Trwa ładowanie...

Wzruszająca nagość

- Uwielbiam przyglądać się ludziom i szczegółom ich normalnego życia. Czuję, że to się wiąże z życiem takim, jakie ono jest, dziejącym się 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu - mówi Marcin Podolec, współautor albumu „Dym” – komiksowego wywiadu-rzeki z Pablopavo. 

Wzruszająca nagośćŹródło:
d1o2ju2
d1o2ju2

* *- Uwielbiam przyglądać się ludziom i szczegółom ich normalnego życia. Czuję, że to się wiąże z życiem takim, jakie ono jest, dziejącym się 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu - mówi Marcin Podolec , współautor albumu „Dym” – komiksowego wywiadu-rzeki z Pablopavo. O Podolcu (rocznik 1991) zrobiło się głośno w środowisku komiksowym w 2010 roku, gdy ówczesny 19-latek wydał komiks „Kapitan Sheer”. Jego następny album, narysowane do scenariusza Grzegorza Janusza „Czasem”, został obwołany najlepszym komiksem 2011 roku, zebrał rewelacyjne recenzje i wiele wyróżnień. Obecnie 25-letni artysta uważany jest za jednego z najważniejszych polskich twórców komiksowych. Podolec realizuje się także jako twórca animacji dokumentalnych. Opowiadający o ojcu artysty „Dokument” kontynuuje triumfalny pochód po festiwalach, świetnie przyjęty został także „Olbrzym”, którego bohaterem jest
poeta-slammer Estragon.

Tomasz Pstrągowski: Dlaczego bohaterem „Dymu” został właśnie Pablopavo?

Marcin Podolec: Nie znam się na muzyce, ale nie wyobrażam sobie rysowania bez niej. Dobra płyta albo audiobook uziemiają mnie przy biurku i motywują do pracy. Zaczęło się więc od tego, że chciałem połączyć uczucie do muzyki z uczuciem do komiksu. A gdy zacząłem o tym myśleć, stwierdziłem, że fajną sprawa byłoby przepisanie utworów muzycznych na komiks. Odpada muzyka i pozostaje sam tekst, na którym nagle musi skupić się odbiorca – niemy teledysk. To sztuczne i ciekawe.

Pomysł spodobał się Marcinowi Flintowi, który zaczął szukać tematu. Ale dotarcie do bohatera, którego sobie pierwotnie obraliśmy, okazało się nieosiągalne. Miejsce, w którym znajduje się współczesny polski komiks i współczesna polska muzyka, to dwa różne światy. Otoczeni menadżerami artyści ze strony komiksu nie mogą się spodziewać niczego, co by ich podekscytowało. Zwłaszcza finansowo. Zresztą, być może nawet by się udało (nie powiem ci, do kogo uderzaliśmy), ale warunkiem, na którym utknęły rozmowy była autoryzacja gotowego albumu. Nie dopuszczaliśmy możliwości, że spędzimy nad komiksem mnóstwo czasu, a potem go stracimy, bo coś nie spodobałoby się menadżerowi.

Więc jak trafiło na Pablopavo?

To dosyć obciachowa historyjka, o dwóch gościach, którzy siedzieli na fejsie, kliknęli lajka w tym samym momencie, więc doszli do wniosku: „ok, zróbmy komiks”.

d1o2ju2

W styczniu 2014 roku wyszedł „Polor”, trzecia płyta Pablopavo i Ludzików. Zamówiłem ją w przedsprzedaży i wiedziałem, że to będzie moje tło muzycznym na najbliższe tygodnie. Napisałem mu więc na Facebooku kilka miłych słów, które polajkował Flint. I tak, od słowa do słowa, okazało się, że Marcin zna Pablopavo i chcielibyśmy zrobić wywiad z nim.

Nie było w tym jakiegoś zamiaru artystycznego w stylu: „ten gość mówi coś, co mnie interesuje”?

To akurat wiedzieliśmy, bo obaj słuchaliśmy wcześniej Pablopavo i bardzo go ceniliśmy. Lubię jego storyteling – utwory, do których można wracać, wielorazowe, a nie jednorazowe.

Rusza mnie w jego twórczości balansowanie na granicy taniości. Jest jej bardzo blisko, ale jej nie przekracza. I to jest jakaś otwarta rana. Widać, że dużo się tam kłębi, ale nie popada w banał. Jest w tym mrok, skierowanie się na miasto i margines, ale też na człowieka, który siada obok ciebie w tramwaju. Słucham tej muzyki w trakcie spacerów, obserwuję ludzi i wyłapuje trafne szczegóły, małe obserwacje.

