Trwa ładowanie...
12-12-2014 20:08

"Martwy człowiek nie robi na mnie wrażenia"

"Nie chcę udawać, że nie mogę znieść widoku krwi, niestety, martwy człowiek nie robi na mnie wrażenia. Ale dowiedziałem się sporo o ofiarach. Jakie książki lubili, jakie mieli preferencje seksualne, jakiej muzyki słuchali, jakie mieli oceny w szkole. I zobaczyłem tego chłopaka rozprutego na dywanie i dotarło do mnie, że nie chce się z człowiekiem, który to zrobił, spotkać" - o makabrycznym morderstwie w Bydgoszczy, nowej książce i uzależnieniu od pisania rozmawiamy z Łukaszem Orbitowskim, autorem m. in. "Widm", "Tracę ciepło" i "Zapisków nosorożca".

"Martwy człowiek nie robi na mnie wrażenia"Źródło: Luxurity
d3flw87
d3flw87

"Nie chcę udawać, że nie mogę znieść widoku krwi, niestety, martwy człowiek nie robi na mnie wrażenia. Ale dowiedziałem się sporo o ofiarach. Jakie książki lubili, jakie mieli preferencje seksualne, jakiej muzyki słuchali, jakie mieli oceny w szkole. I zobaczyłem tego chłopaka rozprutego na dywanie i dotarło do mnie, że nie chcę się z człowiekiem, który to zrobił, spotkać" - o makabrycznym morderstwie w Bydgoszczy, nowej książce i uzależnieniu od pisania rozmawiamy z Łukaszem Orbitowskim , autorem m. in. "Widm" , "Tracę ciepło" i "Zapisków nosorożca" .

Bartosz Czartoryski: Ostatnimi czasy narzuciłeś sobie niezłe tempo, praktycznie co roku ukazuje się twoja nowa książka. Zamierzone działanie?

Łukasz Orbitowski: Odpowiem ci tak, jak na trudne pytania odpowiada wybitny polski pisarz Wit Szostak : i tak, i nie. Bo najchętniej bym tego wysiłku uniknął, dłubał w nosie, podziwiał, jaki ten świat jest piękny i podróżował po świecie. Ale życie mnie boleśnie nauczyło, że jest cholernie krótkie. No to co mam robić? Siedzieć i bimbać? Ano nie. Po zamknięciu jednej książki łapię oddech i ruszam do następnego projektu. Czuję, że nie pamiętam, co to znaczy nie pisać powieści. Mam wrażenie, że przez całe życie coś piszę, choć nie jest to prawda, przecież miałem przerwy. Ale trzeba sobie trochę popracować. Kobiety przestają nas kochać, dzieci dorastają i odchodzą, koty zdychają, rodzice umierają i tym, co nas jeszcze trzyma w kupie, jest praca. Możemy tyrać od wczesnej dorosłości aż do śmierci. Nie ukrywam też, że pisanie sprawia mi jakąś dziwną, pokręconą radość. Szkoda mi życia na machanie kulasami. Na przyszły rok planuję w wydawnictwie
SQN puścić zbiorek opowiadań bez wątków fantastycznych.

Cormac McCarthy mawia, że pisanie jest nałogiem groźniejszym niż gorzała. Zgodzisz się?

Nawet nie tyle się zgodzę, co i przyklasnę. Znam ludzi, którym wóda zniszczyła małżeństwo, znam też takich, którym rzucenie wódy zniszczyło małżeństwo. Mój serdeczny przyjaciel wytrzeźwiał i mu się związek rozpadł. A mój rozwaliła praca twórcza. Tak zapamiętale pisałem, że się musieliśmy rozwieść. Poznałem ludzi, dla których pisanie jest autentyczną przyjemnością, a ja i po wódce, i przy pisaniu czuję się po prostu nieco mniej źle. Mój dyskomfort staje się odrobinę mniejszy. Ale za to przejawiam wzmożoną tendencję do użalania się nad sobą.

d3flw87

„Zapiski nosorożca” powstały poniekąd przypadkowo.

Trochę tak było. Rzeczywiście „Zapiski” to rzecz niezaplanowana i pisało mi się je niesłychanie fajnie i krótko, bo chyba tylko trzy miesiące. Docieramy tutaj do kwestii związanej z ambicjami twórczymi. Jestem tym facetem, który jako pisarz chce być najlepszy, chce pisać jak najwspanialsze książki i bawi go to boksowanie się z konkurencją, udowadnianie za każdym razem własnej literackiej potęgi, co jest egotyczne, ale też służy książkom. Ale z drugiej strony jestem całkowicie wyzbyty ambicji uprawiania literatury, którą można by określić mianem podróżniczej. Interesuje mnie podróżowanie, ale nie pisanie o podróżach. I, zasiadając do tej książki nie miałem z kim się mierzyć, nie miałem przeciwnika, nie próbowałem się z nikim ścigać ani nikogo przeskoczyć. Była to próba wyjścia na obcy, cudzy teren, który nie jest mi przynależny. Pisanie tej książeczki traktowałem jako przedłużenie fajności pobytu wakacyjnego.

