Co łączy premierę najnowszej książki Jana Tomasza Grossa z pierwszym zbiorczym wydaniem Mausa w Polsce? Po pierwsze, Spiegelman, podobnie jak Gross , przez wielu Polaków uznawany jest za jednego z głównych, jeśli nie etatowych, „polakożerców” i kolejne jego publikacje ich zdaniem mają na celu (z ciężkim sercem cytuję w tym miejscu fragment artykułu z „Naszej Polski”) „zniesławanie grupy etnicznej – w tym przypadku polskiej”. Polacy ci uważają również, że co najmniej „odszczepieńcami bądź renegatami” są wszyscy przykładający rękę do wydania tego rodzaju „antypolskiego dzieła” w naszym kraju.
Pod tę kategorię łapią się więc dwie krakowskie (czy też: „antypolskie”) oficyny: publikujący Grossa Znak oraz publikujący Spiegelmana – najpierw w 2001 roku w dwóch oddzielnych tomach i obecnie w solidnym wydaniu zbiorczym – Post. Gross budzi u nas kontrowersje od kilku dobrych lat, gdyż jątrzy nasze sumienia kolejnymi „nowymi” tematami (Jedwabne, następnie powojenny antysemityzm i obecnie „żydowskie złoto” w polskich rękach). Natomiast opublikowany u nas 10 lat temu Maus był już obszernie dyskutowany na łamach i antenach rodzimych mediów, wątpię więc, by nowe wydanie obudziło raz jeszcze uśpione demony i rozpętało na nowo żenującą pyskówkę o to, czy Spiegelman w końcu opluwa tych Polaków, czy też nie?
Na Mausa składają się co najmniej dwie przeplatające się opowieści. Pierwsza z nich to historia życia Władka Szpiegelmana, któremu cudem udało się nie zginąć w Auchwitz, a następnie wyemigrować do Stanów Zjednoczonych i tutaj dożyć późnej starości. Druga, nie mniej ważna od pierwszej, składowa Mausa to historia syna Władka, a więc samego Arta Spiegelmana, który musi zmierzyć się nie tylko z wstrząsającymi i niepojętymi przeżyciami świadka Holokaustu, ale także z trudnym i doprowadzającym do szału charakterem własnego ojca. Władek opowiada Artiemu, a Art całemu światu o życiu w przedwojennej Polsce, swoim związku i ślubie z Andzią, przeprowadzce z Częstochowy do Sosnowca, miesiącu miodowymmiodowym i otwarciu własnej fabryki tekstylnej w Bielsku, a następnie wybuchu drugiej wojny światowej, powstaniu getta żydowskiego, ucieczkach przed śmiercią z rąk Niemców, kolejnych kryjówkach i próbach uniknięcia najgorszego.
Spiegelman przekuwa słowa ojca w proste czarno-białe obrazy, których minimalizm jest dużo bardziej porażający i zarazem przekonujący niż jakakolwiek inna, nawet najbardziej wyrafinowana, forma. Tym, którzy nie mieli do tej pory Mausa w rękach, warto dodać, że Spiegelman alegoryzuje, a właściwie animizuje, rysowane przez siebie postaci. I tak: Żydzi to myszy, Niemcy – koty, a Polacy – świnie. Rzadko na kartach komiksu pojawiają się jeszcze Amerykanie (psy) i Francuzi (żaby). Czemu ma służyć ten zabieg? Dlaczego Spiegelman nie narysował „klasycznych” ludzkich postaci, lecz uznał, że lepszym rozwiązaniem będzie wcielenie ich w zwierzęcą formę? Przede wszystkim wydaje się, że autor chciał tym samym oddać ówczesny nazistowski, czy też rasistowski, „podział ról”. Już na pierwszy rzut oka widzimy, że Niemcy są różni od Żydów, Żydzi od Polaków itd. Jednym prostym zabiegiem udało się Spiegelmanowi oddać szaleństwo tamtych czasów i absurdalność ówczesnych podziałów. Zgaduję, że nie bez znaczenia jest też
fakt, że współczesnemu, szczególnie młodemu, odbiorcy taki podział na różne gatunki zwierząt ułatwi próbę zrozumienia wprowadzanych wtedy rasistowskich podziałów i nazistowskiego widzenia świata.
Jak nietrudno się domyślić, w Polsce największe kontrowersje wywołały świnie, które w komiksie Spiegelmana przedstawiają Polaków. Polacy są oczywiście narodem idealnym, nieskazitelnym i czystym, więc z brudnymi, budzącymi same złe skojarzenia świniami nie chcą mieć nic wspólnego. Autor komiksu tłumaczył wielokrotnie, że nie chodziło mu wcale o obrażanie Polaków, ale tego rodzaju wyjaśnienia tzw. prawdziwym patriotom i tak nie mogły przemówić do rozsądku. Nie trafiały do nich też argumenty o próbie przedstawienia swoistego łańcucha pokarmowego (myszy zjadane przez koty, koty gonione przez psy itd.) czy interpretacja mówiąca, że Polacy zdaniem wielu Żydów są istotami zjadającymi ogromne ilości wieprzowiny. O „antypolskości” komiksu przekonywać miały jednak przede wszystkim poszczególne sceny Mausa, w których Spiegelman już bez jakichkolwiek symboli i metafor pokazywał postawę Polaków wobec Żydów w czasie drugiej wojny światowej i tuż po jej zakończeniu.
