Trwa ładowanie...

Dlaczego Polacy się nienawidzą? Wytykamy sobie wiele wad

”W ogóle Polacy to beznadziejni ludzie. Pełni nienawiści, fanatyczni katolicy, alkoholicy, złodzieje, homofoby, zacofane mohery. Jest XXI wiek, a w Polsce nadal panuje średniowiecze. Homoseksualiści nie mogą brać ślubów, eutanazja i aborcja nadal nielegalne. I nic nie wskazuje na to, by było lepiej” - w książce Adama Leszczyńskiego znalazło się miejsce dla całego morza naszych frustracji. Nie on jeden ma problem z pokochaniem tego kraju. Za co Polacy nie znoszą swojej ojczyzny i innych Polaków? O tym przeczytasz w ”No dno po prostu jest Polska”


Dlaczego Polacy się nienawidzą? Wytykamy sobie wiele wadŹródło: Facebook.com, fot: Adam Jabłoński
d27zjz7
d27zjz7

Fatalną opinię o Polakach mieli Piłsudski i Dmowski, Norwid i Krasiński. Lista negatywnych cech przypisywanych Polakom przez nich samych jest bardzo długa - od kłótliwości i zawiści po niedbalstwo i niechęć do mycia. Adam Leszczyński pokazuje ten polski negatywny autostereotyp. Odpowiada też na pytanie: co można zrobić, żeby Polacy zaczęli siebie samych w końcu lubić?

Chesz wiedzieć, co o Polsce sądzą rodzimi artyści? Przeczytaj wybrany przez nas fragment książki ”No dno po prostu jest Polska”, Adama Leszczyńskiego.

W 2004 roku w ”Gazecie Wyborczej” pisarz Michał Olszewski opisał załamanie, które przeżył na dworcu w Oświęcimiu. Olszewski zastanawiał się, czy wyjeżdżać z Polski. Nie skarżył się na brak pieniędzy, tylko na wszechogarniającą brzydotę i deficyt urody życia, która – jego zdaniem – była ”gdzie indziej”.

Zamiast barcelońskiego Las Ramblas czy stu innych, ciepłych i mniej nerwowych miejsc mam dworzec kolejowy w Oświęcimiu, brudne wagony w barwach ochronnych za oknem, na czapce mokry śnieg, a w ręku herbatę przezroczystą jak korpus Svena Hannawalda.

d27zjz7

Skarga Olszewskiego zawiera całą litanię dobrze już znanych czytelnikom tej książki cech, takich jak: polityczne kłótnie, bezmyślność, ”agresja nasza powszednia”. Dołącza do niej ”brak jakiegokolwiek ładu” w architekturze i ogólna brzydota właściwie wszystkiego.

Mam więc wszystko, czego sobie zażyczyłem – poezję szarości, zimno, śnieg, tę przeklętą herbatę o barwie piwa bardzo jasnego w plastikowym, rozmiękłym od wrzątku kubeczku, podziwiam podłogę w biało-czarną mozaikę, nierówną fakturę farby olejnej, którą ktoś praktyczny pomalował wszystkie krzesła, i automaty mrugające scenami walk. Podczas kolejnej niedopracowanej zimy i w sobotę, o siódmej rano, zamiast gapić się na Atlantyk czy Morze Śródziemne, toczę bój z marną oświęcimską aurą i kontempluję ciepło ulatujące bezpowrotnie z herbaty.

Życie w Polsce jest ”sportem ekstremalnym”: niby nie jesteśmy najbiedniejsi, za rogiem nie czają się przestępcy, kraju nie niszczy wojna ani żaden inny kataklizm. Ale koncentracja negatywnych bodźców – w tym wszechobecnej brzydoty – powoduje, że Olszewskiemu chce się ”histerycznie krzyczeć”.

– Chciałeś sportów ekstremalnych? – słyszę chichot za plecami. – Oto więc masz: poranną jazdę wyziębionym osobowym Kraków–Oświęcim, dawno przebrzmiałe flipery, plastikowe sztućce i śnieg z deszczem. Kostniej dalej, brnij w ten swój zimowy sen, wdychaj ciepło z przepalonych tłuszczów i zbyt rzadko mytych ciał. Przecież chciałeś.

d27zjz7

Całe tomy, dodawał Olszewski, można zapełnić ”opisami tutejszych powykrzywianych umysłów i zdemolowanej architektury”.

