Trwa ładowanie...
12-12-2014 14:08

Minuty przed stanem wojennym - fragment książki "Generał"

Guzik naciśnięto 12 grudnia około 14. Generał był i jest przekonany, że gdyby tego nie zrobił, „Solidarność” spróbowałaby przejąć władzę. W konsekwencji Związek Radziecki natychmiast przystąpiłby do zbrojnej interwencji. Takiej jak niegdyś w Czechach czy na Węgrzech - dzięki uprzejmości wydawnictwa Pruszyński i S-ka publikujemy fragment książki "Generał. Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim", jedynej biografii Jaruzelskiego, w której głos zabrał sam bohater.

Minuty przed stanem wojennym - fragment książki "Generał"Źródło:
d18485v
d18485v

Guzik naciśnięto 12 grudnia około 14. Generał był i jest przekonany, że gdyby tego nie zrobił, „Solidarność” spróbowałaby przejąć władzę. W konsekwencji Związek Radziecki natychmiast przystąpiłby do zbrojnej interwencji. Takiej jak niegdyś w Czechach czy na Węgrzech- dzięki uprzejmości wydawnictwa Pruszyński i S-ka publikujemy fragment książki "Generał. Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim" , jedynej biografii Jaruzelskiego, w której głos zabrał sam bohater.

W sobotę 12 grudnia około 9 rano w Urzędzie Rady Ministrów zameldowali się: Szef Gabinetu Premiera generał Michał Janiszewski, szef MSW generał Czesław Kiszczak oraz wiceminister obrony i Szef Sztabu Generalnego generał Florian Siwicki. W gabinecie ministra obrony narodowej, w obecności gospodarza dyskutowano o sytuacji w kraju.

Czesław Kiszczak przedstawił relację z pierwszego dnia obrad prezydium Komisji Krajowej „Solidarności”; według niego nastroje i żądania zebranych nie różniły się bardzo od tych, które głośno wyrażano na sali 3 grudnia w Radomiu, gdy prezydium KK spotykało się z przewodniczącymi regionów. Ponownie pojawiły się żądania wolnych wyborów do samorządów wszystkich szczebli, oddania gospodarki pod kontrolę „Solidarności” itp.

W pewnej chwili Wojciech Jaruzelski podniósł słuchawkę rządowego telefonu i zadzwonił na Kreml. Chciał rozmawiać z Leonidem Breżniewem, ale połączono go z bliskim współpracownikiem genseka, przewodniczącym komisji do spraw Polski Michaiłem Susłowem.

d18485v

Generał zapewnia, że po prostu pragnął upewnić się, że stan wojenny zostanie potraktowany jako wewnętrzna sprawa naszego kraju.

– Mieliśmy informacje o ruchach wojsk na granicy. Nie chciałem, żeby zainterweniowali znienacka, zgodnie z zapowiedzią Breżniewa, że „nie opuszczą Polski w biedzie” – tłumaczy.

Zapewnia, że takie zapewnienie dostał.

Później zadzwonił w tej samej sprawie do szefa radzieckiego MON-u marszałka Dmitrija Ustinowa, od którego usłyszał ponoć, że to, co się stanie po północy, to „wewnętrzna sprawa Polski”.

d18485v

Goście generała przysłuchiwali się w milczeniu. Spotkanie zakończyło się po 10 rano.

(img|531729|center)

Generał Kiszczak, wychodząc, zatrzymał się w progu. Odwrócił się i oświadczył, że jeśli stan wojenny ma zostać wprowadzony dzisiejszego dnia, pozostały maksymalnie cztery godziny na wydanie rozkazów.

– Tłumaczył, że w resorcie spraw wewnętrznych potrzebują ośmiu godzin, aby polecenia zostały wprowadzone w życie – mówi Wojciech Jaruzelski.

d18485v

Wtedy został sam w gabinecie.

Przed 14 z zamyślenia wyrwał go adiutant, który zameldował, że dzwoni generał Kiszczak.

Szef MSW chciał się dowiedzieć, jaka jest ostateczna decyzja.

Generał Jaruzelski twierdzi, że najpierw zapytał o sytuację w Gdańsku i o ustalenia zapadłe na forum Komisji Krajowej. Kiszczak przekazał mu informacje o kolejnych żądaniach „Solidarności” i poinformował, że władze związku poparły wszystkie decyzje, które podjęto w Radomiu dziewięć dni wcześniej. Podobno doniesienia te przechyliły szalę.

d18485v

Dziś już nie pamięta, jak sformułował polecenie.