A przy okazji Pablopavo korzysta z bardzo prostego języka. Czasami myślę: „tutaj mógłby użyć innego słowa”. Ale chyba właśnie dzięki temu, że nie używa, udaje mu się osiągnąć prostotę, która urzeka. Przynajmniej mnie.

d1o2ju2

Ile razy się spotkaliście?

Pod kątem komiksu? Kilkanaście.

Kadry z komiksu "Dym"

(img|674547|center)

Utrzymujecie kontakt osobisty, nie wynikający z pracy nad komiksem?

Wiesz, nie wpadamy do siebie na herbatkę. Ale wydaje mi się, że jesteśmy kumplami. Gadamy czasami. Pablo angażuje się w promocję albumu. Poświęca nam czas. Napisał piosenkę.

Jak wyglądały te rozmowy?

Spotykaliśmy się w zasadzie dwa lata. Ciężko było się zgrać. Tym bardziej, że ja jestem z Łodzi, a Pawłowi w międzyczasie urodziło się dziecko. Ale, gdy w końcu się udawało, siadaliśmy w kawiarni i jechaliśmy. Rozmowy prowadził Marcin Flint – bardzo cenię jego warsztat, lubię że zaczyna od luźnej gadki, podrzuca temat o tym, co się ostatnio wydarzyło w Warszawie, czy o jakiejś swojej kumpelskiej przygodzie. I dopiero z tego pobocznego tematu przechodził do konkretnych pytań. Najpierw wypytywaliśmy go o przeszłość, później obgadywaliśmy płytę po płycie, osobne spotkanie poświęciliśmy Paszportowi Polityki, dużo rozmawialiśmy o ojcostwie.

d1o2ju2

Rozmowy prowadził Marcin, mój wkład ograniczał się do pytań o rzeczy, które mogą się przydać w komiksie – jak ktoś wyglądał, w jakiej scenerii się dana opowieść wydarzyła, tym podobne. Skupiałem się też na samym Pawle, podglądałem, jak się zachowuje (często łapie się za kark, poprawia czapeczkę i nie ściąga jej za często, dłoń mu się trzęsie).

Byłeś podwykonawcą Marcina, czy byliście równorzędnymi partnerami?

Ja w ogóle jestem fanem demokracji. Kiedy mieliśmy już spisane rozmowy, pochyliliśmy się nad nimi i wybieraliśmy najfajniejsze zdania do komiksu. Grupowaliśmy wątki, szukaliśmy klucza – pierwszy rozdział zdecydowaliśmy się zrobić o wydarzeniach z dzieciństwa, drugi jest duchowy (odrzucanie religii, wyprawa do Etiopii), trzeci to trasa i nagrywanie płyt, a czwarty – powrót do domu i rodzina. Piąty to przelot przez wszystkie rozdziały i nasza teza – ta niepewność, która drzemie w Pawle, mówiącym, że za dwa lata może być listonoszem. Być może to kokietowanie, ale widzieliśmy to w jego tekstach i mam nadzieję, że widać to też w komiksie.

Mieliście momenty, w których Pablopavo się otworzył, a później stwierdził, że nie chce by to było w komiksie?

Kilka razy nas prosił, by czegoś nie dawać.

d1o2ju2

Nie mieliście z tym problemów?

Ciężko, kurczę, powiedzieć. Jakiś problem mieliśmy. To jest bardzo ważne zagadnienie w dokumencie – ja, jako autor, nie czuję się na tyle ważną osobą, by namawiać bohatera, by sprzedał publicznie coś, czego nie chce sprzedawać. Ja nie mam takiego ego, ani takiej odwagi.

Jacek Bławut mówi, że najważniejsze w dokumencie jest być z bohaterem i go nie porzucić. Nie zostawić samemu sobie. Gdybyśmy wyciągnęli na wierzch syfy, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, czulibyśmy się z tym źle.

I w „Dymie” i w „Olbrzymie” i w „Dokumencie” czuć z twojej strony czułość wobec bohaterów. Jak udaje ci się nawiązać z nimi intymną więź?