”Fantazmatyczne ciało Polski okazało się smutne i brudne” – komentowała załamanie Olszewskiego znakomita literaturoznawczyni Maria Janion, wiążąc ten kryzys z narastającym poczuciem wydziedziczenia i ”rozpadem ideałów”. W przypisie dodawała, że można wyliczyć ”wielu młodych autorów powieści, wierszy, dramatów” ujawniających podobne nastroje. Rzeczywiście, w dawnej literaturze trudno znaleźć tak brutalne i jednoznaczne obrzydzenie estetyczne Polską. Pisano skwapliwie o błocie i brudzie, ale rzadziej wywoływały one uczucia odrzucenia – co najwyżej smutek i poczucie niższości. U Olszewskiego, ale także u takich pisarzy, jak Jakub Żulczyk czy Ziemowit Szczerek (oraz wielu innych) te uczucia przykrywane są płynącymi z głębi trzewi pogardą i obrzydzeniem.

*Wcześniej w podobnym natężeniu można te dwie ostatnie emocje znaleźć u Leopolda Tyrmanda. * Oto scena z jego powieści ”Życie towarzyskie i uczuciowe”. Bohater przytłoczony kolejną życiową klęską przeżywa ją w podłej knajpie – tak podłej jak Warszawa, w której się znajduje.

d27zjz7

Wokoło Polacy pili jarzębiak lub wódkę z wermutem i jedli obsmażane przy kości kotlety schabowe z frytami, zrazy zawijane z kaszą, sznycle cielęce z jajkiem unurzane w zawiesistej marchewce, lub kiełbasę z kapustą; wszystko o wiele za tłuste, gniotące wnętrzności jak nieodstępna troska, sycące ciężarem, a nie zaspokojeniem potrzeb; w zwałach układanego w żołądku pożywienia wódka drążyła małe, muliste jeziorka, jak kratery wulkanów, bulgocące wzdęciami i napastliwą wesołością. Mikołaj patrzał na Polaków i łzawe, złe szczęście podchodziło mu do gardła: jakże umiał im przekazywać ich malutkie, melancholijne mądrości i karłowate prawdy za trzy grosze rosnące na skrawku zapomnianej ziemi między asfaltem a szynami tramwajowymi, jałowej i usianej wszelakim odpadkiem. I wiedział o tym, że umie, a także Polacy o tym wiedzieli. ”Przez całe życie”, myślał z rezygnacją, ”zbieram ogromną, niepotrzebną wiedzę o obuwiu, twarzach i butelkach od wody sodowej. Zbyt wielką i dogłębną, by ją przekazać komukolwiek, zapisać, lub ukazać”. (...)

Alkoholik wali gorzałę East News
Alkoholik wali gorzałę Źródło: East News

”Wokoło Polacy pili jarzębiak lub wódkę z wermutem i jedli obsmażane przy kości kotlety schabowe z frytami...”

d27zjz7

”Tu jest prowincja. Ważne rzeczy robi się tylko na wschód albo zachód od nas” – wyjaśnia inny bohater Tyrmanda. Oto i Polska: brud, prowincjonalność, nuda, chaos.

Prawdopodobnie najbardziej syntetyczny opis tego polskiego syndromu znajdziemy w ”Siódemce” Ziemowita Szczerka. Polska – pisze Szczerek – ”nigdy nie potrafiła sobie nadać formy i kształtu”. Droga biegnąca przez Polskę to polskie centrum, a reszta to peryferie – ”choć sama Siódemka to peryferium do kwadratu”. (...)

Polska, zresztą, dzieli się na dwie części. Jedna to zachodnia, poniemiecka Polska, która

d27zjz7

1) wygląda jak postapokalipsa rodem z MadMaxa, bo po ruinach dawnej, wysokiej, niemieckiej cywilizacji chlupią Polaki w kufajkach w wiecznym błocie, którego naniosły swoimi wschodnimi buciorami na porządne germańskie bruki,

2) należy się Czechom, którzy by tego wszystkiego tak nie spierdolili, jak te Polaki, co to przylazły na ten zachód ze wschodu, a tak naprawdę powinny tam zostać, na tym wschodzie, bo do wschodu należą, po wschodniemu myślą i po wschodniemu ogarniają, a poza tym Wrocław, Kłodzko i tak dalej to historyczne ziemie czeskie, więc wiadomo.