– To mogło być albo regulaminowe „rozkazuję”, albo po prostu powiedziałem generałowi Kiszczakowi „zaczynaj” – mówi.

Chwilę później odłożył słuchawkę. Jak twierdzi, była to najgorsza chwila w jego życiu.

– Ale to była nasza własna, podjęta przez polskie władze decyzja. Owszem, wywierano i na mnie, i na innych członków władzy naciski. Ale to ja ją podjąłem, w czasie, który uznałem za stosowny. W chwili gdy naprawdę nie było już żadnych szans na porozumienie z „Solidarnością”. I biorę za nią pełną odpowiedzialność – zaznacza. – Naprawdę myślałem wówczas o samobójstwie. Strasznie mi ciężko wracać do koszmaru tamtych dni… – wzdycha.

d18485v

Wtedy przez telefon wydał swojemu zastępcy w resorcie, Florianowi Siwickiemu, rozkazy związane z wojskową częścią operacji. Następnie połączył się z przewodniczącym Rady Państwa, informując Henryka Jabłońskiego, że lada chwila zwróci się z prośbą o przyjęcie przez tę instytucję dekretu o wprowadzeniu stanu wojennego. Dokumentu uzgodnionego z Ministerstwem Sprawiedliwości już w sierpniu 1981 roku.

– Zapytałem na wszelki wypadek, upewniając się po rozmowie z 8 grudnia, czy rada na pewno poprze uchwałę. Usłyszałem, że większość jej członków jest za – twierdzi generał.

W zamieszaniu zapomniano o jednym szczególe – o tym, że Sejm nie zakończył sesji. W związku z tym po latach okazało się, że stan wojenny wprowadzono z naruszeniem obowiązujących w PRL-u przepisów prawa. Rada Państwa nie miała prawa wydawać dekretów w trakcie sesji parlamentu*.

d18485v

(img|531727|center)

Niebawem do URM-u zaczęły nadchodzić pierwsze meldunki o rozpoczęciu działań przez wojsko.

Generał ponownie podniósł słuchawkę, tym razem o wprowadzeniu stanu wojennego powiadamiając wicepremiera Mieczysława Rakowskiego.

Formalności stało się zadość.

Wojciech Jaruzelski sięgnął do szafy pancernej i wyjął, leżący tam już od kilku dni, szkic wystąpienia telewizyjnego. Orędzia, w którym miał poinformować obywateli. Mechanicznie poprawiał tekst przygotowany przez adiutanta, majora Wiesława Górnickiego.

Pracę przerwał mu jeden ze współpracowników, donosząc, że specjalne studio telewizyjne w jednostce łączności przy ulicy Żwirki i Wigury czeka w gotowości. Generał opuścił gabinet, udając się na nagranie.

Tymczasem dowódcy poszczególnych jednostek wojskowych oraz komend wojewódzkich Milicji Obywatelskiej zajęci byli rozrywaniem spoczywających od tygodni w ich szafach pancernych zalakowanych kopert z rozkazami. Informacja o rozpoczęciu operacji wprowadzenia stanu wojennego (hasło „Synchronizacja”) dotarła do nich chwilę wcześniej przed tą o konieczności internowania wyznaczonych osób (hasło „Jodła”) oraz przerwania łączności telefonicznej (hasło „Azalia”).


Od rana w Sztabie Generalnym WP czekała grupa oficerów, którzy dzień wcześniej otrzymali rozkaz, aby 12 grudnia stawić się tutaj w polowych mundurach przed wyruszeniem na kontrole.

– Jeszcze przed południem nic nie wskazywało, że wydarzy się coś nadzwyczajnego. Nie działo się nic, a wyjazd, na który mieliśmy rzekomo się udać, wciąż odwlekano. Minęło popołudnie, zjedliśmy obiad i czekaliśmy. Część kolegów po 15.30 pojechała do domów – wspomina generał Franciszek Puchała. – O decyzji dotyczącej wprowadzenia stanu wojennego dowiedziałem się przed godziną 23, kiedy otrzymałem rozkaz, aby przygotować szyfrogramy do poszczególnych jednostek, dotyczące wykonania zadań, które wcześniej poznali ich dowódcy. Podpisywał je generał Siwicki. To było robione w ostatniej chwili, ale udało się tak wszystko zgrać, że już o północy przed stacjami przekaźnikowymi stacji radiowych i telewizyjnych znalazły się czerwone berety – dodaje.