Nie mógłbym zrobić komiksu, ani dokumentu o kimś, kogo nie lubię. To musi być ktoś, z kim się identyfikuję. Wobec kogo będę chciał zachować się uczciwie. Kogo nie będę chciał skrzywdzić.

d1o2ju2

Staram się, żeby moje rzeczy były bliskie rzeczywistości – i być może przez to część osób odbiera je, jako nudne. A w życiu raczej nie ma nadekspresyjności, życie jest spokojne. Podoba mi się zwykłość. Zwieszone ręce, zastój, przytępione postaci. Zawieszenie, jak w komiksach Jasona. Zresztą, mój ukochany rysunek satyryczny jest autorstwa Michała Rzecznika. Starszą panią siedzącą na krześle pytają: „jaki jest pani sposób na długowieczność?”, a ona odpowiada: „tak siedzieć”.

W szkole filmowej wałkowali nam przez lata, że budując postaci, powinniśmy starać się, by wszystko co o nich mówimy, brało się z naszego życia. Jeżeli jesteś - jak ja - 2-metrowym kolesiem, to zrób film o tym, że chcesz być małą dziewczynką.

To dlatego nakręciłeś „Dokument” o swoim ojcu?

Możliwe.

d1o2ju2

(video|https://www.youtube.com/watch?v=EqP6ClFYZHE|620|400)

Skąd w ogóle pomysł?

Z kilku źródeł.

Pracowałem nad animacjami do filmu Adama Sikory „Bruno Schulz”. Ożywiałem grafiki Schulza. Żeby się przygotować czytałem jego opowiadania, listy i książkę o nim. I ruszyło mnie to, jak ważny w życiu Schulza był ojciec.

Mój ojciec mierzy 2 metry, wygląda groźnie i często jest brany za mojego dziadka. Ludzie się go boją, a ja wiem, że jest strasznie ciepłym człowiekiem. To było dla mnie ciekawe, bo sam mam 2 metry wzrostu i ludzie, zwłaszcza w nocy, wolą puścić mnie przodem, niż żebym kroczył za nimi.

O Pablopavo mówisz, że boisz się wchodzić głęboko w życie swojego bohatera. Tymczasem, robiąc film o własnym ojcu, pokazujesz go nago. Zupełnie go odkrywasz. W zasadzie rzucasz na pastwę widza. Nie bałeś się tego?

Musisz wiedzieć o „Dokumencie” dwie rzeczy:

Po pierwsze: mój ojciec nie wiedział, że ten film powstaje. Na końcu pojawia się napis, iż film powstał na podstawie obserwacji z dwudziestu paru lat życia i jest to prawda. Wpierw chciałem zrobić obraz o obojgu rodziców. O ich relacji i takim życiowym zasiedzeniu. Poszukać odpowiedzi na pytanie, jak to jest być w relacji ponad 30 lat i nie gadać ze sobą za bardzo.

Zacząłem nagrywać mamę. Zadawać jej pytania. Ale odpowiedzi były całkowicie niesatysfakcjonujące. Jak się poznaliście? A, poznaliśmy się. Opowiedz mi o swoim ślubie. A, wzięliśmy ślub. Kamera wprawiała ją w paraliż.

Postanowiłem więc pozostać przy dwójce bohaterów, ale tym drugim uczyniłem siebie – reżysera, człowieka, syna stojącego za kamerą. A jako, że bardziej identyfikuję się z ojcem (być może przez jego fizyczność), bohaterem został on.

Po drugie: „Dokument” powstał w 2 tygodnie. Nie wiem, czy powinienem się tym przechwalać, bo mam świadomość, że zabrzmi to jak odpieprzona robota. Ale prawda jest taka, że emocje towarzyszące mi, gdy tworzyłem ten film były tak silne, że przez te 2 tygodnie prawie nie spałem. Cały czas tworzyłem. Wiedziałem mniej więcej o czym chciałem powiedzieć, ale nie wiedziałem, jak to się skończy.

Myślę, że gdybym ten film zaplanował, to by nie powstał. Albo powstałby w mega nudnej formie.

Nie odpowiedziałeś. Nie bałeś się tak odsłaniać swojego ojca?

Bałem się, jak ojciec zareaguje, jak go zobaczy. Czy mu się spodoba. Ale myślałem tak: pochodzę z prawniczo-lekarskiej rodziny. Sam byłem szykowany na gościa, który wróci do Jarosławia i przejmie kancelarię. Tymczasem poszedłem na filmówkę. I jakoś mój ojciec to zaakceptował. Więc może film o sobie też zaakceptuje?

Kadry z komiksu "Dym"

(img|674548|center)

Jak zareagował, gdy w końcu go zobaczył?

