Dlaczego samo przyjęcie do szpitala w dobie COVID-19 nie leczy chorego?
Nie tak dawno, w środowisku Porozumienia Rezydentów burzę wywołało pismo z 14 października Wojewody Dolnośląskiego dotyczące przyjmowania pacjentów do szpitala. O ile główne założenie pisma dla laika wyda się w porządku, to takie nie jest, co zaraz wyjaśnię.
Wojewoda w piśmie informuje, że odmowa przyjęcia pacjenta do SOR jest niedopuszczalna. Ponadto decyzja Wojewódzkiego Koordynatora Ratownictwa Medycznego o umieszczeniu pacjenta w danym podmiocie jest niepodważalna i podlega bezwzględnej realizacji.
Wszystko pięknie, tylko to nie jest tak, że przed SOR wychodzi lekarz czy ratownik i krzyczy: "Tu nie przyjeżdżać, bo nie chce nam się pracować.”
Szpital nie jest przechowalnią dla pacjentów z karetek, a samo przyjęcie do szpitala pacjentów nie leczy. Położenie chorego na korytarzu, na materacu, bo łóżek już nie ma, bez stanowiska z tlenem, bez personelu, który w tym momencie udziela pomocy na pełnym obłożeniu oddziału, kiedy pacjent ma covid-19 i niewydolność oddechową, sprawi tylko to, że ten pacjent tam umrze. Paradoksalnie lepiej, aby był w karetce pod tlenem i jechał do miejsca, gdzie będzie dla niego czekało łóżko, niż był rzucony na materac w kącik na SORze. Dyspozytor powinien mu szukać odpowiedniego miejsca do skutku. Należy wtedy zabezpieczyć jego stan na tyle, aby mógł być dalej transportowany i kierować tam, gdzie miejsce jest. Nikt z nas nie odmówił nigdy pomocy z egoistycznych zachcianek, nie ma miejsc, to nie ma. Szpital nie jest z gumy, a w dobie dominacji choroby zakaźnej, musimy pamiętać, żeby jednak jakieś normy sanitarne zachowywać. Bo jak my się zarazimy, to kto nas zastąpi?
Aby uzmysłowić jeszcze bardziej, jak w skrajnej sytuacji jesteśmy, przytoczę pewną historię z ostatniego dyżuru w 30 łóżkowym oddziale covidowym. Otóż wszyscy moi pacjenci wymagają tlenu, i to w bardzo dużych przepływach. Zdecydowana większość jest stabilna na 15l/min, część wymaga i 60 l/min przy zastosowaniu donosowych kaniul o wysokim przepływie. W tym oddziale, który notabene jest dobrze wyposażony, bo walczymy od marca, jest 28 stanowisk z tlenem podawanym ze ściany.
Zatem dwóch pacjentów ma pecha i muszą mieć butle. Mała butla tlenowa, którą zużywam, jadąc na tomografię komputerową z pacjentem ma 250 litrów pojemności, co daje nam nieco poniżej 20 minut czasu. Duża butla starcza na około 2 godziny. Pielęgniarki pracujące ze mną, nastawiają alarmy w telefonach komórkowych, aby przypominały im o tym, że któraś z 2 butli się kończy, a emerytowany pan Zygmunt cały dzień i całą noc wozi i napełnia puste butle. Wszystko to w pełnym reżimie sanitarnym i pracy w środkach ochrony osobistej.
- Panie Zygmuncie? Nie ma pan większych butli? Starczyłoby na dłużej – pytam, kiedy kolejny raz w środku nocy, jedzie z pełną butlą, zapewniającą dwugodzinny dostęp do życiodajnego gazu dla chorego.
- Panie doktorze mam, ale nie mam siły ich przywieźć – odpowiada z wysiłkiem emeryt.
A to tylko dwóch chorych i to leżących na swoim miejscu, w oddziale. Bez tlenu zadusiliby się w kilkanaście minut. W trakcie nocy „zrobiły się” dwa miejsca. Nie zmieniło to jednak w żaden sposób sytuacji, ponieważ na SOR czekają na przyjęcie kolejni pacjenci z niewydolnością oddechową…
Tomasz Rezydent
Tomasz Rezydent, lekarz w trakcie specjalizacji z chorób wewnętrznych od marca br. zajmujący się leczeniem chorych zakażonych koronawirusem. Autor książki Niewidzialny Front, opisujący jak wygląda pandemia od środka systemu ochrony zdrowia.
Zapraszamy do polubienia i obserwowania strony autora!
Premiera już 10 listopada.