Uprawianie literatury jest z natury rzeczy zajęciem ekstrawertycznym, a w „Zapiskach” przez cały czas opowiadasz o sobie. Trudno przyszło ci bohaterem uczynić siebie?

Powiedziałbym, że w tej książce jest mało mnie. Byłem tam z dziewczyną i nie godzi się pewnych rzeczy upubliczniać, to ta część życia, którą albo zatrzymujemy dla siebie, albo ją zawieramy zakodowaną w powieściach. Doświadczenia wynikające z relacji z inną osobą ubieramy w kostium. Tutaj musiałem poprzycinać pewne wydarzenia ze względu na poszanowanie prywatności swojej i bliskiej mi osoby. Siłą rzeczy ten środek ciężkości przeniósł się na Afrykę, ale to dobrze, bo to książka o Afryce, a nie o nas. Dobrze się stało, że się troszeczkę schowałem, zatrzymując tylko te filtry, które mam w oku, przez które patrzyłem na ten kawałek lądu. Bo jeśli ktoś zdecydowałby się tę naszą wyprawę powtórzyć, zobaczy inny kraj niż ja.

Jak sam mówisz, piszesz o rzeczach, które znasz. Kiedy jednak poczułeś się uprawniony pisać o Afryce?

Dosyć szybko. Nie powiem niczego ładnego, ale za to powiem prawdę. Każda okoliczność wyjazdowa skłania teraz dowolną osobę do napisania czegoś, co jest albo reportażem, albo książką podróżniczą, albo jakąś opowieścią z wyprawy. Dziennikarz z redakcji, z którą jestem związany, pojechał na trzy tygodnie do Ameryki, trzasnął grubą książkę. Też byłem w USA, przejechałem kraj od wybrzeża do wybrzeża, ale nie przyszło mi do głowy, że mogę to opisać, wtedy wydawało mi się, że potrzebuję czegoś więcej, muszę mieć jakiś głębszy związek z kawałkiem lądu, aby o nim pisać. Ale skoro każdy może, to i mi wolno. Nie chcę umniejszać własnej pracy, lecz uważam, że taki ogląd części świata dokonany bez przygotowania też ma jakąś wartość. No i ludzie zaczęli mnie namawiać, żebym coś z tą Afryką zrobił.

Twoje impresje z Afryki poprzetykane są legendami z tej części świata. Skąd je wziąłeś?

Legendy wziąłem z książek. Fajnie byłoby powiedzieć, że je zasłyszałem i przetworzyłem, że opowiedział mi je stary Zulus, ale to nieprawda. Odwiedzałem księgarnie i antykwariaty i tak te historyjki gromadziłem. Potem następował bolesny proces selekcji. Lecz one są w dużej mierze do siebie podobne, często dotyczą suszy albo głodu, występują w różnych wariantach i stawałem przed zadaniem połączenia ich w jeden tekst. Niechętnie dopowiadałem coś od siebie, moim wkładem jest język i narracja, przyjmowałem niekiedy perspektywę pierwszoosobową, co w oryginale nie występowało. Niekiedy musiałem, niestety, dopisać puentę, którą najczęściej podbierałem z innej legendy. To jednak w większości naprawdę proste opowieści. Przyjąłem kryterium fajności oraz zróżnicowania, aby jedna odbiegała od drugiej. Na przykład w wielu legendach występuje postać szakala, takiego trickstera, to kawał drania, ale udaje mu się zazwyczaj wykaraskać z różnych sytuacji. Pobrałem wątki z paru różnych historii o nim i połączyłem w jedno.

d3flw87

A skąd nosorożec w tytule?

Nie wiedziałem, jak tę książkę nazwać, a z uwagi, że nosorożec to moje zwierzę totemiczne, ku niemu się skłoniłem. To jest prosta książka o prostej wycieczce poprzetykana prostymi wypowiedziami i chciałem, żeby tytuł również był prosty. Moja ostatnia powieść nazywała się „Szczęśliwa ziemia”, co, w zderzeniu z treścią, skłaniało do różnych odczytań, podobnie było z „Widmami”, z „Tracę ciepło”, ja zawsze napuszałem się nad tymi tytułami. Tutaj zależało mi na prostocie i klarowności. A cokolwiek można o nosorożcach powiedzieć, to zwierzęta mało skomplikowane, zarówno pod względem budowy, jak i umysłowości.

Czemu nie powstała taka książka o Danii, gdzie spędziłeś przeszło dwa lata?

