Odruch warunkowy to nabyta reakcja organizmu. Zjawisko to najprościej można wytłumaczyć za pomocą klasycznego już przykładu psa Pawłowa. Ów rosyjski uczony wyrobił w badanym psie odruch wydzielania śliny na sam dźwięk dzwonka. Pies reagował w ten sposób, ponieważ uczony karmił go za każdym razem, gdy rozbrzmiewał dźwięk dzwonka. Z mojego punktu widzenia też jestem takim czytelniczym psem Pawłowa. Różnica jest taka, że mój dzwonek oznacza pojawienie się wampira w tekście, a odruchem warunkowym jest… no cóż, kiedyś odruch był zgoła inny, teraz zaś niestety coraz częściej zgrzytam zębami. Coś mi się już znudziło i to niesamowicie. Tym czymś jest ogłupiająca umiejętność współczesnych pisarzy oraz scenarzystów do wpychania wampira gdzie popadnie przy jednoczesnym braku umiejętności ulokowania go i opisania tej postaci w ciekawy, niebanalny sposób. Dlatego gdy zobaczyłam okładkę Pięknych istot Kami Garcii i Margaret Stohl, daleko mi było do radości. Reakcja tym dziwniejsza, że okładka jest piękna –
czarno-fioletowa, elegancka. W niczym nieprzypominająca wszechobecnego, wampirycznego kiczu. Można powiedzieć, że wręcz nawiązuje do chlubnej tradycji przedstawiania tejże postaci w miłym, klasycznym wydaniu a la Stoker i koledzy. I właściwie poniekąd tu właśnie kryje się miły, ba! bardzo miły haczyk: bo Piękne istoty nie są o wampirach.
Można powiedzieć, że gotycka powieść grozy w swoim klasycznym rozumieniu dawno już dokonała żywota – i tak jest w istocie. Niemniej wyobraźnia gotycka to nie tylko wiek XIX – zaliczyć do niej można to wszystko, co składa się na charakterystyczny klimat grozy, napięcia i strachu połączony z epatowaniem makabrą. W książce Garcii i Stohl nie brakuje ani jednego z tych elementów, choć z początku niewiele wskazuje na to, że będzie aż tak mrocznie (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), jak się w efekcie okazuje.
Ethan mieszka od urodzenia w Gatlin, małym miasteczku w Południowej Karolinie. Gatlin to z jednej z strony „typowe małe miasteczko” ze swymi małomiasteczkowymi, zaściankowymi zachowaniami, z drugiej jednak strony nie można oprzeć się wrażeniu, że Gatlin to mroczne Avonlea, znane z cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza. Coś w sposobie opisania tej miejscowości nieodparcie łączy owe dwie na pozór różne przestrzenie: być może to senny klimat amerykańskiej, małomiasteczkowej sielanki, gdzie rządzi stara dobra purytańska tradycja? Różnica jest jednak taka, że w przypadku Pięknych istot, mamy do czynienia z miejscem, które już dawno straciło wszystkie cechy arkadyjskiej krainy. W Gatlin nic się nigdy nie zmienia, ponieważ mieszkańcy Gatlin nienawidzą zmian. W chwili, gdy czytelnik poznaje Ethana, chłopak jeszcze nie wie, z jakimi niespodziankami przyjdzie mu się zmierzyć, a wszystko za sprawą dziewczyny z jego snów. Lena, bo takie jest imię dziewczyny, którą Ethan pierwotnie widywał tylko w snach, przeprowadza
się do Gatlin, do swego wuja, Macona Ravenwooda: dziwaka, o którym od lat krążą plotki i który nigdy nie opuszcza swojej rezydencji. Jak nietrudno się domyślić, w szkole Lena nie jest zbyt popularna ani lubiana, szczególnie, gdy okazuje się, że w jej obecności zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Zauroczonemu dziewczyną Ethanowi udaje się z nią zaprzyjaźnić. Od tej chwili okazuje się, że Gatlin, jak niemal każde na pozór zupełnie nieciekawe miasteczko, kryje w sobie wiele tajemnic i sekretów…
Czegokolwiek nie mówiliby wydawcy (a mówią na przykład, że pod względem marketingowym książka Garcii i Stohl może osiągnąć sukces porównywalny do tego, jaki osiągnęły cykle o Harrym Potterze i * Zmierzch, „niechcący” wrzucając trzy tak różne cykle do jednego worka), tej książki nie wolno porównywać ze * Zmierzchem. Nie wolno zrobić jej takiej krzywdy. Sukces wydawniczy to jedno, a porównania to drugie.
Co zaś do porównań, to Piękne istoty mogą kojarzyć się z samymi dobrymi tradycjami literackimi i filmowymi. Dramatyczna historia amerykańskiego Południa jest nie tylko tłem dla rodzącego się pomiędzy dwojgiem młodych ludzi uczucia – miłość Ethana i Leny jest paralelą losów ich przodków. Wszechobecna atmosfera napięcia i strachu sprawia, że lektura Pięknych istot niesie ze sobą dalekie echa połączenia * Przeminęło z wiatrem* i klimatu grozy znanego z dzieł boskiego Edgara. Nie brakuje elementów fantastycznych, jednak – za co chwała autorkom! – nie zdominowały one przejmującej atmosfery grozy, budowanej w starym, dobrym stylu: nienachalnie, subtelnie, z przewagą tego rodzaju strachu, który czai się wyłącznie w umyśle potencjalnej ofiary… Jeśli dodać do tego historię miłosną niebanalnych Romea i Julii, wychodzi nam bardzo zgrabnie (pomimo dość sporej objętości) napisany romans grozy. Książkę czyta się z prawdziwą
przyjemnością: nawet sceny, które są przewidywalne, są napisane dobrze, ich oczywistość nie razi. Ze względu na styl, na fabułę, na starannie zbudowany klimat, plastykę opisu, dobrze zarysowaną psychologiczną głębię bohaterów – polecam. Pozostaje tylko czekać na kolejne tomy – oby tak udane, jak pierwszy.