Trwa ładowanie...
28-05-2015 16:11

''Uczył, że warto się czasem na chwilę zatrzymać i popatrzeć w Księżyc'' - rozmowa z Kirą Gałczyńską

Kira Gałczyńska to dziennikarka, pisarka i córka poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Urodziła się w 1936 roku w Wilnie, skąd wkrótce rodzina Gałczyńskich przeniosła się do Anina koło Warszawy. W 1956 roku ukończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim. Następnie przez 30 lat pracowała jako dziennikarka w „Kurierze Polskim”, „Trybunie Ludu”, „Rzeczpospolitej” i „Kontrastach”. Okazją do rozmowy z pisarką było wydanie kolejnego tomu dzieł zebranych Gałczyńskiego - "Mężczyzna w damskim kapeluszu". Wywiad przeprowadziła Ewa Jankowska.

''Uczył, że warto się czasem na chwilę zatrzymać i popatrzeć w Księżyc'' - rozmowa z Kirą GałczyńskąŹródło: PAP
d40cgfx
d40cgfx
Kira Gałczyńska to dziennikarka, pisarka i córka poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego . Urodziła się w 1936 roku w Wilnie, skąd wkrótce rodzina Gałczyńskich przeniosła się do Anina koło Warszawy. W 1956 roku ukończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim. Następnie przez 30 lat pracowała jako dziennikarka w „Kurierze Polskim”, „Trybunie Ludu”, „Rzeczpospolitej” i „Kontrastach”. Okazją do rozmowy z pisarką było wydanie kolejnego tomu dzieł zebranych Gałczyńskiego - "Mężczyzna w damskim kapeluszu" . Wywiad przeprowadziła Ewa Jankowska.

Ewa Jankowska: Wydany został kolejny tom dzieł zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – tym razem to próby teatralne pt. „Mężczyzna w damskim kapeluszu” . Czy to ważny zbiór?

Kira Gałczyńska : To wydanie jest o tyle ważne, że dochodzi tam do głosu zainteresowanie Gałczyńskiego filmem oraz jego wieloletnie doświadczenie z radiem. Gałczyński odkrył radio na swoje potrzeby w czasach wileńskich. Ówczesny szef Rozgłośni Wileńskiej Polskiego Radia Witold Hulewicz zaproponował mu sporo miejsca na antenie. Gałczyński pełnił w mniejszym lub większym zakresie prawie wszystkie role radiowe. Był autorem programów i słuchowisk, spikerem, reżyserem, autorem audycji. Powołał do życia program satyryczny, który realizował wspólnie z Teodorem Bujnickim. To wszystko jest współczesnemu czytelnikowi właściwie nieznane. Kolejnym mało znanym dziełem jest scenariusz filmowy o Andrzeju Bobolim, który przed wojną zamówili u Gałczyńskiego jezuici. Bobolę właśnie kanonizowano i jezuici bardzo chcieli zrealizować film poświęcony nowemu świętemu. Po
przeczytaniu scenariusza doszli jednak do wniosku, że tam nic, tylko kpina i nie zdecydowali się go zrealizować. Gałczyński oczywiście za swoją pracę nie otrzymał złamanej złotówki.

Kpina albo i nie kpina. Bo u Gałczyńskiego wszystko wydaje się przemieszane.

To prawda. Miesza się i liryka, i kpina, i groteska. I to wszystko tworzy jedną wybuchową całość.

(img|570199|center)

d40cgfx

Tak wybuchową, że w zależności od okresu, próbowano Gałczyńskiego wrzucać do innego worka. Raz z**arzucano mu bycie poetą faszyzującym, bo drukował w tygodniku „Prosto z mostu”, innym razem zarzucano mu bycie antysemitą, po wojnie musiał się kajać na łamach „Odrodzenia”, że jest z kolei zbyt burżuazyjny...

