Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:17

Byłem tym, kim wy byście byli

Byłem tym, kim wy byście byliŹródło: Inne
d13nigv
d13nigv

Twórczość drugowojenna zdaje się wciąż być kurą znoszącą złote jajka – owszem, ptakiem wycieńczonym i wyeksploatowanym do granic możliwości, ale nadal dziarsko pogdakującym sobie na grzędzie. Być może zmienia się tylko cel, wydaje się bowiem, że dawniej były to dzieła rozliczeniowe lub kreujące kolejnych dzielnych bohaterów na potrzeby propagandowe, dziś natomiast twórczość ta służy w przeważającej większości raczej dość bezrefleksyjnej rozrywce, będąc trywialną w swej sztampowości. Sięgając po Łaskawe Littella, będziemy musieli przygotować się na to, iż nasze dotychczasowe przyzwyczajenia zostaną poddane ciężkiej próbie. I zapewniam, że nie tylko one.

Jonathan Littell pochodzi z żydowskiej rodziny, choć twierdzi, że judaizm jest dlań li tylko zjawiskiem historycznym. Urodził się w Stanach Zjednoczonych, lecz od najmłodszych lat wychowywał się we Francji i w tamtejszym prestiżowym liceum zdał maturę. Po ukończeniu Yale, gdzie studiował literaturę, podjął się pracy dla międzynarodowej organizacji Akcja Przeciwko Głodowi. Przez siedem lat niósł pomoc mieszkańcom m.in. Afganistanu, Bośni, Chin, Rwandy, Kongi, Sierra Leone i Czeczenii. Po tym, jak został porwany i ranny na Kaukazie, zajął się zbieraniem materiałów do Łaskawych. Efekt tej mrówczej, kilkuletniej pracy z punktu widzenia dokumentacyjnego jest imponujący. Oto szacowny dyrektor fabryki koronek, niejaki Maxymilian Aue, człek wykształcony (ma stopień naukowy doktora, studiował prawo i ekonomię polityczną), światowy i obyty, postanawia opowiedzieć nam historię swojego życia. Czyni to nie tyle dla nas, co dla siebie, pragnąc wzburzyć krew i zabić czas, nim czas zabije jego. Ot, z pozoru banał.
Kimże jednak jest ten, który, wsłuchując się w terkot maszyn, rozpoczyna swój monolog słowami samego Villona, zaciekawionego odbiorcę nazywając ciepło „bratem”? Kimże jest człowiek, który od pierwszych stron budzi litość pisząc, iż latami pełza przy ziemi jak gąsienica, bezskutecznie czekając, aż przepoczwarzy się w delikatnego motyla? Otóż jest on jednym z tych, którzy są odpowiedzialni za uruchomienie masowych fabryk śmierci, okolonych czarnym, tłustym dymem buchającym z kominów. I nie ma w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia.

Bohaterem swojej powieści Littell uczynił członka Sicherheitsdienst. Jako młody, gorliwy porucznik, zostaje on wysłany na front wschodni, by wspomagać działania Einsatzgruppen, mające na celu, jak to się eufemistycznie nazywało, „identyfikację i eliminację wszelkiego elementu zagrażającego bezpieczeństwu oddziałów”. Od pierwszych stron widać, że Aue jest daleki od stereotypu bezmózgiego, sadystycznego esesmana, wręcz przeciwnie, jawi się jako osoba wielce oczytana, która stojąc nad kłębowiskiem gnijących trupów usiłuje nawiązać dyskurs o Platonie. Towarzyszyć mu będziemy w marszu po ogarniętej wojną Europie, od Charkowa poprzez m.in. Krym, Babi Jar, Lwów, Piatigorsk, piekło Stalingradu, Francję i berliński Götterdämmerung, kiedy chory świat nazistowskich nadludzi walił się w gruzy. Ponieważ Aue, pełniący służbę bezpieczeństwa na tyłach frontu i zajmujący się wywiadem oraz ciągłym pisaniem rozlicznych raportów, oddelegowany był również do prac nad „maksymalnym wykorzystaniem siły roboczej, związanej z
ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”, miał okazję wizytować obozy na Majdanku, w Auschwitz i Sobiborze. Dzięki temu Łaskawe dają nam pełny obraz ówczesnego ludobójstwa – od masowych mordów tuż za linią frontu, po hekatombę, jaka miała miejsce w kombinatach śmierci. Littell postawił na drodze Auego większość kreatorów tego zbrodniczego systemu, przeto w powieści będziemy mogli poznać na przykład iście frapujący dyskurs z Eichmannem o kantowskich teoriach. Karty powieści zapełniają ponadto takie indywidua, jak doktor Mengele, Heinrich Himmler, Hans Frank, Heinrich Müller czy Albert Speer, ba! Aue spotka nawet samego Hitlera, w okolicznościach, rzekłbym, dość niebanalnych.