(img|531728|center)


Rankiem 12 grudnia na Okęciu wylądował samolot wiozący dziesięciu oficerów Sztabu Zjednoczonych Zbrojnych w Moskwie**. Wojskowych po cywilnemu zakwaterowano w hotelu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.

– Nikt z nas nie wiedział, kim są ci ludzie. Wiadomo było tyle, że są to Rosjanie – mówi oficer służący wówczas w 36. SPLT. – W pamięć zapadło mi jedno – kiedy 16 grudnia doszło do tragedii w kopalni „Wujek”, mówili, że to bardzo źle dla całej sytuacji.

Natomiast po południu do Warszawy przyleciał, odpowiedzialny za wywiad zagraniczny, pierwszy zastępca szefa KGB Władimir Kriuczkow. Wraz z agentem radzieckiej bezpieki w Polsce Witalijem Pawłowem od razu pojechał do siedziby rezydentury, skąd natychmiast przesłał swojemu szefowi, Jurijowi Andropowowi, dokładny raport dotyczący sytuacji w Polsce i rozpoczęcia realizacji planu stanu wojennego*.


Panie generale, kiedy uznał Pan, że stanu wojennego nie da się uniknąć?

Przygotowując plany związane z jego ewentualnym wprowadzeniem, uważaliśmy i mówiliśmy o tym między sobą, że to działanie, które można podjąć wyłącznie w ostateczności. Zostało to zresztą wyraźnie zaznaczone w dokumencie zatytułowanym „Myśl przewodnia wprowadzenia na terytorium PRL stanu wojennego ze względu na bezpieczeństwo państwa”, z marca 1981 roku.

Cały czas staraliśmy się odsunąć ten moment. Jeszcze w nocy z 9 na 10 grudnia, kiedy prowadziłem Radę Wojskową, ostrzegałem, że może dojść do stanu wojennego, ale wciąż tliła się we mnie nadzieja, że przy współudziale księdza prymasa Glempa i co racjonalniej myślących działaczy „Solidarności” uda się jakoś zażegnać niebezpieczeństwo.

Dlaczego ostatecznie zdecydował się Pan na wprowadzenie stanu wojennego? Co takiego stało się pomiędzy 10 a 12 grudnia? Na Radzie Wojskowej jeszcze Pan się wahał.

Miałem już poczucie, że przez „Solidarność” przekroczona została ostatnia granica. Związek stawiał coraz dalej idące żądania. Instynkt podpowiadał mi, że jeśli wydarzy się jeszcze cokolwiek, dojdzie do tego, co już raz miało miejsce. Obawiałem się powtórki sytuacji z 1970 roku, tego, że lada chwila zadzwoni Breżniew i zapyta wprost, czy damy radę rozwiązać problem własnymi siłami. Bo im akcja zajęłaby tylko chwilę. Mieli mocno rozciągnięte siły w Polsce. Są dokumenty, z Czechosłowacji i NRD, że byli w gotowości do wkroczenia, zresztą później trwali długo na zajętych pozycjach. I Czesi, i Niemcy odwołali gotowość dopiero w połowie 1982 roku. Jako wojskowy wyczuwałem zagrożenie.

(img|531730|center)

Co Pan ma na myśli?

Miałem dobrze w pamięci to, co działo się w Czechosłowacji 13 lat wcześniej. Związek Radziecki poinformował wówczas sojuszników o wykryciu tam składów broni, o tym, że kraj jest penetrowany przez oficerów Bundeswehry. Wierząc w to, wzięliśmy udział w interwencji. Gomułka był przekonany o groźbie kontrrewolucji u naszych południowych sąsiadów i wynikających z tego problemach, a ja o zagrożeniu bezpieczeństwa Polski.

Ale co takiego wydarzyło się, że klamka zapadła?

Najpierw było wystąpienie Wałęsy w Radomiu 3 grudnia, gdzie walcząc o własną skórę, głosił radykalne hasła. Jednak bezpośrednią decyzję podjąłem po otrzymaniu informacji o tym, co się dzieje w Gdańsku na zjeździe „Solidarności”. Nie można już było czekać. Gdyby liderzy związku, po ustaleniach, które tam wówczas zapadły, powrócili do swoich regionów – byłby dramat. Oni naprawdę wierzyli, że mogą zorganizować wolne wybory, obalić rząd i jakoś dogadać się z ZSRR.

Czy po latach ma Pan wyrzuty sumienia, że sprawy potoczyły się w taki sposób?

Dziś wykorzystuje się stan wojenny do gry na emocjach. Jego represje, skutki dla poszczególnych ludzi. Rzeczywiście, niektóre sprawy poszły za daleko. Nie nad wszystkim mogłem zapanować.

