O księdzu Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim było ostatnimi czasy bardzo głośno ze względu na lustracyjne piekiełko, które zgotowali nam rządzący. Kuria bardzo ostro zareagowała na jego liczne wystąpienia, konferencje prasowe i wywiady, zaś wielu hierarchów Kościoła ukazało go w niekorzystnym świetle – sugestie o niepoczytalności wcale nie były najostrzejszymi „argumentami”, jakimi zalano ks. Zaleskiego. Społeczeństwo natychmiast się spolaryzowało, dla jednych był on dzielnym bojownikiem, heroicznie walczącym o prawdę, dla innych zaś lekkomyślnym watażką, bawiącym się granatem nad otwartym szambem i wypowiadającym otwartą wojnę swoim przełożonym. Jak sam napisał, rzucił wówczas z pozoru drobniutki kamyk, a wywołał potężną lawinę, która i jego porwała. Nie będzie zatem chyba zbyt przesadnym stwierdzenie, iż jego nazwisko kojarzyło się przede wszystkim z dziką lustracją i teczkami, zwłaszcza po ukazaniu się pracy Księża wobec bezpieki. Mnie jednak najbardziej interesowało inne oblicze księdza
Isakowicza-Zaleskiego, człowieka, który wyciągnął dłoń ku niepełnosprawnym, duszpasterza Ormian, kapłana kierującego się w swoim postępowaniu zasadami św. brata Alberta. Dzięki książce Moje życie nielegalne takie właśnie oblicze ujrzałem i mam ogromną nadzieję, że praca ta przywróci odpowiednie proporcje wizerunkowi księdza.
Książka ta jest zapisem rozmowy ks. Isakowicza-Zaleskiego z red. Wojciechem Bonowiczem, publicystą „Tygodnika Powszechnego” i wieloletnim jego przyjacielem. Niewiele jednak pozostawiono wypowiedzi redaktora, toteż Moje życie nielegalne raczej przypomina autobiografię, niźli dialog. Można ją podzielić na cztery części – pierwsza traktuje o początkach działalności duszpasterskiej księdza i o esbeckich szykanach, druga o Fundacji im. Brata Alberta, trzecia o obecnej sytuacji Kościoła, zaś czwarta o udziale ks. Zaleskiego w lustracyjnych przepychankach.
W pierwszej części bardzo krótko opowiada on o swoim dzieciństwie i młodości, a moją szczególną uwagę zwróciło następujące zdanie: „Nie chodziło o żadne sprawy polityczne czy historyczne, czułem się po prostu odpowiedzialny za Kościół”. Myślę, że te słowa przyświecały mu przez podczas późniejszych lat, co zaowocowało taką, a nie inną postawą, której niedawno byliśmy świadkami. Już na zerowym roku seminarium przekonał się, jaki stosunek ma władza do Kościoła, gdy wraz z 21 alumnami otrzymał powołanie do wojska. Pierwsza część książki obfituje w opisy ówczesnej paranoicznej koszarowej rzeczywistości, będącej wynaturzoną hybrydą Roku 1984 i Paragrafu 22, jakże bowiem inaczej nazwać sytuację, w której wyrzucono go z aresztu (w którym spędził w sumie 2 miesiące, co było zapewne swoistym rekordem)? Kiedy odstawił wojskowe buty i powrócił do seminarium, również do najpokorniejszych nie należał, pojął jednak tam, że ludzie chorzy, starzy, są niezmiernie ważni, najważniejsi wręcz, tymczasem usilnie wypychani są
na margines. A przecież miarą naszego człowieczeństwa jest m.in. to, jak się do nich odnosimy. Już wówczas działalność charytatywna, społeczna, przeplatała się z wielką polityką, ks. Isakowicz-Zaleski związał się z redakcją pism podziemnych, kolportował bibułę, podczas stanu wojennego zajmował się rodzinami internowanych, strajkujących i nawiązywał kontakty z działaczami Solidarności. Było to bardzo nie w smak jego przełożonym, kuria za wszelką cenę starała się trzymać go z dala od polityki, w sukurs zaś – o ironio! – przyszła jej bezpieka. Ksiądz dwukrotnie został napadnięty przez „nieznanych sprawców”, podczas pierwszego zajścia, według oficjalnej wersji sam się poparzył świeczką, podczas drugiego - sam się związał, co ciekawe zastosowawszy ten sam węzeł, jaki użyto podczas skrępowania ks. Jerzego Popiełuszki. W Moim życiu nielegalnym znajdziemy bardzo dokładne opisy tych napadów, uzupełnione informacjami z teczek IPN. Ksiądz Zaleski w bardzo interesujący sposób ukazuje tu ówczesne realia i perfidną
działalność esbeków, mającą na celu skonfliktowanie księży popierających Solidarność z ich przełożonymi – nie raz, niestety, znakomicie się to im udawało. Niezmiernie interesującym jest również rozdział traktujący o Mszy Świętej odprawianej w Hucie im. Lenina oraz o późniejszej pacyfikacji strajku tam się odbywającego.