Druga Polska to ta Polska właściwa, wschodnia, katolicka talibania i Tataria, która lepiej, żeby nie była za duża i za silna, bo się będzie za bardzo rzucać i narzucać wszystkim ten swój zasrany sposób widzenia świata [...]

d27zjz7

Oto kolejna kwintesencja polskiego autostereotypu: błoto, brzydota, Wschód, talibania i Tataria. Prowincjonalność, brzydota, ciemnota i religijny fanatyzm. Szczerek jest szczególnie wyczulony na tandetę prowincjonalnego kapitalizmu – tandetnych reklam, sklepów i szemranych biedabiznesów. Tyrmand przypisywał brzydotę PRL komunizmowi. Obaj autorzy mieli jednak przeczucie, że problem sięga głębiej: do samej istoty polskiej sytuacji egzystencjalnej.

W innym miejscu bohater ”Siódemki” podziwia potworny murek stojący obok żwirowanego podjazdu gdzieś przy drodze: resztki muru zmontowane z przypadkowych ułomków cegieł, na którym co kilkadziesiąt centymetrów opakowanie margaryny, a w każdym rachityczna roślinka. ”To już nie można było czegoś ładnego?” – pyta bohater spotkanego na stacji LPG miejscowego. Na ścianie w paskudnej budce wisi kwiatek w doniczce; obok zdjęcie Szwecji. (”Jakaś wieś na tle zielonych pagórków. Równe, proste szwedzkie domy grały z krajobrazem, uzupełniały się z krajobrazem wzajemnie”).

Chłopaczek popatrzył na murek i się zadumał.
– No – powiedział w końcu – bo to jest tak po naszemu, ten murek. Bo to nie Szwecja, wiesz pan, a Polska.
No to po co sobie wieszacie Szwecję. Obrócił w twoją stronę zdziwione oczy. Błyszczały jak królikowi.
– Bo ładna.
– A Polska nie może być ładna? Uśmiechnął się.
– Panie – powiedział. – Polska to Polska.

iStock.com
Źródło: iStock.com

_ ”Bo wszystko, co ma na sobie napis ’Polska’, ma też certyfikat podłej jakości”._

W Polsce, mówi Szczerek, nie może być ładnie. ”Ładnie” sprzeczne jest z istotą polskości, z całą naszą sytuacją cywilizacyjną. To nie tylko sytuacja polska, ale całej Europy Wschodniej, całego Międzymorza pomiędzy potęgami Rosji, Turcji i Niemiec. W ”Tatuażu z tryzubem” (2015) Szczerek pisze o tym wprost: w Polsce nie ma ani jednego miejsca, w którym ”można by było czuć się tak, jak miało się potrzebę czuć”, z Polską trudno się utożsamić, ”bo wszystko, co ma na sobie napis ’Polska’, ma też certyfikat podłej jakości”. Mieliśmy, co prawda, wielkich artystów – ale oni funkcjonowali w tym samym postapokaliptycznym krajobrazie.

Ci literaci, ci malarze i graficy brodzili w tych samych postapokaliptycznych, gównianych korytarzach, którymi były ulice polskich miast i wsi, jedli ten sam chłam z tych samych podejrzanych sklepów i, od święta, w restauracji, a po jedzeniu podcierali się gazetą, bo papier toaletowy był towarem dla piesków francuskich z zepsutego Zachodu, a nie czymś dla takiego społeczeństwa na schwał jak my. Hardkorowego, krzepkiego jak rzepa i zdrowego. Najprostsza funkcjonalność i konieczność. Gwóźdź w ścianę, na gwóźdź – kufajka, w kącie garść słomy – śpij. W garnku kasza z omastą – jedz. W sraczu kawałek gazety ze zdjęciami ze zgniłego Zachodu – marz. Sraj i marz.

W literaturze pierwszych dekad XXI wieku Polska nie jest już po prostu krajem brzydkim: jest krajem wprost i jawnie antyestetycznym, agresywnie napierającym na zmysły swoim bezguściem.

Powieść Jakuba Żulczyka ”Zrób mi jakąś krzywdę, czyli Wszystkie gry video są o miłości” (2015) powstała pół wieku po powieści Tyrmanda. Żulczyk opisuje scenę kręcenia polskiego filmu porno. Jest bezlitosny:

Nie ma ani jednej chmury, słońce nadaje wszystkiemu charakter reklamy owadobójczych środków ogrodniczych – na tej makiecie z parząco zielonej trawy wygląda to sielsko niczym piknik. Nie widzę twarzy kobiety – ona klęczy na ziemi, jej tułów i głowa są schowane w maluchu, od strony kierowcy – przez szybę pasażera kameruje ją drugi operator. Dekoracja jest fantastyczna. Przy maluchu leży koszyk z jakimiś rozsypanymi, prawdopodobnie sztucznymi grzybami i butelka po ”Cherry 18%”. Brakuje tylko krasnala ogrodowego z odłupaną głową. Kobietę posuwa facet w wieku około pięćdziesięciu lat, z brązową, pomarszczoną skórą i cały pokryty siwą sierścią – wygląda jak gigantyczny, włochaty grejpfrut. Z tyłu głowy aż na plecy ścieka mu rzadka, siwa plereza, gdy z przodu jest wystrzyżony idealnie jak radziecki komandos. Kobieta nie wydaje żadnych dźwięków – słychać tylko to mokre plaskanie ciał (…)
– To takie słowiańskie – składa ręce z zachwytu Wiktor – to takie czyste! (…)

