Jarosław Marek Rymkiewicz jest m.in. krytykiem, znawcą historii literatury, eseistą, dramatopisarzem i poetą, który w 2003 roku otrzymał nagrodę Nike za tomik poezji Zachód słońca w Milanówku. Jego najnowsza książka, Wieszanie, została wydana nakładem oficyny Sic! i to właśnie od tego dzieła postanowiłem zacząć literacką przygodę z autorem biografii Słowackiego, Leśmiana czy powieści o likwidacji warszawskiego getta. Przyznam, że po jego lekturze owa przygoda zapowiada się bardzo interesująco.
Wieszanie jest gawędą, konglomeratem esejów, opowieści o XVIII-wiecznej Warszawie będącej sceną dla dramatycznego spektaklu, jaki rozgrywał się tam w burzliwych dniach pomiędzy kwietniem a listopadem 1794 roku. Porozrzucane, pomieszane odłamki historii ułożyły się u Rymkiewicza w specyficzny, niezwykle barwny witraż – z pozoru posklejany dość bezładnie, chaotycznie i niespójnie, wszak nie każde fragmenty idealnie się komponują, ale całość robi wrażenie wprost urzekające. Makabryczne warszawskie wydarzenia towarzyszące insurekcji kościuszkowskiej zajmują centralne miejsce w tym misternym witrażu, jednak gdy spojrzymy na jego obrzeża, dostrzeżemy nie mniej fascynujące, drobniejsze fragmenty być może lżejszej wagi dziejowej, ale wybornie dopełniające całość. Pióro Rymkiewicza porywa czytelnika już od pierwszych zdań, wciągając go w wir dziejów i ukazując przed nim poruszające obrazy. A to autor pochyla się nad ciężką profesją kata, a to opisuje wybuch Wezuwiusza, przygląda się gazetowym ogłoszeniom,
zastanawia, czym jest historia, duma zarówno nad istotą pospólstwa, jak i górami gnoju urozmaicającymi warszawski krajobraz, rozważa aspekty psychologii tłumu i barwnie opisuje hecę na rogu Chmielnej i Brackiej. Czyni to czasem poważnie, częściej lekko, frywolnie, z przymrużeniem oka i szelmowskim uśmiechem zwracając się do „ślicznej, młodej czytelniczki”. Niektóre frazy są jak fotografie, kolejne akapity przeradzają się we fragmenty zdjęcia, zaś opisywane postaci ożywają niczym w fotoplastykonie. Bywa i tak, że eseje przypominają pieczołowicie nakreśloną mapę Warszawy, wykonaną z niesłychaną, topograficzną precyzją – aż się chce wyjść z domu i z książką pod pachą udać w okolice kościoła Panien Wizytek, po czym zerkać pod samochody wypatrując odciętej głowy Fiodora Gagarina.
Centrum, istota „Wieszania” to przede wszystkim gniew ludu ruszający z posad ówczesny porządek, trupy dyndające na stryczkach i czerepy toczące się po warszawskim bruku – ach, cóż za piękna katastrofa, chciałoby się rzec. Rzeź jest tutaj efektowna, upiększona, Rymkiewicz z zapałem i żarliwością estetyzuje makabrę żałując, że nie popłynęło jeszcze więcej krwi, że jeszcze więcej nóg nie dygotało w agonii, ku radości zgromadzonego pod szubienicami motłochu. Ach, jakaż szkoda, że Kościuszko był taki łagodny i nie powywieszał wszystkich przeciwników, ech, żal serce ściska, że nie ścięto Lichockiego, wszak jakże cudnym widokiem byłby jego odrąbany czerep w rękach profesjonalnego kata! Przecież o tej scenie opowiadałyby później całe pokolenia, zaś krakowianie mogliby być dumni, „że mają jeszcze i taką piękną pamiątkę”. Najbardziej jednak szkoda Rymkiewiczowi zmarnowanej szansy powieszenia króla Stanisława Augusta – autor z jakobińskim zapałem kreśli idylliczny obrazek podrygującego na stryczku władcy, którego
siną twarz oświetlają płonące kupy gnoju. Oj, nie lubi autor króla Stasia, skrupulatnie wyliczając mu, ile dostał pieniędzy od carycy Katarzyny i dowodząc, że na II rozbiorze Polski w zasadzie najlepiej wyszedł właśnie Poniatowski. Z tych wszystkich barwnych, makabrycznych opisów, ze wspomnianej estetyzacji rzezi, wynika dość absurdalny, kuriozalny rzekłbym wniosek: otóż jedynym ratunkiem dla Polski było uczynienie z naszego narodu królobójców, tylko w ten sposób da się bowiem uformować nowy, lepszy naród, „idący przez krew ku swemu przeznaczeniu”.
Naród brodzący w posoce możnowładców, ślizgający się w trzewiach walających się po bruku, naród podziwiających wiszące trupy – oto droga do nowoczesności, szansa, której nie wykorzystaliśmy. Spostrzeżenie, jakoby wieszanie, gilotynowanie i pozostałe techniczne sposoby mordowania były ze wszech miar humanistyczne (któż bowiem widział kota wieszającego swojego pobratymca?), również należałoby zapewne potraktować raczej jako przejaw przewrotności i kolejne mrugnięcie okiem ku czytelnikowi. Rymkiewicz opisuje bowiem tę makabreskę tak pogodnie, że czasem nie wiadomo, kiedy traktuje czytelnika serio, a kiedy gra, bawi się wysuwając coraz bardziej absurdalne tezy i śmiejąc się zeń w duchu. Odmalowując warszawskie wydarzenia z wielką uwagą skupia się na detalu, bardzo wnikliwie porównuje różne źródła, wykonując iście benedyktyńską pracę przy odtwarzaniu najdrobniejszych nawet szczegółów.
Pozostaje tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, dla kogo przeznaczony jest ten rymkiewiczowski witraż, komu najbardziej przypadnie do gustu? Moim zdaniem „Wieszanie” jest książką bardzo uniwersalną i na tyle wielopłaszczyznową, że jej lektura usatysfakcjonuje zarówno varsavianistów łaknących ciekawostek o stolicy, pasjonatów historii pragnących poznać szczegóły i być może nie do końca znane karty insurekcji czy współczesnych jakobinów, dla których sprawiedliwość jest tożsama z zemstą. Przede wszystkim jednak zadowoli czytelników spragnionych lektury napisanej świetnym, barwnym i lekkim stylem, nie pozbawionym nuty ironii i pysznej przewrotności.