Pewnie wielu z nas zdziwiła ogromna popularność w Polsce niejakiego Dana Browna, który wymieszawszy dość przeciętną sensację z motywem spisku i rzekomej tajemnicy Kościoła, mogącej rzekomo zniszczyć jego fundamenty, oczarował wielu czytelników. Nie ma problemu, kiedy powieść jego potraktuje się tak, jak chciał tego autor – jako literacką fikcję, uroczą bujdę. Co innego, gdy z różnych miejsc dochodzą głosy w stylu „To ja nie wiedziałem, że Chrystus i Maria Magdalena...”. Kod Leonarda da Vinci wykazał bowiem dobitnie jedną rzecz, że może i w naszym kraju mieszka 95% katolików, ale poziom ich wiedzy religijnej w większości jest mniej niż żaden. Jak drwi sobie autor książki Kościół dla średnio zaawansowanych większości z członków Eklezji wydaje się, że najważniejszym dogmatem wiary jest zakaz stosowania antykoncepcji, podczas gdy wielu nie zna najważniejszych faktów z życia Chrystusa.
Książka Szymona Hołowni jest dość niezwykłym wydarzeniem na rynku księgarskim. Postawił on sobie bowiem za cel przybliżenie przeciętnemu śmiertelnikowi, niezależnie od jego wyznania bądź jego braku, instytucji Kościoła. Robi to w dość niezwykły i trzeba przyznać, znakomity sposób. Stworzył bowiem leksykon haseł dobranych bez żadnego klucza. Szacowna, wśród wielu budząca lęk instytucja, została sportretowana jako mieszanka pompy, normalności, dziwaczności, natchnienia, głębi, ale również zwykłej ludzkiej śmieszności. Hasła ułożone alfabetycznie zapewniają nam jazdę na diabelskim młynie – obok jak najpoważniejszych dyskusji o znaczeniu sakramentów czy celibatu znajdziemy całe rozdziały o automatycznych aniołkach ruszających głową, podświetlanych figurkach Matki Boskiej wygrywających kościelne evergreeny czy koronce nazywanej różańcem w wersji instant. Co ciekawe, w ogóle nie chodziło o portretowanie, Hołownia postawił się w różnych sytuacjach, w jakich staje tzw. przeciętny katolik, i chce mu pomóc. Jak
może sobie poradzić delikwent, który na msze święte zagląda od wielkiego dzwonu, ale na przykład chce wziąć ślub kościelny. Albo, nie daj Boże, załatwić pogrzeb. Wiele osób dębieje, gubi się w zawiłościach księżej struktury. Nie cieszcie się ci, którzy co niedzielę stawiają się karnie pod ołtarzem. Czy rozumiecie obrzędy, które się podczas mszy odbywają? Wiecie, jak się zachować, gdy ksiądz idący rozdać komunię potknie się i wszystkie hostie rozsypią się w nawie głównej? A ile wynosi legendarna już „cołaska”?
Nie myślcie niewierzący i niepraktykujący, że możecie sobie Kościół dla średnio zaawansowanych darować. Dowiecie się z niego, tak szokujących rzeczy, że nie każdy ksiądz jest pedofilem i nie każdy samochodem rozjeżdża przechodniów, będąc na „cyku”. Ba, może nawet dojdziecie do wniosku, że to margines, który przydarza się każdej ogromnej instytucji, a taką Kościół jest niewątpliwie. Zrozumiecie może, czemu w Boże Ciało katolicy blokują wam miasto gromadnie udając się na spacer i dlaczego księża zamiast krawata noszą pod szyją takie białe coś.
A dlaczego zachęcam wszystkich do tej książki? Może dlatego, że im wiedza większa, tym lęk przed aurą, jaką Kościół sobą roztacza mniejszy. Wszak tworzą ją ludzie, o różnych charakterach, zdolnościach i temperaturze wiary – nie zapominajmy, że katholicos znaczy powszechny. Może dlatego, że Hołownia pisze szalenie atrakcyjnie, są w tej książce obok tak opowieści i dykteryjek tak śmiesznych, że zajadów można dostać, hasła zwyczajnie, przejmująco piękne, zaś „Noc ducha" o utracie wiary przez Matkę Teresę z Kalkuty wysuwa się tu na czoło i jest niemal gotowym pomysłem na wyborną powieść. Może dlatego, że wreszcie ktoś pisze o Kościele nie jak teolog i intelektualista z „Tygodnika Powszechnego”, i nie cukierkowato naiwnie vide „Gość Niedzielny” – oczy Hołowni patrzą z nawy głównej na ołtarz, i z takiej to perspektywy dostajmy ten leksykon, przewodnik czy może poradnik radzenia sobie z Kościołem. Z perspektywy tak bardzo wielu potrzebnej.