Powstała, ale jej nie wydałem. A to wszystko ma źródło w praszczurzych czasach, kiedy byłem robotnikiem w Bostonie i miałem mnóstwo nawet nie tyle przygód, co zajść. I nie notowałem tego, nie pamiętam po prostu, zginęło, przepadło i już tego nie odtworzę. Powiedziałem sobie, że nigdy już tego błędu nie powtórzę. Kiedy wynosiłem się na tę piękną, rozgrzaną słońcem ziemię duńską, pomyślałem, że będę pisał taki dzienniczek od poniedziałku do piątku, krótką notatkę o tym, co mi się tam zdarzyło. Zrobiła się z tego książka, która fizycznie istnieje, mam ją na dysku, ale Afryka zdała mi się bardziej atrakcyjna. Nie chcę jednak publikować w tym samym czasie dwóch pozycji, które można określić diarystyką. Ledwie wykaraskałem się z łatki polskiego Stephena Kinga, bo jestem trochę mniej horrorowcem, a tu miałbym zostać diarystą. Nie chcę wbijać gwoździa do swojej trumny, skoro jeden już wypchnąłem. Poza tym ten mój dzienniczek kopenhaski jest zbyt intymny, nie był pisany z myślą o publikacji, musiałbym ostro go
poprzycinać, pojawia się tam mnóstwo ludzi doskonale rozpoznawalnych, ty tam przecież jesteś, Szczepan Twardoch , Jacek Dukaj. Trochę się tam twarzy przewinęło. Obiecuję sobie, że za pięć, może dziesięć lat okrojony dziennik wypuszczę. Myślę, że to będzie dla mnie też interesujące doświadczenie, powrócić do intymnych zapisków i przypomnieć sobie, jaki byłem wtedy nieudolny, nieinteresujący, nieudany.

Powiedziałeś, że Afryka jest kolorowa. Jaki kolor ma Dania?

Dania ma kolor wyjątkowo mokrej mewy, na którą napadał bury deszcz, taki zostawiający żółtawe obwódki wokół kałuż. Mi się rzeczywiście ten kraj kojarzy z szarością. Przez większą część roku jest brzydko, szaro i paskudnie. Ale jest też drugi kolor. Zieleń. Zieleń ogromnej liczby parków, zieleń Carlsberga i Tuborga, zieleń kupiona za osiemdziesiąt koron w Christianii, chyba jedynym miejscu na świecie, gdzie można legalnie nabyć marihuanę na stoisku. Jak u nas oscypki i precle.

d3flw87

Obecnie pracujesz intensywnie nad książką zatytułowaną „Inna dusza”, która niespodziewanie wymknęła ci się spod kontroli.

Rozrost tej książki jest dość wymierny, liczy ona dzisiaj grubo przeszło pół miliona znaków. Jakiś rok temu zgłosiło się do mnie pewne wydawnictwo. Są to ludzie, którzy chcą przeszczepić na polski grunt coś, co na Zachodzie nazywa się „true crime”, czyli pisarz bierze prawdziwą sprawę kryminalną i obudowuje ją swoją historią. Otrzymujemy coś pomiędzy literaturą faktu i fikcją. No i wysłano mi listę zabójstw z krótkim opisem. Tylko jedna historia zwróciła moją uwagę, historia pana, powiedzmy, Jędrka, który, będąc nastolatkiem, zabił swojego kuzyna, a trzy lata później swoją sąsiadkę, nie kierując się żadnym wytłumaczalnym powodem. Ten brak oczywistego motywu mnie zainteresował, skłonił ku temu tematowi. Po dwóch tygodniach w Bydgoszczy, przeglądaniu akt sądowych, zdjęć, rozmowach nadal nie wiem, czemu on to zrobił. To potworna tajemnica. Ale piszę o tym człowieku. To trudne dla mnie, dużo się mówi o banalności zła i to właśnie opowieść o jego banalności. Podobne projekty często noszą znamiona robótki do
zrobienia. W swoim życiu wiele ich napisałem i się tego nie wstydzę, ale kiedy zobaczyłem zdjęcia ofiar, poczytałem o nich, projekt ten stracił rangę fuchy. No i siedzę w tym z kopytami. Czekam aż to się skończy, chciałbym się uwolnić od pana Jędrka, a jeszcze nie mogę tego zrobić.

Podobno miałeś się z nim spotkać, ale zrezygnowałeś.

Tak. Po pierwsze zobaczyłem to, co on zrobił, zarżnął dwójkę młodych ludzi. Nie chcę udawać, że nie mogę znieść widoku krwi, bo widziałem trupy, zdjęcia trupów i, niestety, martwy człowiek nie robi na mnie wrażenia. Ale jak przeglądałem te akta, ułożone w pewnym porządku, dowiadywałem się sporo o ofiarach, o ich intymności. Jakie książki lubili, jakie mieli preferencje seksualne, jakiej muzyki słuchali, jakie mieli aspiracje, marzenia, oceny w szkole. Po dwóch czy trzech dniach siedzenia w dokumentach zobaczyłem tego chłopaka rozprutego na dywanie i dotarło do mnie, że nie chcę się z człowiekiem, który to zrobił, spotkać. I wytworzyłem sobie jego obraz, który jest różny od rzeczywistego, ale cóż z tego, że pan Jędrek jest człowiekiem innym niż w mojej książce? Cóż, jak mówił Hegel: jeśli się fakty nie zgadzają, to tym gorzej dla faktów. Niech prawda nie przysłoni nam dobrej fikcji.

d3flw87
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3flw87