Zawsze próbuje się twórcę wrzucić w jakąś szufladkę. Wtedy jest dużo łatwiej go określić. Ale po tych 60 latach od śmierci Gałczyńskiego mogę bez wahania powiedzieć, że on zawsze był autorem i twórcą bardzo indywidualnym. Nie pozostawił po sobie żadnej szkoły, a ci, co próbowali go naśladować, zginęli w odmętach historii. Wydawało im się, że to takie proste pisać pod Gałczyńskiego. Jak się okazało, nie było ani proste, ani owocne.

Trudno pisać, a trudno też zrozumieć Gałczyńskiego?

Profesor Adam Kulawik ostatnio napisał książkę o interpretatorach poezji Gałczyńskiego. Bardzo trafnie uderza w niej w różne mity i kalki, które się wytworzyły wokół jego osoby.

Czy pani miała kiedykolwiek problemy ze zrozumieniem twórczości ojca?

Nie. Wychowałam się w domu, w którym poezja była czymś zawsze niezmiernie żywym i z czym stale się obcowało. Poza tym dziecko z natury bardzo dobrze reaguje na abstrakcyjny dowcip. Łapie go w lot. Gdy czytałam „Siedmiu braci śpiących” Teatrzyku Zielona Gęś, to w ogóle mnie nie dziwiło, że ten ostatni się wyłamuje i „chrapie okropnie”. Tak miało być i to było śmieszne. Dopiero jak nam lat przybywa, to zaczynamy dzielić włos na czworo i zamiast się śmiać, próbujemy dociec, o co chodzi, dlaczego tak, a nie inaczej. A to bzdura.

I próbujemy odnosić się do kontekstu. Czy jednak Gałczyński nie próbował czegoś w tej grotesce, kpinie i abstrakcyjnym dowcipie przemycić?

Oczywiście, że tak. Wbrew opiniom, że to, co pisał było naskórkowe, Gałczyński zawsze poważnie podchodził do swojego pisania. To był człowiek, który przez całe życie bardzo dużo pracował i cały czas się czegoś uczył. Nawet pod koniec życia zabrał się za studiowanie grubego podręcznika pt. „Teoria budowy statków”. I nie bez przyczyny mówię „studiowanie”, a nie czytanie. Strona po stronie dokładnie wszystko analizował. Wziął się do tego całkiem serio, tak jak zresztą do wszystkiego, do czego się zabierał. Prawie na każdej stronie są uwagi na marginesach. W połowie urywają się, bo niestety umarł. Nie mam pojęcia, do czego mu to było potrzebne, ale najwyraźniej do czegoś było. Ale to nie wszystko. Pod koniec życia nauczył się również hiszpańskiego. Zrobił to wyłącznie po to, żeby przetłumaczyć fragmenty „Pieśni powszechnej” Pabla Nerudy. Uważał, że tłumaczenie dzieła z innego języka byłoby czymś nie w porządku wobec mistrza. W ciągu ostatniego półtora roku, odkąd wydawane są „Dzieła Zebrane” - tylko dwa
pierwsze tomy zawierające wiersze i poematy, liczą prawie dwa tysiące stron! A wiadomo, że były jeszcze teatrzyki, występy, spotkania i słowem - normalne życie. To coś niebywałego. I myślę, że wiele osób nie zdawało sobie sprawy, że tego jest tak dużo. Większość uważała, że Gałczyński to był taki pan, który właściwie nie wiadomo, kiedy pracował. A on tworzył codziennie, wstawał i pisał. Nie zawsze z tej pracy coś wychodziło, ale pisać próbował każdego dnia.

d40cgfx

I właściwie pisał całe życie. Tak utrzymywał rodzinę.

I proszę sobie wyobrazić, że to były tylko wczesne ranki, kiedy cały dom jeszcze spał. Nie pisał właściwie tylko w czasie okupacji, bo jak twierdził, niewola to nie czas na pisanie wierszy. Z tego okresu zachował się tylko jeden Notatnik, obejmujący okres trzech miesięcy. Na więcej nie starczyło mu papieru i ołówka.

Z czym pani ojciec najbardziej się w życiu zmagał?

