Ile gwiazdek dać Hrabalowi? Ta kwestia chyba najbardziej gnębiła mnie po ponownej lekturze wznowionego właśnie przez Znak Auteczka. Kiedy czytałem tę niewielką, stustronicową powieść przy okazji pierwszego wydania, robiłem to zupełnie bezinteresownie – czytałem, bo chciałem przeczytać. Z nikim nie musiałem się dzielić przemyśleniami na temat lektury, nikt nie domagał się recenzji, nikt nie przypominał o naglących terminach. Po prostu. Przeczytałem Auteczko i uznałem, że to wspaniała książka. Teraz, po ponownej lekturze – sprowokowanej odredakcyjną decyzją, tj. zleceniem napisania recenzji – oczywiście zdania nie zmieniłem, ale te przeklęte gwiazdki wciąż nie dawały mi spokoju. Przyznawać gwiazdki Hrabalowi, to tak jak przyznawać gwiazdki, bo ja wiem, Czechowowi. Vianowi. Albo co najmniej literackim przygodom dzielnego wojaka Szwejka (których, nota bene, nowy przekład również ukazał się przed momentem w Znaku). Bo też ile gwiazdek przyznać klasykom? I to, na domiar złego, tym, którzy rękoma i nogami
broniliby się przed patetycznym honorowaniem? A jeśli rzeczywiście pójść na całość, to w jaki sposób wytłumaczyć się z tej nieszczęsnej dziesiątki? Popularnością Hrabala? Miłością do kotów? Słabością do krótkiej prozy?
Zaledwie sto stron, do tego co jakiś czas przeplatanych czarno-białymi fotografiami z Hrabalem i/lub jego kotami. Powieść, a właściwie opowiastka, dłuższe opowiadanie traktujące o starzejącym się, uznanym już pisarzu i jego niemiłosiernie rozmnażających się kotach. Temat jakich wiele. Nie od dzisiaj znane są przecież miłosne związki kotów i (wielkiej) literatury. Ale Hrabal, choć ukochał sobie te zwierzaki nad życie, podaje czytelnikom historię makabryczną, mrożącą krew w żyłach, traumatyczną. Oto bowiem ten, który takim uczuciem darzy koty, musi sobie poradzić z (zdecydowaną) ich nadliczbowością. Dramat rozgrywa się głównie w Kersku, podmiejskiej posiadłości Hrabala, w której pisarz spędzał weekendy i wolne dni, odpoczywał i pisał, spacerował z żoną i – przede wszystkim – zajmował się swoimi licznymi kotami (w tym także tytułowym Auteczkiem). Fabuła tej niewielkiej historii jest niesłychanie prosta, a zarazem przerażająca: pisarz morduje swoje nadliczbowe koty i na kolejnych stronach zmaga się ze
zbrodnią, której się dopuścił, konfrontuje swój nieprzeciętny pisarski talent z wyrzutami sumienia, raz jeszcze wypróbowuje nie tylko własne możliwości jako prozaika, ale mierzy się także z własnym człowieczeństwem. Jak teraz będzie mógł patrzeć prosto w oczy tym zwierzakom, które oszczędził? Jak w ogóle będzie mógł wracać do swojego domku pod Pragą, gdzie jak zawsze czekają na niego spragnione pieszczot i miłych słów kociaki? W jaki sposób – jeśli w ogóle – odkupi swoje winy? Czy i po dokonaniu tej zbrodni jej sprawca doczeka się zasłużonej kary?
Hrabal pokazuje w Auteczku, że prawdziwym zwierzęciem, egoistycznym, bezdusznym i wybierającym wygodne dla niego rozwiązania, jest człowiek, który pod wpływem nagłego impulsu potrafi nagle wsadzić niewinne futrzane istoty do pocztowego worka na listy i… tutaj oszczędzę Państwu drastycznych szczegółów, których w powieści nie brakuje, a które spowodować mają nie tylko rozterki moralne u tego, który się brudnych czynów dopuścił, ale też u czytelnika. Z tej lektury nikt z nas nie wyjdzie bez winy. Być może czytam Auteczko zbyt poważnie, ale nie ulega wątpliwości, że dostajemy tutaj Hrabala zgoła egzystencjalnego, dramatycznego, opowiadającego o sprawach niezwykle bolesnych i trudnych do zrozumienia (bo i jak: jeśli kochał to dlaczego zabił? jeśli zabił, to czy aby na pewno kochał?). Nie oznacza to oczywiście, że nie ma na tych stronicach „starego dobrego Hrabala”, ale wszystkie przytoczone anegdoty, żarty czy szczególnie opisy radosnych i beztroskich zabaw z kotami jeszcze bardziej wyostrzają główny
temat całej opowieści.
Hrabal nie mówi: „to przecież tylko koty”. Przeciwnie – Hrabal pokazuje, że każde stworzenie jest tak samo wartościowe, każde życie jest bezcenne, a każde morderstwo, bez względu na wybraną ofiarę, jest zbrodnią: „I w te poranki, zupełnie przybity, wyobrażałem sobie, że z powodu takich samych wyrzutów muszą cierpieć wszyscy ci, którzy uczestniczyli w wojnach i zabili miliony niewinnych ludzi, oraz wszyscy ci, którzy wypędzili miliony ludzi z ich domów i ziemi. Przyszło mi do głowy, że ja, który zadręczam się z powodu zabicia kotów i tego, że odeszły ode mnie, jakże musiałbym się załamać, gdybym zabił człowieka”. I nieco dalej: „skąd się we mnie wzięła ta odwaga i ta bezczelność, porównywać życie i śmierć kotów i ludzi? Ale mimo to nie opuściło mnie poczucie winy z powodu śmierci kotków i kotek, bo na koniec dobiła mnie jeszcze świadomość, że bezkarnie nie można zabić nawet kotka, a cóż dopiero człowieka, że bezkarnie nie można wypędzić ani człowieka, ani kotka…”.
Wspaniała powieść onieśmielająca swoją prostotą, płynnością i naturalnością frazy, wielokrotnym zapętlaniem wciąż tych samych kilku, kilkunastu zdań, obsesyjnymi, wręcz chorobliwymi powtórzeniami, wyrzutami sumienia i wyrazami poczucia winy. Niewielka książeczka od pierwszej do ostatniej strony (a odnoszę wrażenie, że jest tutaj dokładnie tyle stron, ile być powinno – jedna strona więcej lub mniej zniszczyłaby te idealnie odmierzone proporcje) pełna empatii, mądrości życiowej i… sympatii do człowieka, mimo wszystkich jego przewin i wykroczeń. Hrabal goniłby mnie za ten patos co najmniej z samej Pragi do Kerska, ale jest też Auteczko przewrotnym, zarazem okrutnym i radosnym, traktatem o życiu i śmierci. I na koniec jeszcze, by jakoś jednak przed Hrabalem uciec, odejmuję dziesiątą gwiazdkę. Bo przecież, wiedzą Państwo dobrze, że takiej przesadnej szczodrości recenzenta autor Postrzyżyn by już nie zniósł.