Druga powieść Monsa Kallentofta ma sporo wspólnego z poprzednią, niedawno wydaną w Polsce * Ofiarą w środku zimy. *Jesteśmy w tym samym miasteczku, znów w ekstremalnych warunkach klimatycznych – po surowej zimie nadeszło upalne lato, a śledztwo prowadzi ta sama ekipa policyjna z panią komisarz Malin w głównej roli. Niestety, zmarli znów mają głos, ale na szczęście wybuchy rozpoetyzowanej grafomanii autor rezerwuje już głównie dla głosów z zaświatów, żywym ludziom oszczędnie przypisując udziwnione monologi wewnętrzne. Śmierć letnią porą okazuje się zdecydowanie lepszą książką, niż jej zimowa poprzedniczka – słabości * Ofiary…* są stonowane, prawie znikł product placement, o obecność marki walczy tylko „zegar z Ikei”, na dodatek lekko popsuty, styl jeszcze czasem drażni, ale już nie szokuje – i okazuje się, że poza wątkiem
kryminalnym jest to całkiem ciekawa książka o współczesnej Szwecji. Sam wątek zabójstw jest raczej drastyczny, niż pasjonujący, bo po raz drugi seryjnym mordercą okazuje się osoba głęboko zaburzona psychicznie, więc śledztwo prowadzone jest wielowątkowo i trochę na oślep, co zresztą dodaje książce realizmu. Autor nie ułatwił sobie zadania i nie wysłał na szwedzką prowincję żadnego profilera po szkoleniu w FBI, dzięki czemu, wraz z przetrzebioną urlopami ekipą, pracowicie odwiedzamy kolejne mieszczańskie wille, emigranckie obskurne bloki i mieszkania emerytów. Autor mówi wprost: polityczna poprawność istnieje w oficjalnych dokumentach, nie w głowach Szwedów. Śledztwo w sprawie gwałtu zaczyna się od „przyciśnięcia” ciemnoskórych chłopaków, a na policyjne metody z użyciem przemocy przymyka oko nawet sam szef, azjatyckiego pochodzenia Szwed w pierwszym pokoleniu. Rozpracowywanie wątku lesbijskiego też przypomina taniec słonia w składzie porcelany, pod ostrzałem mediów. Czyli prowincjonalny obrazek bardziej
prawdziwy chyba, niż poprawny.
Głównym jednak tematem, który wydaje się zajmować Monsa Kallentofta, jest wychowywanie młodzieży po szwedzku, skutkujące, jak się wydaje, całkowitym zerwaniem więzi międzypokoleniowej między dzisiejszymi nastolatkami i ich rodzicami. Model wychowania jest rzeczywiście krańcowo odmienny od typowo polskiego, choć rezultat przynosi podobny - kompletne nieprzygotowanie młodych do samodzielnego życia. Typowy polski rodzic ze skłonnością do nadopiekuńczości i chronienia od wszelkich trosk swoich dwudziesto- i trzydziestoparoletnich pociech czyta jak reportaż z innej planety o rodzicach, którzy wyjeżdżają na zagraniczną wycieczkę, zostawiwszy czternastoletnią córkę samą w domu, i po sześciu dniach zaczynają się niepokoić, że nie odbiera telefonu (co ciekawe, nie są za to później napiętnowani w prasie, ani postawieni przed sądem). Nikogo nie szokuje też wspólne spędzanie wakacji przez parę czternastolatków, z milczącym przyzwoleniem na seks. Ta skrajna samodzielność, jak widzimy, wcale jednak młodych Szwedów nie
uczy dorosłości, przeciwnie, produkuje totalnie zagubione dzieciaki, próbujące na oślep odnaleźć się w świecie, zupełnie tak samo, jak te wyręczane we wszystkim i wychowywane według reguły „zero samodzielności do pełnoletniości”. We współczesnych powieściach kryminalnych masowo giną dzieci. Jednak Mons Kallentoft swoimi opowieściami nie tylko straszy i wzrusza – także skłania do refleksji.