Część traktująca m.in. o Ruchu Wiara i Światło, czyli o słynnych „muminkach” pełna jest pięknych fragmentów, z których bez trudu można stworzyć pełny obraz człowieka niezłomnego, gotowego poświęcić wszystko dla niepełnosprawnych. Niektóre z nich są śliczne, wzruszające, ściskające za gardło i urocze, niektóre zaś zatrważają ludzką znieczulicą i bezwzględnością wobec tych bezbronnych. Nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle można zastosować takie porównanie, ale przeczytawszy te dwie części książki, ujrzawszy oblicze opozycjonisty i oblicze duszpasterza niepełnosprawnych, zastanawiałem się, które z nich wymagało większej odwagi, hartu i samozaparcia. Wydaje mi się, że jednak to drugie, wszak tu już nie wystarczyło iść pod prąd, z butnie uniesioną głową przeciwstawiając się choremu systemowi, a należało uczynić coś, być może, o wiele trudniejszego: wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka i stworzyć mu prawdziwy dom, zapewniając emocjonalną stabilizację. A przy okazji użerać się z biurokratyczną
machiną, urzędem skarbowym i państwem, które ów problem traktuje, delikatnie powiedziawszy, po macoszemu. Już w tej części książki widać pewną gorycz, ale i uważne pochylenie się nad problemami trawiącymi współczesny Kościół – instytucji nie poświęcającej według niego należytej uwagi problemom najbardziej potrzebujących.
Tę troskę najbardziej widać w części trzeciej, gdy szeroko omawia problemy kapłaństwa, nadmiernej klerykalizacji, hermetyczności i braku polityki misyjnej. W bardzo często ostrych, mocnych słowach mówi o tym, iż seminaria „nie przygotowują księży do radzenia sobie z posiadaniem” i o tym, że lepiej otworzyć pozamykane kościoły, niźli stale wygrażać palcem z ambony, krytykując i autorytatywnie obwieszczając, co jest złe. Nie uciekając od trudnych tematów przestrzega, że nie wystarczy gorliwie nawoływać o ochronę życia poczętego i wzywać kobiety, by rodziły ciężko niepełnosprawne dzieci, należy jeszcze się tymi dziećmi zająć. W tej części autor opisuje również posługę duszpasterską wśród Ormian, ich fascynującą kulturę i historię. Według księdza Isakowicza-Zaleskiego kapłaństwo to również odpowiadanie na bieżące wyzwania i życie tym, czym żyją ludzie, wykraczając poza sferę religijną. Echa tego poglądu znajdziemy w części ostatniej, w której opowiada o lustracji, powstaniu Księży wobec bezpieki i o
dusznej atmosferze (również podczas dyskusji z kurią), jaka wytworzyła się wokół niego po wydaniu tej książki. Wyraźnie widać tu znaczny smutek, żal i chyba w tej właśnie części pada najwięcej gorzkich słów wobec kościelnych dostojników. Nie jest to jednak żal bezpodstawny czy – komercyjnie bardzo nośne – kreowanie się na cierpiętnika, kart tej książki bije szczera gorycz i ogromny zawód człowieka wypychanego na margines Kościoła, wszak to nie ze strony polityków, nieprzychylnych dziennikarzy czy byłych funkcjonariuszy padło w jego kierunku określenie „nad-UB-owiec”.
W Moim życiu nielegalnym padło piękne zdanie, jakoby po śmierci Jana Pawła II zgasło słońce, świecą zaś obecnie zaledwie słabe księżyce. Świecą li tylko światłem odbitym, które moim zdaniem coraz bardziej blednie. Kościół bowiem w mojej opinii przeżywa głęboki kryzys, co jest o tyle absurdalne, że przetrwał PRL i plugawe działania Wydziału IV, a owe pęknięcia i wyłomy ujawniły się w wolnej, suwerennej Polsce. Drugiego takiego słońca, jakim był Jan Paweł II już się zapewne nie znajdzie, ale to właśnie kurii powinno chyba zależeć, by przynajmniej szukać i promować osoby będące w stanie z powrotem przyciągnąć do Kościoła młodych. Może właśnie kimś takim jest ten Don Kichot, idący pod prąd doktor Judym, który podczas tej swojej „nielegalnej” wędrówki przez życie dzierży doświadczenie etosu Solidarności, otwarcie przeciwstawiając się złu , przy jednoczesnym zwróceniu się ku potrzebującym? Znakomicie, żywo napisana książka księdza Isakowicza-Zaleskiego, pełna jest zarówno wspomnień, jak i rozważań nad kondycją
współczesnego świata. Kapłan nie występuje jednak tu w roli ex cathedra, wszystkowiedzącego moralisty, który pozjadał wszelkie rozumy, wręcz przeciwnie, w pewnym momencie stwierdza, że marny zeń przewodnik duchowy. Jego refleksje przepełnione są przede wszystkim troską i pełnym zrozumieniem drugiego człowieka – bez znaczenia, jakie ów człowiek w przeszłości popełnił błędy.