Zdawałoby się zatem, że Łaskawe są kolejną powieścią, w której autor połączył kilka rozdziałów podręcznika do historii, przepisał pół słownika biograficznego i okrasił odpowiednio spreparowanym konglomeratem ówczesnym wspomnień, całości nadając beletrystyczny sznyt. W pewnym stopniu ciężko tu zaprzeczyć, książka Littella jest jednak czymś więcej. Jak już wspomniałem, autor przygotowując się do jej napisania, wykonał iście benedyktyńską, mrówczą pracę. Ilość faktów, szczegółów dotyczących struktury niemieckiej armii, zadrażnień pomiędzy Wehrmachtem a SS czy topograficzna precyzja, z jaką odmalowuje kolejne miejsca pobytu Auego, z początku wręcz przytłacza. Widać, że z uwagą studiował również założenia nazistowskiej ideologii, bowiem w powieści znajdziemy ogrom aspektów dotyczących darwinizmu społecznego, antropologii i teorii stojących u podwalin wynaturzonego systemu. Szczególnie zwraca uwagę arcyciekawy dialog, jaki bohater prowadzi z radzieckim politrukiem, traktujący o podobieństwach nazizmu do
komunizmu oraz wywody Auego, jakoby koncepcje Burroughsa mogły być ewentualną inspiracją dla reform społecznych dokonywanych po wojnie przez SS. Littell jest tak samo skrupulatny, opisując berlińską „szarość biurokratycznej rutyny”, polityczne intrygi na szczytach niemieckiej władzy, jak i ponure zbrodnie wojenne czy sytuację w oblężonym Stalingradzie. Momentami jednak faktycznie fragmenty Łaskawych przypominają żywcem przepisane stenogramy przemówień czy historiozoficznych opracowań – czasem autor nie był w stanie wpleść ich w narrację w taki sposób, by nie stwarzały wrażenia sztuczności. Momentami przesadził z tym nawałem informacji i książka jest zdecydowanie przegadana, rozwleczona. Nic by jej się zapewne złego nie stało, gdyby ją odchudzić o co najmniej dwieście stron, a na pewno o całą fantasmagoryczną część „Air” nawet, jeśli ucierpiałaby na tym koncepcja zbudowania powieści na wzór suity Bacha

d13nigv

Zapewne Littellowi dostanie się również za motywy pornograficzne – Aue jest homoseksualistą, ma za sobą kazirodczy związek z własną siostrą, w pewnym momencie zaś obiektem jego pożądania staje się drzewo, więc okazji do dość szczegółowego opisywania kontaktów seksualnych w rozlicznych konfiguracjach jest aż nadto. Powiedzmy sobie jednak szczerze, czy święte oburzenie na pornografię i epatowanie makabrą ma we współczesnym świecie jeszcze rację bytu? Czy nie brzmi cokolwiek dziwnie ponad dwa wieki od ukazania się 120 dni Sodomy markiza de Sade, ponad trzydzieści lat od Ostatniego tanga w Paryżu i niespełna dwadzieścia od napisania American psycho, w świecie, w którym rekordy oglądalności biją umieszczone w Internecie filmy ukazujące podrzynanie gardeł przez islamistów? Zapewniam, że to nie opisywanie stosunków homoseksualnych – zresztą wcale nie tak częste – jest tym, co w Łaskawych szczególnie zwraca uwagę, wywołując burzę wśród komentatorów.