On ma rację, że to słowiańskie, ale daleko mi do uniesienia z tego powodu. To słowiańskie, ale tak jak serial ”W Labiryncie”, jak włosy pod pachami w sprośnych żartach, jak odsączanie denaturatu przez chleb. Koleś właśnie kończy, chyba w środku, chociaż pewnie miał zrobić to tak, aby dało się nakręcić wytrysk; wychodzi z niej, i nakłada bawełniane, wyprasowane w kant spodnie, a ona wysuwa się z malucha i zapala papierosa. Czterdziestoparoletnia, ufarbowana na blady blond potencjalna kasjerka; widzę sto takich kobiet dziennie, i zawsze się zastanawiam, jak wyglądają nago, jak ich ciała muszą się różnić od stuningowanych, kredowo śliskich modelek.

”Jest w tym coś piekielnie polskiego” – komentuje narrator. Obrazy brzydoty polskiego krajobrazu są wszechobecne – w kinie, literaturze, piosenkach. Raper Taco Hemingway rymuje o Warszawie (2014):

To miasto pachnie jak szlugi i kalafiory
Dzieciaki krążą po mieście, by zgubić swoje upiory
To miasto pachnie jak mięso smażone w piekle
Czterdziestoletni przechodnie wciąż węszą i patrzą wściekle
To miasto pachnie jak szlugi i kalafiory (…)
Moje płuca znów dygoczą i wirują walcem
Mleko, miód w tej krainie, która zwykle płynie dymem i smalcem.

W III Rzeczypospolitej brzydota przyniesionego z Zachodu konsumpcjonizmu miesza się z brzydotą PRL. W sztuce Doroty Masłowskiej ”Między nami dobrze jest” (2008) jedna z bohaterek opisuje swoje mieszkanie (swój ”brak pokoju”):

Aż trudno uwierzyć, że oprócz nich udało się tu zmieścić cały oryginalny komplet mebli z lat siedemdziesiątych (płyta pilśniowa). Ich powierzchnie udało się przez lata zmatowić, porysować i szczelnie pokryć dziecięcymi maziajami, a miszmasz produktów spożywczych, napoi wyskokowych i wydzielin fizjologicznych tworzy na komplecie ”Mieszko” stylizowany na zwykły brud niezwykły palimpsest. Tapety na brzegach lekko zmoczono i naddarto, grzyba na ścianie, który przykryty został kilimem, w ogóle nie ma. Pudełko po chałwie, ładnie oprawione wieczko bombonierki ”Solidarność”, plastikowa wstążka wpięta w doniczkę z filodendronem, pałętające się tu i ówdzie obierki jarzyn, kostki od kurczaka, rozkoszne, puszyste koty kurzu, rocznik bezpłatnej gazety ”Metro”, rzucona ”niby to mimochodem” tubka dentoseptu, kubeczki po kefirze, to wcale nie żadne łobuzy przewróciły śmietnik, tylko...

Wikimedia Commons CC BY-SA
Źródło: Wikimedia Commons CC BY-SA

W III Rzeczypospolitej brzydota przyniesionego z Zachodu konsumpcjonizmu miesza się z brzydotą PRL.

Podobne obrazy można przytaczać w nieskończoność. Często wpisana w nie jest sugestia, że brzydota jest immanentnym składnikiem polskości: Polacy nie potrafią nawet dbać o ładne przedmioty – czy ładną architekturę – które odziedziczyli po przodkach.

*W literackim pamiętniku ”Obywatelka” (2008) Manuela Gretkowska opisuje wizytę w dawnym domu rodzinnym we wsi pod Toruniem. *W 1920 roku jej babcia odkupiła go od Niemca, herr Puppkego. Babcię zachwycił obrośnięty różami taras, na którym panny Puppke słuchały patefonu.

Nie pozwoliliśmy ojcu zajrzeć do jego dawnego domu, serce by mu pękło. Mama wyszła stamtąd blada: zarwane stropy, tony kurzego łajna.
– Gdybyśmy mieli pieniądze – wzdychają właściciele, repatrianci zza Buga, mieszkający obok w klocku z szarych pustaków. – Gdybyśmy...
I już mam się szarpnąć, zaproponować im rodzinną zrzutkę, pomoc.
– Wysadzilibyśmy to i zbudowali kurnik – mówią marzycielsko.
Tata bezradnie drepcze w miejscu, w błocie dróg, których nie ma, do wyschniętego stawu, wyciętego sadu. Zamiast kultury – warstwy gnoju. Taka jest polska tradycja? Panny Puppke w białych i zwiewnych sukniach, strzępkach mgły, nakręcają korbą patefon. Słychać zgrzyt przypominający ironiczny śmiech.

Odrzuceniu estetycznemu rzadziej jednak towarzyszy analiza. Reporter Filip Springer w książce o fatalnym polskim ładzie przestrzennym – a właściwie jego braku – pisze: ”ta książka jest o tym, że w Polsce jest brzydko i wszystko wskazuje na to, że wkrótce będzie jeszcze brzydziej. Tak, szczęśliwego zakończenia tutaj nie widać”. Kiedy przyjeżdża się do Polski z krajów lepiej urządzonych – Niemiec czy Czech – u nas po prostu ”oczy bolą”.

Nikt o tym nie marzył, po prostu tak wyszło. Adres ani dobry, ani zły. Czterysta metrów przeciętności z warzywniakiem pośrodku. Po bokach bloki, w blokach przyciasne mieszkanka. Takie większe wnęki na szafy, z oknami. Ściany cienkie, kuchnie ślepe. W zimie dość chłodno, w lecie ciut za ciepło. Sąsiedzi z gatunku tych chamowatych. Trochę zieleni i trochę psich gówien, parkingi gdzie popadnie. Nic tu nie zachwyca, bo nie miało zachwycać.

Polacy żyją w blokach, z których bardzo chcieliby uciec; kto tylko może, ucieka do luksusowych apartamentowców i starannie odizolowanych domów z ogrodami na przedmieściach. Książka Springera jest pisana żółcią: to opowieść o wszechobecnej tandecie, tolerancji dla chaosu, braku troski o dobro wspólne – wśród tych cech łatwo dostrzec omówione wcześniej elementy polskiego wyobrażenia własnej wspólnoty.

East News
Źródło: East News

”Sąsiedzi z gatunku tych chamowatych. Trochę zieleni i trochę psich gówien, parkingi gdzie popadnie. Nic tu nie zachwyca”.

Rozrastające się przedmieścia, z których nie można nigdzie dojechać; błotniste drogi i zła infrastruktura; brzydota i frustracja – wszystko Springer opisuje i uzupełnia analizą dysfunkcjonalnego (a właściwie po prostu: niefunkcjonującego) systemu planowania przestrzeni. W Polsce, powiada Springer, planowaniem przestrzennym zajmuje się siedem osób; w Wielkiej Brytanii – siedemset. Obraz całości dopełniają potworne, wszechobecne reklamy i straszliwe szyldy licznych lokalnych biznesów. Springer uważa, że to protest przeciwko wszechobecnej szarości:

”Kocham mój kraj” – pisze – za to, że ma ”odwagę stawiać na swoim”. Polska jednak, w odróżnieniu od Ameryki, w której każdy budynek może zostać zrównany z ziemią przez buldożer, nie porzuci swoich budowli: ”zostanie z nimi do końca”.

Reporter dodaje, że kocha tę brzydotę, ale wyznanie uczuć wygląda na wymuszone. Ma jednak rację, że Polak zostaje z Polską do końca, nawet jeśli wyjedzie: zobaczymy to w następnym rozdziale, poświęconym emigracji. (…)

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

”No dno po prostu jest Polska”, Adam Leszczyński, wydawnictwo W.A.B. Premiera książki 22 listopada 2017r.

Maksymilian Rigamonti
Źródło: Maksymilian Rigamonti

*O autorze: *Adam Leszczyński - historyk, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Dziennikarz i publicysta ”Gazety Wyborczej”, reporter. Autor dwóch monografii o historii społecznej PRL, dwóch książek reporterskich o Afryce, m.in: "Naznaczeni. Afryka i AIDS". Należy do zespołu Krytyki Politycznej. Współzałożyciel portalu OKO.press. Publikował m.in. w ”The Guardian”, ”Le Monde”, ”El Pais”, ”Suddeutsche Zeitung”.

Obejrzyj też: Kim są typowi "Janusz i Grażyna"?

d27zjz7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d27zjz7