Na początku nie poznał, że to o nim. Chyba zorientował się dopiero, gdy zobaczył w filmie swoje fotografie. Po skończonym seansie nic nie powiedział. Pomyślałem: „oho, będzie źle”. A on poprosił, bym puścił jeszcze raz.

Po drugiej projekcji nie wiedział, co zrobić. Pogłaskał mnie, powiedział coś w stylu: „Ładne, ładne”, i poszedł. A później wrócił z czekoladą – w ten sposób wyartykułował swoje emocje.

Puenta jest smutna, aż mi się ryczeć chce, jak o tym opowiadam. Mój ojciec niedawno nauczył się obsługiwać maila, więc poprosił mnie, bym mu wysłał linka. I teraz, gdy nie ma klientów w pracy, ogląda ten film – samotny facet w Jarosławiu ogląda film o swojej samotności.

Zaskoczył cię sukces „Dokumentu”?

Fakt, że zacząłem z nim jeździć po festiwalach, otworzył mnie na animację. To mi udowodniło słuszność wyboru – teraz już wiem, że dokumentalne podejście do animacji, to jest to, co chcę robić. Coś świeżego.

Dokumentalista może kłamać?

Bardzo ciężko jest wytyczyć granicę. Każdy dokument jest wizją. Gdy rysuję gościa jako matrioszkę, to kłamię, czy nie? Koleś nie jest przecież matrioszką, to jakaś moja interpretacja jego osoby, jakoś to do niego pasuje moim zdaniem. Nie wiem, czy to jest kłamstwo.

Ale czasami kłamię wprost. Na przykład dopisuję sceny, które się nie wydarzyły, ale które – moim zdaniem - charakteryzują postać. Nie rozmawiałem nigdy z ojcem o tym, że odszedłem z domu i wyjechałem na studia. A w „Dokumencie” znalazła się taka scena. Zależy mi przy tym, by zawsze to było „w duchu postaci”. Nie narysowałbym czegoś wbrew bohaterowi. I wydawało mi się, że znałem swojego ojca na tyle dobrze, by go uchwycić w tej scenie.

Czujesz jakąś powinność wobec prawdy?

Prawda w rozumieniu życia codziennego, wydaje mi się najciekawszym tematem. I to jest moja powinność – fajnie jest walnąć komiks erotyczny z Danielem Chmielewskim, ale obecnie najbliższa mi jest obserwacja szczegółów normalnego życia. Czuję, że to się wiąże z życiem takim, jakie ono jest, dziejącym się 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.

Odbiór prawdy jest zawsze subiektywny, jeżeli więc pytasz mnie o powinność czy misję, to odpowiem: czuję, że dopóki dobrze traktuję bohatera, to nie mam się czego bać.

Twoi bohaterowie zgadzają się z tym, jak ich postrzegasz?

Bohater „Olbrzyma” speszył się tym, jak go sportretowałem. Przyjechał na premierę i widziałem, że był zmieszany.

Musisz lubić ludzi.

Uwielbiam się im przyglądać. Podoba mi się to, że cały czas muszę do nich wychodzić, poznawać ich. Do tego animacja jest pracą zespołową, więc również w studiu poznaję nowe osoby i muszę się jakoś do nich dopasować.

Ale nie mam jeszcze odwagi, by zrobić prawdziwy dokument – postawić kamerę przed człowiekiem i włączyć nagrywanie.

Kadry z komiksu "Kapitan Sheer"

(img|674549|center)

Rozmawiamy o prawdzie i dokumentalizmie. Tymczasem po raz pierwszy można było o tobie usłyszeć za sprawą „Kapitana Sheera”, komiksu o dwóch filozofujących szczurach...

Trochę przesadzasz mówiąc, że można było o mnie usłyszeć. „Kapitan Sheer” to komiks i znany jest tylko miłośnikom komiksów – to małe środowisko, w którym trudno mówić o jakiejkolwiek sławie.

Jak dzisiaj myślisz o Sheerze?

Nie powiem, żebym się wstydził swoich wczesnych komiksów, ale nie wracam do nich. Dzisiaj już bym nie wydał „Kapitana Sheera” i „Wszystko zajęte”. „Czasem” bym przerysował od początku do końca.

Wszystko oczywiście czemuś służyło, więc nie patrzę na nie z zażenowaniem, ale wiem, że obecnie bym się za te komiksy nie wziął. Choć zdaję sobie sprawę, że bez nich nie byłoby moich kolejnych albumów.