Hanna Arendt, zastanawiając się nad „banalnością zła” przeanalizowała osobowość Eichmanna konstatując, że właściwie był to normalny, całkiem sympatyczny człowiek, przykładny ojciec rodziny, który – ot, w ramach wypełniania obowiązków służbowych – przyczynił się do śmierci milionów ludzi. Nie demon w ludzkiej skórze, nie diabeł wcielony, zdehumanizowany potwór, tylko banalny obywatel, nijak nieprzystający do manichejskich założeń. Wydaje mi się, że Littell próbował wyjść z podobnej koncepcji, tłumacząc, że ludzie traktują zło jako globalną kategorię bytu, tymczasem według autora jest ono li tylko rezultatem działania. Nie pochylał się zatem ani nad ofiarą, twierdząc, że to kaci są naprawdę ciekawi, bowiem to oni zmieniają rzeczywistość, ani nad złem sensu stricte, a, jak powiedział w jednym z wywiadów, chciał jedynie opisać wielką, biurokratyczną instytucję zajmującą się masowymi mordami. Faktycznie, Łaskawe są opowieścią o rzeczonym kombinacie pełnym maszyn, precyzyjnie mielących kolejne miliony
ludzkich istnień, jednakże wydaje się, iż autor tak usilnie próbował wprowadzić weń głównego bohatera, że wyszła mu karykatura. Aue jest bowiem hybrydą tak przerysowaną, że aż nierzeczywistą, jest niczym byt ulepiony z profili psychologicznych niektórych zbrodniarzy, kilku postaci rodem z greckiej mitologii, podlany socjopatycznym sosem, obdarzony dość specyficznie ukierunkowanym popędem seksualnym i zwracaniem nadmiernej uwagi na defekację. To jednocześnie idealista pragnący być wzorowym narodowym socjalistą, admirator piękna, muzyki, antropologii, filozofii i literatury klasycznej, a zarazem zimna, biurokratyczna, na wskroś precyzyjna maszyna nafaszerowana nazistowskim bełkotem. Miał wyjść ktoś, kto z przekonaniem powie: „bracia śmiertelnicy, posłuchajcie”, tymczasem spod pióra Littella wypełzła larwa będąca wariacją na temat owego biblijnego mieszkańca Gadary, którego dusza rozrywana była przez Legion. I kiedy Aue rzuca czytelnikowi w twarz: a ty jak byś postąpił na moim miejscu?, jest nie do końca
przekonujący, choć zabieg poznawczy zastosowany przez autora faktycznie, jeśli nie kusi, to na pewno skłania do poważnych refleksji.

Esesman mówi w pewnym momencie: „wszystko, co robiłem, robiłem z całkowitą znajomością rzeczy, przekonany, że należy to do moich obowiązków i że jest konieczne, jakiekolwiek nieprzyjemne i nieszczęśliwe by było”. Śmieje się w twarz tytułowym Eryniom, jakby chciał im wykrzyczeć: „Jaka kara? Jaka zemsta za zbrodnie? Ja nie popełniałem zbrodni, tylko rzetelnie wykonywałem swoją pracę i nigdy nie prosiłem o to, by zostać zbrodniarzem. W wszystkie czyny popełniałem w imię pewnych racji – mniejsza o to, czy dobrych, czy złych, ważne, że były to racje ludzkie”. Odrzucając judeochrześcijańską moralność, Aue skupia się na greckim punkcie widzenia, w którym zbrodnia jest skutkiem działania, a nie woli, nie mając z nią żadnego związku. Gra z nami, momentami kokietuje: „może zamiast moich chorych, niejasnych wynurzeń, wolelibyście anegdoty, pikantne historyjki?”, by chwilę później mamić niczym Al Pacino snujący w „Adwokacie diabła” swój diablo hipnotyzujący monolog.

Littellowski bohater nie twierdzi, że jest niewinny, ale apeluje, byśmy powiedzieli sobie, że na jego miejscu robilibyśmy dokładnie to samo, wszak bylibyśmy jedynie trybikami, których prawo do własnego zdania jest jeszcze mniej istotne, niźli pryncypia moralne, zagłuszane przez jazgotliwą retorykę totalitarnej demagogii. Zwraca się bezpośrednio do współczesnego czytelnika, zazdrości, twierdząc, że jesteśmy szczęściarzami, iż urodziliśmy się w czasach, gdy nikt nie zabija naszych żon, dzieci, ba! w czasach, w których nikt nie każe nam zabijać dzieci i żon innych ludzi. Nawet sobie nie wyobrażacie, zdaje się mówić Aue, jakiż to wielki luksus, wynikający z niczego więcej, jak tylko z faktu, iż po prostu urodziliście się tu i teraz, mając więcej szczęścia ode mnie – ja tymczasem byłem tym, kim wy byście byli. A ponieważ jest to li kwestia Fortuny, nie uprawnia nas do wydymania ust z pogardą i twierdzenia, że jesteśmy moralnie lepsi, mocniejsi, albowiem nikt nie zadecydował za nas odgórnie, po której stronie
bagnetu się znajdziemy, czy w którym pomieszczeniu będziemy stali, gdy na podłogę będą spadać kuleczki cyklonu B. Jego słowa, w których jakże wyraźnie pobrzmiewa słynne „Czyż tobie, rodzaju człowieczy…” de Sade’a, budzą protest, być może nawet złość – cóż za brednie, jak on śmie zrównywać mnie z Eichmannem czy Hössem? Tylko że tuż po tym buncie zapewne przyjdzie wspomniana refleksja, zaduma. Łaskawe do takiej bowiem zadumy skłaniają i są bardzo dobrą, na długo zapadającą w pamięć powieścią, pomimo kilku tandetnych, miałkich chwytów retorycznych, pomimo wspomnianych, zbędnych dłużyzn i tego, że Aue jest na tyle wynaturzony, że ciężko go polubić, współczuć czy się z nim identyfikować. Na szczęście.

d13nigv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d13nigv

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj