Trwa ładowanie...
20-01-2017 13:20

Na pohybel reakcji

"Lęk przed zamachami terrorystycznymi bierze się nie z powodu ich realnego zagrożenia, ale z ciągłego mielenia o nich ozorem!" – uważa pisarz i publicysta Stanisław Strasburger.

Na pohybel reakcjiŹródło: Getty Images
dx9rz5o
dx9rz5o

"Lęk przed zamachami terrorystycznymi bierze się nie z powodu ich realnego zagrożenia, ale z ciągłego mielenia o nich ozorem!" – uważa pisarz i publicysta Stanisław Strasburger.

* *Francja nie jest krajem [rodem z] Michela Houellebecqa. Nie jest brakiem tolerancji, nienawiścią, ani strachem" – powiedział Manuel Valls, ówczesny premier Francji, komentując zamachy w Paryżu w styczniu 2015 roku. Przypadek chciał, że dokładnie tego samego dnia ukazała się „Uległość" autorstwa pisarza, którego polityk przywołał. Komentarze były zgodne, z punktu widzenia Houellebecqa był to idealny marketing. Ale Francja raczej na tym ucierpiała.

W podobnym tonie komentowała grudniowy zamach w Berlinie kanclerz Angela Merkel: „Znajdziemy siłę, aby dalej żyć w Niemczech tak, jak uważamy to za właściwe", czyli, jak zaznaczyła, jako ludzie wolni i otwarci, jako społeczeństwo, które nie da się rozbić.

Od obu wydarzeń minęło trochę czasu. Przytaczane komentarze polityków są oczywiście odpowiedziami ad hoc na zaskakujące wydarzenia. W szerszej perspektywie stanowią jednak tak zwany barometr nastrojów (lepiej lub gorzej dostrojony). Co nam mówią z tej perspektywy?

Rzeczywistość jaka jest

Dzień po zamachu spędziłem w Berlinie, załatwiając sprawy na mieście. Widziałem na własne oczy, rzeczywistość nie odbiegała od deklaracji pani kanclerz. Oto w metrze do centrum pan w średnim wieku z wypiekami na twarzy czytał w gazecie wiadomości sportowe. Z dziennikarskiej rzetelności dodaję: nie zapytałem, może wypieki były z zimna. Naprzeciwko dwie młode Afrykanki wymieniały informacje o objeździe na trasie autobusu. Obok nich siedział podpity jegomość. Bez przekonania próbował zainteresować kobiety, pobrzękując kubeczkiem z monetami.

dx9rz5o

Na miejscu zbrodni przystawali ludzie. Układali kwiaty, palili znicze, sporo osób płakało. Wokół placu kręcili się dziennikarze i policjanci. Marzli, robili wrażenie znudzonych. Choć nie wszyscy; kilka ekip dziennikarskich gorliwie wyłapywało przechodniów:

– Czy jest pani za zaostrzeniem prawa azylowego?

– Czy teraz boi się pan chodzić po Berlinie?

Kiedy w domu włączyłem telewizor, obraz był zupełnie inny. Jak to w świecie postprawdy bywa, medialne show także tym razem odkleiło się od naoczności. Oto Klaus Bouillon, minister spraw wewnętrznych Kraju Saary, stwierdził, że „znajdujemy się w stanie wojny". Jego federalny odpowiednik, znany skądinąd z ostrych wypowiedzi, co prawda protestował, ale ostatecznie też podkręcał emocje. „Nie dawajmy bandzie terrorystów satysfakcji, że uznamy ich za żołnierzy [na wojnie]. To są mordercy" – krytykował Bouillona minister Thomas de Maiziere.

dx9rz5o

W publicznej telewizji niemieckiej wystąpił nocą ekspert od terroryzmu. Stwierdził, że w tej chwili mamy w kraju około 500 osób, które służby traktują jako zdolne do terrorystycznych ataków. Aby obserwować jednego takiego człowieka, potrzeba około 20 funkcjonariuszy. Nie ma na to personelu.

Przez kolejne dni po zamachu na światło dzienne wypływały nowe fakty. Domniemany sprawca, obywatel Tunezji, był znany policji w wielu krajach. Zanim znalazł się we Włoszech, miał w ojczyźnie wziąć udział w napadzie z bronią w ręku. Tunezyjski sąd skazał go in absentia na pięć lat więzienia. Chroniąc się przed wyrokiem na Lampedusie, ponownie popadł w konflikt z prawem. Za podpalenie, kradzież i inne przestępstwa siedział cztery lata we włoskich zakładach penitencjarnych. Po odbyciu kary pojechał do Niemiec, gdzie handlował narkotykami i brał udział w bójce. Miał również kontakty z tzw. Państwem Islamskim. Nie muszę dodawać, że jego życiorys znany był służbom ze szczegółami.

Na zdjęciu: berlińczycy składają kwiaty i znicze w miejscu grudniowego zamachu

dx9rz5o

(img|711284|center)

Co z tego wynika? Biografia sprawcy z Berlina to kryminalne dossier, którego tylko ostatnim i krótkim, choć tragicznym, epizodem był zamach w cieniu tzw. Państwa Islamskiego. Wyciąganie na jej podstawie jakichkolwiek wniosków o polityce migracyjnej, religii czy pochodzeniu jest bezzasadne.

Na poziomie technicznym potrzebna jest lepsza koordynacja działań aparatu bezpieczeństwa w skali europejskiej. Opisana biografia to dowód na spektakularną klęskę działań służb na poziomie państw narodowych.

dx9rz5o

Jednak nie oszukujmy się, nie ma systemów doskonałych. Zamachy są i będą częścią naszej rzeczywistości. Zresztą to nic nowego. Były nią od zawsze, czy to w XIX czy w XX wieku. I to niezależnie od rejonu świata, kontekstu religijnego, cywilizacyjnego czy politycznego.

Lęk przed zamachami bierze się nie z powodu ich doprawdy znikomego zagrożenia, statystycznie biorąc, ale z ciągłego, z przeproszeniem, mielenia o nich ozorem!

Obserwując berlińską codzienność po zamachu, miałem wrażenie, że mieszkańcy miasta dobrze to wiedzą. To dziennikarze i politycy, bombardując nas językiem strachu 24 godziny na dobę, nurzają nas w atmosferze frustracji i nostalgii. Kreowanie nastrojów działa jak samospełniające się proroctwo. Można potem wziąć mikrofon i biegać po ulicy, tropiąc emocje, które samemu się stworzyło.

dx9rz5o

Destrukcja z nostalgią w tle

„Nadzieję można zawieść. Nostalgii nie" – pisze Mark Lilla w swoim arcyciekawym eseju „The shipwrecked mind" („Rozbity umysł"). Amerykański politolog z uniwersytetu Columbia analizuje dzisiejsze sukcesy pseudonacjonalistycznego populizmu przez pryzmat reakcjonizmu.

Radykalnie krytykujący współczesność reakcjoniści wieszczą nadejście apokaliptycznej katastrofy. To ich różni od konserwatystów, którzy choć również zwracają się ku przeszłości, nie czują potrzeby żerowania na wizji armagedonu.

Reakcjoniści postrzegają dzieje jako następujące po sobie epoki. W każdej epoce na danym terenie dominuje jeden kompleks idei. Za przykład może posłużyć chrześcijaństwo. Świat jest w porządku, kiedy dany zespół idei emanuje pełnią życia.

dx9rz5o

Jednak reakcjonistyczna wizja dziejów zakłada, że raz na jakiś czas następuje katastrofa. Społeczeństwo upada, czyli traci swoją istotę, ów dominujący zespół idei.

Stąd dla reakcjonistów nowy początek jest nostalgicznym powrotem do (wspaniałej) przeszłości.

Tymczasem, jak słusznie pisze Lilla, podział na historyczne epoki i ich cechy charakterystyczne jest mitem. Sprawdza się w filozofii i w literaturze. Jego siłą jest wtedy właściwa tym dziedzinom elastyczność.

Doskonale widać to na przykładzie „Uległości". Lilla zwraca uwagę, że jako dzieło literackie powieść Houellebecqa padła ofiarą społeczno-politycznego redukcjonizmu.

Problem powstaje, kiedy mit przechodzi ze sfery wyobraźni poetyckiej do myślenia politycznego. Bowiem wtedy przestaje być elastyczny. Degeneruje się do umysłowego skurczu, w którym myślenie zastępują strachy.

(img|711285|center)

EU-topia zamiast reakcji

Co to ma wspólnego z zamachami w Berlinie czy w Paryżu? Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Państwa narodowe są dziś właśnie takim zdegenerowanym mitem.

Po pierwsze, nie są w stanie uchronić swoich obywateli przed śmieszną liczbą kilkuset potencjalnych zamachowców. Skądinąd znanych (sic!) służbom. Co ważniejsze, nigdy nie były w stanie. Dlatego ślepa wiara w siłę państw narodowych to właśnie przykład owego reakcjonizmu w rozumieniu Lilli.

Państwa narodowe najwyraźniej nie potrafią również rozwiązać konfliktów regionalnych, które leżą u podstaw tak zwanego terroryzmu. Wystarczy spojrzeć na ciągnący się od sześciu lat dramat w Syrii.

Wreszcie, w zglobalizowanym świecie państwa narodowe nie zapewniają takich warunków życia swoim obywatelom, które nie kazałyby marzyć wielu z nich o reaktywacji mitycznej, wspaniałej przeszłości. Wszystko jedno, czy w postaci islamskiego kalifatu czy silnego państwa narodowego opartego na chrześcijańskich wartościach.

Stąd wierzę w potrzebę nowej formacji politycznej. EU-topia to projekt europejskiej republiki jako globalnego podmiotu. Niech tożsamościowe mity pozostają w ramach EU-topii tam, gdzie spełniają pozytywnie stymulującą rolę. Czyli na poziomie przynależności regionalnej.

Co to oznacza w praktyce? Chodzi o możliwość przedefiniowania identyfikacji obywateli z poziomu mitycznego państwa narodowego do konkretnego miejsca – miasta lub wioski zamieszkania czy rodzinnej okolicy.

W kontekście terroryzmu ma to szczególne znaczenie. Partycypacja w życiu społeczności lokalnych, niezależnie od pochodzenia mieszkańców, chroni przed wyobcowaniem. W tym sensie chroni też przed zaangażowaniem w przemoc przestępczą.

Last but not least, to na poziomie regionalnym jest miejsce na elastyczne bogactwo wielowymiarowej opowieści o przeszłości. Korzenie tej opowieści są wtedy bowiem bliskie codzienności. Chroni to historię przed wyniesieniem na poziom mitycznych zbiorowości narodowych. Politykom i dziennikarzom jest wtedy trudniej poddawać nas reakcyjnym procesom umysłowych skurczy.

Stanisław Strasburger

Autor jest pisarzem i menedżerem kultury, autorem książek „Opętanie. Liban" i „Handlarz wspomnień". Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i Bejrucie.

dx9rz5o
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dx9rz5o