Stan wojenny kojarzy się z czołgami na ulicach, ale nie wspomina się o tym, co robiła druga strona. Nie mówi się ani o decyzjach „Solidarności” zapadłych 2 grudnia w Radomiu, w Gdańsku 11 i 12 grudnia ani o planach wielkiej demonstracji zapowiedzianej przez Region Mazowsze na 17 grudnia. Wtedy „Solidarność” naprawdę próbowała przejąć władzę.

Żałuje Pan czegoś?

Oczywiście. Ludzi, którzy zginęli w kopalni „Wujek”. To była wielka tragedia.

Ale żałuję też niektórych rzeczy związanych z samym wprowadzaniem stanu wojennego, które okazały się przesadzone.

Na przykład?

Niepotrzebny był taki rozmiar internowań. Sam później pytałem Kiszczaka z wyrzutem, po co tyle osób zatrzymano, w tym i Kutza, i Cywińską, i tym podobnych ludzi. Wtedy tłumaczył mi, że lepiej profilaktycznie zrobić więcej, niż zostawić kogoś, kto może spowodować szkody. Fakt, że Kiszczak też pewnie nie znał wszystkich list. Czasem po prostu poszczególni komendanci milicji typowali osoby, których nie lubili lub z którymi mieli jakieś prywatne zatargi. Takie rzeczy miały miejsce. Niestety. I za to dziś przepraszam wszystkich. Natomiast większość działań była uzasadniona sytuacją. Trzeba było przytrzymać ludzi, żeby sprawy nie wymknęły się spod kontroli. Stąd część aktywistów „Solidarności” została powołana do wojska.

Szkoda, że dziś nikt nie mówi, jak do tego wszystkiego doszło. Jak zachowywali się wówczas związkowi radykałowie.

(img|531731|center)

Czy to możliwe, że część partyjnych twardogłowych prowadziła wtedy rozmowy z Rosjanami za Pana plecami?

Nie ulega wątpliwości, że było kilka takich osób. Milewski, Kociołek, Olszowski. Spotykali się z ambasadorami ZSRR i NRD, mówiąc im, że trzeba interweniować.

Kręgi twardogłowych były silne w Katowicach, w Poznaniu. Jak to kiedyś powiedział Stanisław Kania: „Starczyłoby ich na komitet powitalny”. To niewątpliwie było ważne i trzeba było o tym pamiętać.



Kilka godzin po wprowadzeniu stanu wojennego w Moskwie zebrało się Biuro Polityczne KC KPZR. W wąskim gronie (Breżniew, Tichonow, Andropow, Gromyko, Susłow, Ustinow, Ponomariow, Rusakow, Zamiatin) przygotowano specjalną informację dla przywódców państw bloku. Ambasadorzy ZSRR w Sofii, Budapeszcie, Berlinie (wschodnim), Ułan Bator, Pradze, Hawanie, Hanoi oraz Wientianie otrzymali polecenie, aby przekazać przywódcom swych państw następujące oświadczenie Kremla:

Jak przyjaciołom wiadomo, kierownictwo polskie wprowadziło w kraju stan wojenny, ogłosiło o utworzeniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i izolowało najbardziej ekstremistyczne elementy z „Solidarności”, „Konfederacji Polski Niepodległej” i innych grup antysocjalistycznych.

Pozostawia pozytywne wrażenie odezwa W[ojciecha] Jaruzelskiego do społeczeństwa, w której, naszym zdaniem, właściwie zostały rozłożone akcenty w podstawowych sprawach. Między innymi, co jest szczególnie ważne, potwierdzona została kierownicza rola PZPR, wierność PRL zobowiązaniom sojuszniczym w ramach Układu Warszawskiego.

Za warunek powodzenia przeprowadzenia akcji towarzysze polscy uważali zachowanie ścisłej tajemnicy. Wiedziano o niej tylko w wąskim otoczeniu W[ojciecha] Jaruzelskiego. Dzięki temu przyjaciołom udało się zaskoczyć przeciwnika i operacja na razie odbywa się w sposób zadawalający.

Tuż przed przystąpieniem do realizacji przygotowanego planu W[ojciech] Jaruzelski poinformował o nim Moskwę. Przekazano mu, że kierownictwo radzieckie ze zrozumieniem odnosi się do takiej decyzji towarzyszy polskich. Przy czym kierujemy się tym, że przyjaciele polscy będą rozwiązywać te sprawy przy pomocy sił wewnętrznych.