Wydaje mi się, że z pokonywaniem kolejnych stopni wtajemniczenia poetyckiego. Dążył do tego, żeby być poetą coraz lepszym i coraz lepiej komunikującym się z czytelnikiem. Chciał przekazywać innym swój sposób patrzenia na świat. Uczył, że warto się czasem na chwilę zatrzymać i popatrzeć w księżyc oraz przede wszystkim tego, żeby iść przez życie z uśmiechem na twarzy. Bo bez względu na to, co się wokół niego działo, a działy się różne złe rzeczy, prawie zawsze był człowiekiem uśmiechniętym. Uważał, że uśmiech łagodzi sytuację, starał się więc go wywoływać. Uważał, że to ważne.

(img|570200|center)

d40cgfx

Miewał kryzysy twórcze?

Oczywiście. One przychodziły po okresie wielkiego wysiłku. W takich sytuacjach wydawało mu się, że już nigdy nie będzie poetą, że utracił umiejętność rezonowania z tym, co przynosi życie. Wtedy szukał pomocy w alkoholu. A wiadomo, że tam pomocy nie mógł znaleźć. W okresach kryzysu zmieniał się cały dom. Z miejsca otwartego dla przyjaciół, którzy często przychodzili na herbatę, gdzie dyskutowano wokół maminego stołu na rożne ważne tematy, zamieniał się w miejsce zamknięte, do którego nikt nie zaglądał. A potem któregoś dnia to mijało i ojciec znów zabierał się do roboty. Ale były również takie sytuacje, kiedy te okresy kryzysowe były wywoływane przez ludzi z zewnątrz. To wynikało z okoliczności, dotyczyło jego pracy, jego twórczości. Tak było w czerwcu 1950 roku, kiedy to „rozdeptał” go Adam Ważyk na zjeździe pisarzy. Zabroniono mu pisać i publikować. To zdarzenie sprawiło, że całkiem się załamał. Na szczęście ktoś z przyjaciół podpowiedział
adres mazurski – w Praniu – i mama postanowiła go tam wywieźć. I nagle ta Warszawa, którą dzieli od Prania raptem 200 km, sprawiała wrażenie oddalonej jakby o całe lata świetlne. Okazało się, że praca Gałczyńskiego w ogóle nie ma związku z biurkami jakichś ponurych facetów w stolicy. To zapoczątkowało nowy okres w jego pisaniu i sprawiło, że Gałczyński postanowił przenieść się właśnie na Mazury. Zrozumiał, jak wiele ta ucieczka z Warszawy mu dała i w związku z tym chciał związać się na resztę swojego życia z mazurską naturą. Poza tym ówczesna sytuacja po śmierci Stalina była na tyle trudna dla twórców, że należało z Warszawy zniknąć. Niestety Gałczyński nie zdążył swoich planów zrealizować, ale wiemy, że tego właśnie chciał.

Czy opowiadał pani o swoim pisaniu?

Nie, nigdy nie mówił o tym, co będzie pisał. Dopiero, jak już skończył pracować, zbierał nas w swoim pokoju i czytał nam to, co udało mu się napisać rano. A jak nic nie napisał, to brał z półki jakąkolwiek książkę i po prostu czytał. Natomiast, co zrobi, co napisze, tego nikt nigdy nie wiedział.

Nawet ukochana żona?

Nawet ona. Nie lubił zapowiedzi. Co nie znaczy, że w ciszy niczego sobie nie planował. Najlepszym na to dowodem jest Notatnik z czasów okupacji. Był dla ojca ważny, dlatego pewnie nie zgubił go, przywiózł ze sobą do Krakowa. I czytał go często, podkreślał różne zdania. Na pewno coś chciał ze swoim Notatnikiem zrobić, ale co – tego nie wiemy.

d40cgfx

Często wspomina pani o Notatniku Gałczyńskiego. Pani ojciec pisał go podczas niewoli w stalagu Altengrabow. To poruszający okres dla pani?

