie można jej było przegapić? Ale to już tajemnica Dariusza Zaborka.
Jego rozmówczyni jest osobą wprost nieprawdopodobnie optymistycznie nastawioną do życia. Nie wiem zresztą, czy „optymizm” to właściwe słowo w tym miejscu: chodzi po prostu o to, by, zachowując swoją godność i tożsamość, brać życie takim, jakie jest; korzystać z niego, brać się z nim „za bary”, podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje – a nie patrzeć, jak nam przechodzi koło nosa lub łkać w kąciku albo i publicznie, latami rozpamiętywać porażki, zatracać się w bólu, nurzać w cierpieniu, oskarżać życie, los o niesprawiedliwość, zazdrościć innym, że mieli/mają na pewno lżej, lepiej. Nie poddawać się, nie oddawać niczego walkowerem; iść do przodu, bo czeka nowy dzień, nowy czas: może będzie lepszy? Na przykład będzie można głaskać ciepłe króliki w obozie koncentracyjnym. Że co: że to żadna wartość? Że to mało, jak na zaspokojenie życiowych potrzeb? Dla człowieka, który marznie, jak więźniarka Ravensbrück, głaskanie ciepłych królików ma bardzo dużą wartość, to zaspokojenie bardzo ważnej potrzeby!
Alicja Gawlikowska-Świerczyńska, z którą rozmawia Zaborek, reprezentuje taką właśnie postawę: pełną nadziei na przyszłość. Tego się trzymała nawet w Ravensbrück, tego się trzyma po śmierci córki. To osoba, która umie cenić życie, umie z niego czerpać, cieszyć się nim – a zarazem ma do niego bardzo trzeźwe, realistyczne, niehamletowskie podejście. A przecież nie można powiedzieć, by miała łatwą drogę: urodziła się w atmosferze skandalu towarzysko-obyczajowego, szybko została sierotą, za działalność konspiracyjną siedziała na Pawiaku i w obozie Ravensbrück, potem wróciła do zrujnowanej Polski pod władzą Stalina, gdzie życie nie było przyjazne tym, którzy nie zgadzali się z „linią partii”, nie byli w jej szeregach... Ale udało jej się skończyć studia medyczne (w głodzie i chłodzie), podjąć pracę lekarki (pracuje do dziś; ma 92 lata), założyć rodzinę, wychować dzieci, zakochać się... Udało jej się, przede wszystkim, oderwać od przeszłości, nawet tej najtragiczniejszej. Nie: zapomnieć o niej. Nie da się zapomnieć
o obozie koncentracyjnym, o głodzie, śmierci: to w tej rozmowie słychać, czuć, przewija się tu i tam w różnych, nawet pozornie niemających większego znaczenia, uwagach. Ale można żyć teraźniejszością i przyszłością, a z przeszłością się pogodzić, zaakceptować to, że coś się już stało i że nie da się tego zmienić: zamknąć minione dzieje, „dać święty spokój” zmarłym, „pogodzić się z sytuacją i starać się stworzyć coś nowego”.
Sporo jest w tej książce o Ravensbrück: kto jednak oczekuje kolejnej lektury o nacechowaniu „martyrologicznym”, bardzo się pomyli. Bohaterka wywiadu ma dystans do tego, co ją spotkało, dystans do obozu w ogóle. Nie zapomina o śmierci, bólu, strachu, głodzie, wszystkich strasznych rzeczach, które dotknęły ją i jej koleżanki. Ale nie mówi z pozycji ofiary, lecz z pozycji osoby, dla której obóz był konsekwencją wcześniej podjętej decyzji o pracy w konspiracji. Nie mówi o obozie jako o „piekle” – ale jako o miejscu, w którym trzeba było się nauczyć sztuki przetrwania w nowych warunkach. Pewnie podniosą się głosy sprzeciwu, bo Alicja Gawlikowska-Świerczyńska mówi o dobrych i złych zachowaniach nie tylko strażniczek i dozorczyń, ale też więźniarek, o erotyce w obozie – słowem, przekracza tabu. Ale może wreszcie warto zacząć o tym mówić?
Jak pisałam, to książka, która podnosi na duchu. Ja na pewno będę do niej wracać: choćby po to, by po raz kolejny przeczytać, że „z każdej sytuacji można wyciągnąć pozytywne wnioski. Może to być korzyść dla charakteru. [...] Człowiek może stać się silniejszy psychicznie. Może chcieć to oddać innym”. Polecam wszystkim, malkontentom także – a może im zwłaszcza.