Reporterskie doświadczenie Katarzyny Kobylarczyk pozwalało się spodziewać zupełnie innej książki – o barwnym „tu i teraz” miasteczek przystrojonych na święto, a tak naprawdę na doroczny spektakl dla lokalnych telewizji i znęconych reklamą turystów. Trochę impresji, trochę historii, portreciki paru miejscowych oryginałów…
Oczekiwałam zbioru reportaży, a książka, choć pisana z pozycji obserwatora, kogoś, kto w opisywanym miejscu zatrzymał się tylko na chwilę, prowadzi czytelnika o wiele dalej, o wiele głębiej, zmusza do zastanowienia. Także nad polską tradycją, modelem świętowania, funkcjonowaniem małych społeczności.
W przeddzień święta hiszpańskie małe miasteczka zamierają w oczekiwaniu. Nazajutrz świat naprawdę wyrwie się ze swych kolein.Będzie prawdziwy ból, prawdziwe płomienie, prawdziwa słodycz, prawdziwa krew. I poczucie wspólnoty, więzi z miejscem, włączenia się w strumień czasu. Czy rzeczywiście stawiane wokół płoty i barierki mają służyć ciekawym, którzy będą się na nie wspinać z telefonami komórkowymi gotowymi do strzału? A może ich prawdziwą rolą jest wytyczenie świętego kręgu, do którego obcy nie mają dostępu. Patrzą, wydaje im się, że widzą…
Katarzyna Kobylarczyk nie próbuje dociekać, dlaczego w jednym miasteczku całą noc wali się w bębny, w innym przepędza byki ulicami, w jeszcze innym tańczy, depcząc chrzęszczące landrynki. Ale w tych rytuałach czuje się coś pradawnego. Barokowe procesje biczowników, średniowieczne święta głupców i karnawały, czy utajoną pamięć jeszcze dawniejszych czasów, przed Arabami, Wizygotami, jakieś pra-iberyjskie misteria ognia i wojny?
Zazdroszczę Hiszpanom z małych, zapomnianych przez turystów miasteczek, obchodzącym swoje lokalne święta w roli uczestników, nie obserwatorów. Zazdroszczę tańców na ulicach zamiast stania pod sceną z puszką piwa i kiwania się do rytmu, wybijanego przez wynajęty zespół z innego powiatu. Ale też konfraterni, do których wciąż wstępują kolejne pokolenia, wspólnego budowania figur, ołtarzy czy choćby i płotów.
Nasze rytuały podszyte pradawną wiarą są rodzinne, nie społeczne – łuna ognia na Wszystkich Świętych, wielkanocny i wigilijny stół, obrzędowość wiejskich pogrzebów. Nawet budowa ulicznych ołtarzy Bożego Ciała nie zawsze jest przedsięwzięciem wspólnym, sąsiedzkim.
Mądra, wnikliwa, erudycyjna, pięknie napisana książka Katarzyny Kotlarczyk budzi tęsknotę za mistyczną chwilą prawdziwej jedności z naszą małą ojczyzną.