Żałujesz któregoś z tych komiksów?

Nie. To by była przesada. Wiem, że bez „Kapitana Sheera” nie byłoby „Czasem”, bez „Czasem” nie byłoby „Wszystko zajęte” i tak dalej. Nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. Mam olbrzymi respekt dla wydawnictwa Kultura Gniewu. Zaufali mi i wydali „Kapitana Sheera” w momencie, gdy nikt o mnie nie słyszał. Teraz wydają moje kolejne komiksy praktycznie od ręki, nie musze czekać latami na akceptację. To dla mnie ważne. Gdyby mi wtedy nie zaufali, najpewniej wydałbym „Sheera” gdzieś na ksero i nie rozmawialibyśmy dzisiaj.

Ale nie wracam do przeszłości. Gdy ktoś mówi mi, że z moich komiksów najbardziej podoba mu się „Wszystko zajęte” to myślę: „Kurcze, to bardzo miło. Ale mi nie”. I wiem, że coraz mniej będę miał słabych strzałów.

Moim zdaniem „Wszystko zajęte” to twój najsłabszy komiks.

Ten komiks był dla mnie o tyle ważny, że wyszedł po „Czasem” napisanym przez Grzegorza Janusza. Miałem 20 lat i nagle zrobiłem komiks z jednym z najważniejszych polskich scenarzystów, który dostał tytuł komiksu roku. Byłem podjarany, nie wiedziałem, co się dzieje. I łatwo byłoby mi osiąść na laurach, zablokować się tym sukcesem. A ja miałem „Wszystko zajęte” i mogłem się od razu rzucić w robienie czegoś nowego.

Kadry z komiksu "Czasem"

(img|674553|center)

Jak ci się pracuje ze scenarzystami? Czytając „Czasem” (do scenariusza Grzegorza Janusza) i „Podgląd” (do scenariusza Daniela Chmielewskiego) miałem wrażenie, że są to komiksy o wiele bardziej precyzyjne, a przy tym wyprane ze swobody, bardzo charakterystycznej dla innych twoich albumów.

Obie współprace były bardzo otwarte. Nie lubię scenariuszy, wolę pracować na opowiadaniach. Nie wyobrażam sobie, by scenarzysta pisał mi: „kamera ustawiona tak i tak, na kadrze widzimy to i to”. Wolę sam o tym decydować, nawet podział na strony zostaje po mojej stronie.

W obu przypadkach wysyłałem scenarzystom co jakiś czas po kilka plansz, które analizowaliśmy i zgłaszaliśmy uwagi. W przypadku „Czasem” ważne były też uwagi Szymona Holcmana z Kultury Gniewu, który w pewnym momencie powiedział nam, że to się za szybko kończy i mamy wymyślić, żeby czytelnika jeszcze zatrzymać. Wymyśliliśmy wtedy dodatkowe 4 strony, które bardzo szybko mogłem narysować. W ogóle ta historia trochę mnie przerastała. Ja miałem 20 lat, a to opowieść o 40-latku borykającym się z kryzysem małżeńskim. Dlatego chętnie poddawałem się sugestiom Grzegorza i Szymona.

Staram się słuchać innych osób, ale w ostatnich latach stałem się samcem alfa. Zauważyłem to pracując nad „Dymem” – coraz częściej kieruję się własnym wyczuciem.

Jak się czujesz pracując na cudzych emocjach – bo zarówno „Czasem”, jak i „Podgląd” wydają mi się dosyć osobistymi komiksami Janusza i Chmielewskiego.

Pracując nad komiksem cały czas jestem z jego bohaterami. Wciąż ich przerysowuję, wciąż o nich myślę. I to sprawia, że z czasem zaczynam się z nimi identyfikować. Nawet jeżeli mnie wkurzają, albo uważam ich za dupków, to staram się ich rozumieć. Spędzam z nimi bardzo intensywne pół roku, wsiąkam w nich. Im bardziej opowieść jest moja, tym intensywniejsze są uczucia. Kiedy robiłem „Dokument”, myślałem, że się zrzygam z emocji. Poświęciłem później tydzień na to, by ochłonąć. I chyba dlatego, coraz dalej mi do cudzych scenariuszy – zastanawiam się, czy za jakiś czas wciąż będę potrafił traktować je tak emocjonalnie.

Czujesz się członkiem tej fali popularności prawdy w komiksach? Autobiografizmu, biografizmu, dokumentalizmu.