Tak, a stał się jeszcze bardziej poruszający po tym, jak przeczytałam Notatnik. Zrozumiałam wtedy, dlaczego po powrocie do domu Gałczyński nie chciał mówić o tym, co go spotkało. To był dla niego czas niewątpliwie okrutny. W swojej twórczości powojennej również był w tej tematyce bardzo oszczędny. Może w dwóch wierszach bezpośrednio odwołuje się do tego okresu. A tak, temat w ogóle nie istniał.

Podobno przez moment pani matka była przekonana, że Gałczyński nie żyje.

Tak, to był koniec 1945 roku. Pochowano go w kilku polskich gazetach, m.in. Jerzy Turowicz napisał w Tygodniku Powszechnym, że Polska musi się zmierzyć z kolejną wielką stratą. Potem na szczęście okazało się, że to nieprawdą i w marcu 1946 roku Gałczyński pojawił się w domu.

Z inną kobietą...

W sumie była ich trójka. Szybko się jednak okazało, że to były zupełnie nieistotne sprawy. A moja mama była na tyle mądrą kobietą, że potrafiła mu wybaczyć. Uznała, że to, co do tej pory razem przeżyli było ważniejsze niż jego zaplątania. I potem nagle w marcu 2000 roku w Praniu, w którym mieszkałam, pojawił się pod płotem pewien mężczyzna i powiedział – „Halo, ja jestem twój brat Kostek”. A ja na to – „Halo, bardzo się cieszę, ale ja nie mam brata”. W ten sposób odkryłam Kostka i to było bardzo radosne zdarzenie.

d40cgfx

(img|570201|center)

Wcześniej o pani nie wiedział?

Po śmierci mamy, jedna z jej przyjaciółek zapytała, czy słyszałam, że mój przyrodni brat mieszka w Niemczech. Odpowiedziałam – „Jak to w Niemczech? I do tej pory się do mnie nie odezwał? Skreślam go na zawsze!”. Później okazało się, że mieszkał nie w Niemczech, tylko w Australii, gdzie z oczywistych powodów wieści na mój temat docierały niezmiernie rzadko. Ale jedna wiadomość do niego dotarła – że zmarłam. Prawdopodobnie wiązało się to ze śmiercią mojej mamy. A po latach dowiedział się, że jednak żyję i wtedy postanowił mnie odnaleźć. W ten sposób zyskałam brata, dwie bratanice, czyli bardzo fajną rodzinę. To było naprawdę szczęśliwe zdarzenie. A nieślubne dzieci pojawiają się niemal wszędzie. To dość pospolity temat omawiany najczęściej w salonach Dulskich.

Nie miała pani żalu do ojca?

Oczywiście, że nie. A jego Notatnik tylko mnie w tym upewnił. Czytając go uświadomiłam sobie, jak bardzo ojciec był wtedy samotny i jak z niczym sobie nie radził. To fragment twórczości Gałczyńskiego zupełnie niezwykły i całkiem inny niż twórczość, z którą jesteśmy lepiej zaznajomieni. To kopalnia wiedzy o poecie ukazująca to, co przeżywał, będąc w niewoli. Wiemy z tych notatek, jak bardzo tęsknił za literaturą, jak marzył o książkach, ile by dał za usłyszenie kilku taktów Mozarta. Bardzo się cieszę, że i ten fragment jego twórczości znajdzie się w pełnym wydaniu dzieł Gałczyńskiego.

d40cgfx

Poznała pani matkę Kostka?

Osobiście nie. Kostek dużo mi o niej opowiadał. Później, do jej śmierci, korespondowałam z nią. Była lwowianką, ale po wojnie nie udało jej się wrócić do rodzinnego miasta. Bardzo za nim tęskniła, więc przesyłałam jej różne albumy o Lwowie, które u nas już wtedy były dostępne. Ona z kolei przesłała mi wszystko, co miała na temat Gałczyńskiego. To była biedna kobieta. Przeszła przez obozy Ravensbruck i Auschwitz. Przeżyła, ale jak mówił Kostek, nigdy już nie wyszła poza Oświęcim. W tych strasznych miejscach pozostała do końca swego życia.

