Kosmos Witolda Gombrowicza to książka duszna, mroczna, zagmatwana, a przy tym wszystkim arcydzielna. Jej ciemny świat wciąga czytelnika w swoje zakamarki. Chaos ciągle walczy z kosmosem. Z potoku szczegółów i zdarzeń tworzą się krótkie iluminacje, rozbłyski sensu. Ale to sens pozorny, zakryty. Bo nie ma tu łatwych wniosków, prostych odpowiedzi, ładu. Chaos i kosmos to dwie strony tej samej monety. „Nie ma kombinacji niemożliwej... Każda kombinacja jest możliwa...”. Głównym bohaterem jest Witold. Z Warszawy wyjeżdża do Zakopanego, aby uciec na jakiś czas od rodziców. Przypadkowo spotyka swojego znajomego – Fuksa, który też chce przed czymś uciec. Razem poszukują pensjonatu, przemierzając drogę w upale. Łatwo w nim o wszelkiego rodzaju nienormalności czy obsesje, a przed nimi nie ma ucieczki. Wszystko zacznie się od sytuacji absurdalnej, nie jedynej w tej książce: powieszonego wróbla napotkanego w lesie. Pytanie, kto to zrobił, rozpocznie śledztwo. Będzie ono coraz bardziej angażować Witolda. Bohater
ulegnie obsesji wyławiania znaczących okruchów rzeczywistości, odprysków chaosu, aby układać je w kosmos. Jednak ten kosmos to tylko przywidzenie.
Każdy z bohaterów powieści Gombrowicza pogłębia chaos, w jakim tkwi bohater, dodaje coś do niego, swoje obsesje, manie, perwersje. Wszystko tu znaczy, wszystko jest dowodem w śledztwie. Nie znaczy tu nic, bo cały ten klaustrofobiczny świat zostanie zmyty przez chaos w postaci wody, która musi w końcu nadejść, gdy aberracje osiągną swój kres, gdy wszystko zagęści się tak, że przekroczona zostanie granica absurdu. Wszystko wróci do normy, nic nie wróci do normy. Zresztą, co jest normą? Moralność, prawo, które ustanawiamy? Przecież tak łatwo to złamać, postępując irracjonalnie. Rzeczywistość jest tylko jednym wielkim pozorem. Witolda z tej rzeczywistości i normalności wytrącają: upał, widok zeszpeconych ust służącej, wróbel, patyk, córka właścicieli pensjonatu – Lena, jej kot, trzaski, plamy na suficie... Cały ten chaos, któremu próbuje nadać kształt, a który mu się nieustannie wymyka, doprowadzając do szaleństwa.
Bo i cały ten świat jest szalony. Gdzieś na peryferiach, z dala od rodziny, z dala od cywilizacji jest dom, w którym wszystko się rozgrywa, buzuje, kipi. A potem inny dom, cień tego pierwszego. Bohaterowie mają obsesję parzystości, rymowania się zdarzeń, słów. Wynikania przyczynowo-skutkowego, niemożliwego w tym chorym układzie. Każdy może wpisywać się w sentencję Fuksa: ”Swój do swego po swoje”, każdy tu może czegoś chcieć, coś knuć. Skażona rzeczywistość rozgałęzia się jak kłącze, które owija wszystkich. Nici są niewidoczne, a niepewność znaczeń przeraża. Powieść Gombrowicza i wynikająca z niej wizja ludzkiej egzystencji obezwładnia, zachwyca odrzucając. Rozjaśnia i zaciemnia jednocześnie. Na chwilę pokazuje fragmenty jakiejś mozaiki, mapy nieba, mapy rzeczy, kosmosu, aby szybko chlusnąć nam w twarz chaosem szczegółów i natręctw, z których nie wynika nic. Nic znaczy. Nie bójmy się tej próżni.