Według naszej wstępnej oceny, działania przyjaciół polskich są aktywnym krokiem w odparciu kontrrewolucji i w tym sensie są zgodne z ogólną linią bratnich krajów.

W tych warunkach powstaje również sprawa udzielenia wsparcia politycznego i moralnego towarzyszom polskim oraz dodatkowej pomocy gospodarczej. Kierownictwo radzieckie, jak dotychczas, będzie działało w sprawie polskiej w kontakcie z bratnimi krajami**.

(img|531732|center)


Wprowadzenie stanu wojennego było zaskoczeniem nawet dla części ekipy rządowej.

– O stanie wojennym dowiedziałem się chyba dopiero nad ranem 13 grudnia – wspomina Stanisław Ciosek, choć, jak sam przyznaje, pewne działania wskazywały, że coś się lada chwila wydarzy.

Najpierw doprowadzono mu do mieszkania rządową linię telefoniczną, dzięki której mógł się dodzwonić tamtego dnia Mieczysław Rakowski. A na kilka dni przed stanem wojennym do gabinetu Cioska w Urzędzie Rady Ministrów wszedł jakiś oficer, który przyniósł mu… lampę naftową.

– Wtedy nie rozumiałem, o co chodzi, ale 13 grudnia pojąłem, że po prostu obawiano się przerwania dostaw prądu i chciano nas zabezpieczyć – mówi Ciosek.


Wraz z opozycją internowany został Edward Gierek i jego współpracownicy z lat 1971–1980.

– Były dwa powody tej decyzji – mówi generał. – Pierwszy pragmatyczny. Chcieliśmy złagodzić w ten sposób reakcje społeczne na wiadomość o wprowadzeniu stanu wojennego. Pokazać, że zatrzymywani są nie tylko ludzie związani z „Solidarnością” , bo wiadomość o ich internowaniu musiała się rozejść po kraju. A po drugie miał to być również pewien rodzaj terapii szokowej dla działaczy partii. W ten sposób daliśmy im do zrozumienia, że nie ma świętych krów, a tych, którzy doprowadzili kraj na krawędź upadku, rozliczamy – dodaje.

Wprowadzenie stanu wojennego zaowocowało internowaniem w sumie blisko dziesięciu tysięcy osób i tysiącami rozmów „ostrzegawczych” z działaczami „Solidarności”, a mimo to nie zapobiegło protestom. Demonstracje i strajki wybuchły, między innymi, w Szczecinie, Krakowie, Trójmieście, Lublinie, a także w śląskich kopalniach.

Władze były konsekwentne; próby oporu dławiono siłą. Nie obeszło się bez ofiar. W kopalni Manifest Lipcowy 15 grudnia 1981 roku, podczas jednej z prób wejścia na teren zakładu, milicja otworzyła ogień i raniła cztery osoby*. Dzień później, w trakcie pacyfikacji kopalni Wujek, od kul zginęło dziewięciu górników. Również 16 grudnia w Gdańsku zorganizowano wielotysięczną manifestację. Rozpędzając protestujących, milicja użyła ostrej amunicji. Postrzelono cztery osoby. Śmiertelnie raniony z broni automatycznej został młody chłopak, który w zamieszaniu znalazł się przypadkiem, po drodze do domu z praktyk zawodowych.

Po stłumieniu protestów zaczęły się represje – pracę straciło kilka tysięcy osób, ruszyła emigracja na masową skalę.

Stan wojenny został zawieszony dopiero 31 grudnia 1982 roku, a formalnie zniesiono go 22 lipca rok później. Liczba jego ofiar wciąż jest trudna do oszacowania. Instytut Pamięci Narodowej, na wystawie z okazji 30. rocznicy 13 grudnia 1981 roku, wskazał na 56 osób, według innych źródeł** mogło ich być nawet 100.

(img|531733|center)


Najbardziej znane to 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk, zakatowany przez milicjantów w warszawskim komisariacie przy ulicy Jezuickiej (zmarł 14 maja 1983 roku), oraz ksiądz Jerzy Popiełuszko. Charyzmatyczny duchowny, kapelan „Solidarności”, którego msze za ojczyznę przyciągały tłumy wiernych, był przez SB znienawidzony szczególnie. Po nieudanych próbach zastraszenia, a potem skompromitowania, w październiku 1984 roku został porwany przez funkcjonariuszy MSW, torturowany i zamordowany. Bezpośrednich sprawców – Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękalę i Waldemara Chmielewskiego – oraz ich przełożonego Adama Pietruszkę skazano na kary do 15 do 25 lat pozbawienia wolności.