Jak to jest odkrywać swojego ojca na nowo już po jego śmierci?

To skomplikowane doświadczenie. I właściwie nie mające kresu. Cały czas dowiaduję się czegoś nowego na jego temat. Czasem docierają do mnie informacje całkiem zaskakujące. Jak kartka pocztowa przedstawiająca stalag Altengrabow wraz z barakami, w których Gałczyński był przetrzymywany. Została wysłana przez kogoś, kto musiał również być więźniem. Napisana po niemiecku, właściwie „nabazgrolona”; ale koniecznie muszę ją odczytać. Właśnie dzięki takim świadectwom moja wiedza na temat Gałczyńskiego cały czas się powiększa.

Czy rola osoby odpowiedzialnej za przekazywanie pamięci o ojcu, nigdy pani nie przytłaczała?

W pierwszym okresie na pewno tak było, zwłaszcza po śmierci matki. Wcześniej był to temat, którego unikałam. Uważałam, że Natalia znakomicie radzi sobie w roli opiekunki twórczości Gałczyńskiego. Gdy jej zabrakło, automatycznie to ja musiałam kontynuować jej pracę. Byłam całkiem zagubiona. Żyłam w przeświadczeniu, że moja mama będzie ze mną zawsze. A potem nagle zniknęła i już nie miałam kogo pytać. Musiałam szukać innych możliwości, pytać ludzi, którzy byliby mi w stanie cokolwiek więcej powiedzieć o losach poety. Moja pierwsza książka „Konstanty, syn Konstantego” miała zaledwie sto stron. Sprawy wojny i okupacji sprowadzały się tam do jednej strony. Teraz jestem już w stanie opowiedzieć o tym okresie praktycznie dzień po dniu. Musiałam się wielu rzeczy nauczyć, z wieloma oswoić. Uznałam to jednak za rzecz naturalną. Tak powinno być! Ale zaliczyłam wtedy porządną lekcję dorosłości.

(img|570202|center)

Jakie jest pani ostatnie wspomnienie związane z ojcem?

To była grudniowa noc. Nagle ojciec obudził mamę i powiedział – „Wstań, ubierz się i jedziemy do Anina”. Moja mama bez słowa ubrała się i razem wyszli. A ja leżałam sobie w ciepłym łóżku i cieszyłam się, że nigdzie nie muszę się ruszać. Wtedy w 1953 roku dojazd do Anina nie był łatwym zadaniem. Taksówek brakowało, jeździły jakieś nocne autobusy czy tramwaje. Ale udało im się. Trzy dni później zmarł. I po jakimś czasie mama mi powiedziała, że ojciec chciał się koniecznie pożegnać z miejscami, w których był bardzo szczęśliwy.

Po prostu wstała i pojechała?

Tak. Związek Natalii i Konstantego nigdy nie był ani prosty, ani jednoznaczny. Ale ten moment, w którym Konstanty wstaje i mówi - jedziemy do Anina i moja mama po prostu wstaje i to robi, pokazuje, jak świetnie się znali i rozumieli. Każda inna kobieta potraktowałaby podobny pomysł za fanaberię, ale nie Natalia. Mam pełną świadomość tego, że gdyby nie ona, jego życie byłoby znacznie krótsze i na pewno wiele wierszy by nie powstało. Natalia umiała zorganizować mu życie. On tego nie dostrzegał, ale dziś wiem, że było to w jego codziennym życiu niezmiernie ważne. Dbała o dom, a gdy on przestał zarabiać, to jak biegacz zmieniała go w sztafecie i sama szła pracować.

Bardzo go kochała...

Bardzo. I rozumiała jak nikt. Miała szczególny słuch na jego poezję. Zawsze umiała wyłowić, gdy wyczuła, że coś jest nie tak. „Jak to nie tak?” - odpowiadał ojciec. A po trzech dniach przychodził i mówił: „Miałaś rację, Pawełku, to nie tak.”

Rozmawiała Ewa Jankowska/ksiazki.wp.pl

d40cgfx
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d40cgfx