Widzę, że to jest dobry i popularny temat, ale nie wiem czy czuję się członkiem jakiejkolwiek fali. Rysując „Dym” zauroczyło mnie, że można było obok komiksu zrobić płytę, zorganizować koncert, spotkać bohatera. To jest mega.

Robiliśmy ostatnio wywiad dla niemieckiej telewizji na temat „Fugazi Music Club” (opowiadającego o słynnym warszawskim klubie, otworzonym w 1992 roku – przyp. T.P.). Kręciliśmy go w działającym znowu klubie. Wyobrażasz to sobie? Na końcu „Fugazi” jest plansza, na której Władek Czapski mówi, że dzisiaj Fugazi by nie istniało. A teraz okazuje się, że jednak go reaktywował. Lubię myśleć, że to komiks tak na niego wpłynął.

Być może to koniunkturalizm, ale podoba mi się, że robiąc komiks o jakimś prawdziwym miejscu, wiem, że trafi on do ludzi, którzy normalnie by się nim nie zainteresowali. Że recenzje pojawią się na portalach muzycznych chociażby. Że człowiek, który nigdy nie miał styczności z komiksami, nagle kupi „Dym” i go przeczyta.

Ważny jest dla ciebie odzew czytelników?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Ale potrafię się od tego zdystansować. To nie jest przechwałka ani znieczulica - strasznie ucieszyłem się, gdy „Dokument” został zaproszony na kilka festiwali. Jednak ukształtowało mnie środowisko komiksowe, więc zawsze stawiam się na przegranej pozycji, w undergroundzie. To sprawia, że nie mam roszczeń. Jestem przyzwyczajony do niszy i braku odzewu. Nie potrafię się podjarać tym, co się wokół mnie dzieje – ok, fajnie, że „Fugazi” zostanie wydany w czterech krajach, ale nie towarzyszy temu żaden wielki entuzjazm. Ważne jest dla mnie, że mogę się utrzymywać z tego co robię i mam czas na autorskie projekty.

(video|https://www.youtube.com/watch?v=XVgPpFcKNx4|620|400)

Pogadajmy jeszcze o „Olbrzymie” – filmie, który najbardziej mi się podobał.

Miło to słyszeć, większość woli „Dokument”.

Z całym szacunkiem dla twojego ojca, ale „Olbrzym” ma o wiele ciekawszego bohatera – Estragona, poetę-slammera, wielkiego faceta, o niespotykanej wrażliwości. Jak przekonałeś, by się tak przed tobą odkrył?

Nie przekonałem go. Nie wiedział, jak będzie wyglądał film.

Estragon widział „Dokument”, robiłem mu też okładkę płyty „Golem”. Znałem jego teksty i poczułem z nim dużą bliskość. Nagrałem sobie „Golema” na mp3 i słuchałem go łażąc po mieście. Gdy w końcu zdecydowałem się do Estragona zadzwonić, byłem straszliwie zestresowany. Czułem, że bardzo dużo od tego zależy. Bałem się porażki.

On na pewno też się bał i wiem, że po filmie ma mieszane uczucia. Nie wiem, czy mu się podobał.

Co chciałeś o nim powiedzieć?

Wyszedłem od pozorów. To wielki koleś, w którym kryje się wielka wrażliwość – w filmie pada porównanie do małej dziewczynki. Ale to wydało mi się niewystarczające i w trakcie budowania naszej relacji zdałem sobie sprawę, że chce opowiedzieć o strachu, który towarzyszy człowiekowi, nim odważy się go przełamać. Estragon bardzo bał się wystąpić publicznie ze swoją poezją, ale w końcu się odważył. Poległ, ale nie miało to znaczenia – sama odwaga się liczy.

Jestem w stanie przełożyć to uczucie na siebie. Chociażby całe moje życie z komiksami. Siedzisz, robisz coś, wydajesz, a później nikt tego nie zauważa. Ale odważyłeś się i jesteś z tego dumny.

Lubisz pokazywać ludzi nagimi i bezbronnymi?

Bardzo rzadko widzimy siebie nago, w całości. Nie ma na to czasu, ani okazji. A jeżeli przyjrzysz się chwilę sobie – całemu sobie... Nie wiem, to wzruszające.

Kusi cię autobiografizm?

Żeby opowiadać o sobie, trzeba mieć tupet. Uznać, że twoja historia jest ważna i fajna. Nie podjąłbym się tego.

d1o2ju2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1o2ju2