Przykład pierwszy: Polacy za duże pieniądze pomagają w ucieczce Żydów z Polski, a następnie, zapewne również za duże pieniądze, denuncjują ich, w efekcie czego Żydzi trafiają do obozu. Przykład drugi: nad Żydami/myszami w Auschwitz znęca się kapo, którym jest – jakżeby inaczej – Polak/świnia. I jeszcze jeden przykład: Żyd Gelber wraca po wojnie do swojej rodzinnej miejscowości, w której przed laty prowadził piekarnię, obecnie zajętą przez Polaka; Polak wita go słowami pełnymi nienawiści: „Myśleliśmy, że już Hitler was wykończył! Zmykaj Żydzie! Teraz to nasza piekarnia!”; w nocy Polacy biją, a następnie wieszają Gelbera na szubienicy. Władek Szpiegelman komentuje to wydarzenie następująco: „…i po to on ocalał”.
Mocne, szokujące sceny? Jak najbardziej. Polacy zostali w nich przedstawieni w negatywnym świetle? Jak najbardziej. Czy Maus jest komiksem antypolskim? Nic podobnego. Nie mam w tym miejscu większej ochoty na dowodzenie, dlaczego tak uważam, ale nieprzekonanych zachęcam do równie uważnego przyjrzenia się temu, jak Spiegelman przedstawia w swoim arcydziele Niemców czy – przede wszystkim – samych Żydów. Przypominając sobie debilną dyskusję nt. „antypolskiego komiksu”, jaka rozpętała się na początku XXI wieku przy okazji pierwszego polskiego wydania Mausa żałuję przede wszystkim, ze Spiegelman nie przedstawił Polaków w Mausie jako pawi. Być może dopiero wtedy nasza narodowa mieszanka dumy, pychy i wyobrażonej doskonałości zostałaby uchwycona we właściwy sposób.
Spiegelman nie stosuje żadnej taryfy ulgowej. W Mausie rasistami są Niemcy, Polacy i Żydzi (kapitalna scena z Władkiem Szpiegelmanem i czarnoskórym autostopowiczem!). Ludzie dobrzy i źli, mądrzy i głupi, chciwi i rozrzutni trafiają się we wszystkich narodach i nie ma to żadnego związku z naszym wyznaniem, kolorem skóry czy płcią. Choć rysunki Spiegelmana są minimalistyczne, a wielopiętrowa, złożona opowieść podawana jest prostymi, zrozumiałymi dla wszystkich zdaniami, nie sposób powiedzieć, by Maus był komiksem jednoznacznym i narzucającym jakiś jeden łopatologiczny sposób odczytania. Tak naprawdę, oprócz rysunków i zdań wypowiadanych przez bohaterów Mausa, nic nie jest tutaj proste. Wszystkie podejmowane wybory są wyborami decydującymi o dalszym istnieniu, wszystkie podejmowane kwestie są fundamentalne, a każdy popełniony błąd, nawet najmniejszy, może kosztować życie.
Obok opowieści o Zagładzie, o losie polskich Żydów, o Polsce przedwojennej i wojennej, mamy w Mausie jeszcze co najmniej dwie równoważne, arcyciekawe narracje. Pierwsza z nich to autotematyczne przedstawienie niełatwych zmagań Arta Spiegelemana, który Mausem stara się połączyć dwa, nie mające ze sobą wcześniej nic wspólnego światy, a więc Holokaust i komiks. Druga to opowieść o skomplikowanych relacjach łączących Artiego z ojcem. Z jednej strony, młody Spiegelman próbuje udźwignąć ciężar wstrząsających wspomnień ojca poprzez przekształcenie ich w formę komiksu; z drugiej – zupełnie nie potrafi sobie poradzić i nie może wytrzymać trudnego charakteru ojca, który jest małostkowy, skąpy, neurotyczny, chorobliwie podejrzliwy, wybuchowy, zawistny, autorytarny, a w końcu okazuje się nawet, że Władek jest rasistą. A wyliczenie tych wad i przywar ocalałego z Zagłady Władka Szpiegelmana można by właściwie ciągnąć przez kilka kolejnych linijek. Jak najbardziej zasadne jest pytanie, jak wielki wpływ na
charakter Szpiegelmana miał obóz koncentracyjny i jest to jedno z wielu pytań, na które – całe szczęście – autor Mausa nie daje jednoznacznej odpowiedzi, a tym samym pozostawia swoich czytelników z wieloma frapującymi kwestiami do wielokrotnych rozważań.
*
Trwa właśnie w Polsce kampania społeczna pod niekoniecznie szczęśliwym tytułem „Are you IN or OUT?”. Celem tej – jak najbardziej słusznej i potrzebnej – inicjatywy jest zbiórka funduszy na ochronę i konserwację pozostałości po dawnym obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. W „reklamie społecznej” opublikowanej na łamach jednego z ostatnich numerów „Przekroju” cytowane są poruszające słowa Henry’ego Appela, byłego więźnia Auschwitz: „Jest tylko jedna rzecz gorsza od samego Auchwitz… jeżeli świat zapomni, że takie miejsce istniało”.
„Maus” Arta Spiegelmana jest jednym z najbardziej wstrząsających i wiarygodnych pomników Holokaustu i mocno wierzę w to, że jeszcze przez wiele lat nie pozwoli nam on zapomnieć światu o tym, że „takie miejsce istniało”. Stawiam zbiorcze wydanie Mausa na półce tuż obok takich „pomników Holokaustu” jak * Czy to jest człowiek* Primo Leviego , * Losu utraconego* Imre Kertesza czy opowiadań obozowych Tadeusza Borowskiego .