Do dziś nie wiadomo, na czyje zlecenie działali mordercy, zwłaszcza że śmierć księdza Popiełuszki była bardzo nie na rękę ówczesnym władzom PRL-u, które właśnie starały się ułożyć poprawne stosunki z Kościołem.

W 2004 roku profesor Andrzej Paczkowski zaprezentował dokument („Zapis z dyskusji z 25 października 1984 roku w Urzędzie Rady Ministrów na temat działań politycznych w związku z politycznymi konsekwencjami uprowadzenia ks. Jerzego Popiełuszki”), według którego premier Wojciech Jaruzelski oraz szef URM-u generał Michał Janiszewski ocenili, że inspiracja płynęła od generała Mirosława Milewskiego. Profesor Paczkowski podkreślił jednak, że odnaleziony materiał nie rozstrzyga wszystkich wątpliwości. Generał Milewski natychmiast zaprzeczał tym rewelacjom, zapewniając na antenie stacji TVN24, że nie ma nic wspólnego ani z zabójstwem kapelana „Solidarności”, ani z żadnym innym morderstwem.


Panie generale, kto odpowiada za śmierć księdza Popiełuszki? Czy rzeczywiście generał Milewski, jak głosi notatka majora Górnickiego?

Jak się kogoś za rękę nie złapie, to posądzenie go o tak ciężką zbrodnię i jednocześnie głupotę jest trudne. Są, oczywiście, przesłanki, które jednak mogą na to wskazywać – jego [Milewskiego] szczególnego typu więzi z sojusznikami. A jeśli skojarzy się to najpierw z posiedzeniem Biura Politycznego KPZR (26 kwietnia 1984 roku – przyp. aut.), podczas którego krytykowano nasze relacje z Kościołem…

Pamiętam, że padło tam takie stwierdzenie Gromyki: „Polacy czołgają się na kolanach przed Papieżem”*. W ZSRR uznawano Kościół za szczególny typ niebezpieczeństwa, więc postanowiono nas specjalnie na to uczulić. W konsekwencji dostałem list od sekretarza generalnego KC KPZR Konstantina Czernienki, w którym ten powtórzył tezy z posiedzenia politbiura. Mogę z tego wnioskować, że oni, przejęci działaniami Kościoła w Polsce, uruchamiali różnego rodzaju środki, żeby nas skłócić z hierarchami, z którymi staraliśmy się współpracować. Prowadziliśmy wtedy rozmowy zwłaszcza z prymasem Glempem, biskupem Dąbrowskim, a także z innymi biskupami. Można zatem logicznie powiązać nastawienie władz KPZR i działania Milewskiego, który był nieoficjalnym „pełnomocnikiem” najwyższych radzieckich czynników w Polsce, i domniemywać, że Milewski, który przeszedł wszystkie szczeble kariery w MSW, mógł za tym stać.

(img|531734|center)

Przypisy:

*Zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego nawet gdyby zamknięto sesję Sejmu, wprowadzenie stanu wojennego naruszyłoby ówczesny porządek prawny. Przepisy bowiem wprowadzono z datą wsteczną od 12 grudnia (pierwsze internowania), podczas gdy w dzienniku ustaw ogłoszono je dopiero 17 grudnia (przyp. aut.). Źródło: http://wyborcza.pl/1,76842,9261130,TK_Stan_wojenny_nielegalny.html

** Patrz zeszyt roboczy generała Wiktora Anoszkina, w: Łukasz Kamiński (red.), Przed i po 13 grudnia. Państwa bloku wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980–1982, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2007, t. 2, s. 404.

* Witalij Pawłow, Byłem rezydentem KGB w Polsce, BGW, Warszawa 1994, s. 64.

** Wiesław Władyka (opr.), Dokumenty, teczka Susłowa, Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1993, s. 96–99.

* Ryszard Terlecki, Miecz i tarcza komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944–1990, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007

** „Gazeta Wyborcza”, 13 grudnia 2006, s. 1, 2, 4, 6, 8, 10, 12, 14, 15, 16, 20, 22, 23, 24, 26, 28, 31.

* Według stenogramu przywołanego w tygodniku „Przegląd” z 21 stycznia 2007 roku, s. 41–42, Gromyko miał powiedzieć: „(…) dochodzi do tego, iż tysiące ludzi rzucają się na kolana przed papieżem” (przyp. aut.).

d18485v
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d18485v