Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:39

Lekcje francuskiego

Lekcje francuskiegoŹródło: "__wlasne
d3ulgn6
d3ulgn6

Z ducha Francuz
Pierwszą część życia spędziłem w kulinarnej pustce powojennej Anglii, kiedy przyjemności stołu stanowiły niezwykłą rzadkość.
Podejrzewam, że jako młody człowiek musiałem posiadać kubki smakowe, ale pozostały one nieporuszone. Jedzenie było paliwem - i to zazwyczaj paliwem niezbyt smacznym. Do dziś zachowałem w pamięci silne wspomnienie jedzenia w stołówce szkolnej, które dobierano bardzo starannie pod względem koloru - szare mięso, szare ziemniaki, szare warzywa, szary sos. W tamtym czasie wydawało mi się to całkowicie normalne.

Dzięki temu właśnie przeżyłem miłą niespodziankę. Wkrótce potem, jak stanąłem na najniższym szczeblu ogromnej międzynarodowej korporacji, polecono mi towarzyszyć memu pierwszemu szefowi, panu Jenkinsowi, w podróży do Paryża. Powiedziano mi, że w ten sposób zacznę poznawać ścieżki wielkiego biznesu. Miałem czuć się szczęściarzem, dostąpiłem bowiem tego zaszczytu, mając zaledwie dziewiętnaście lat.

Jenkins był Anglikiem, co uznawał za powód do dumy; Anglikiem do granic karykatury - i najwyraźniej sprawiało mu to wielką przyjemność. Udając się za granicę, ogłaszał swoją narodowość za pomocą melonika i parasola, które miały go chronić przed żywiołami. Podczas tej podróży mnie przypadł zaszczyt noszenia jego teczki.

Zanim wyruszyliśmy w wielką niewiadomą po drugiej stronie Kanału Angielskiego, Jenkins z dobroci serca zaszczycił mnie paroma poradami dotyczącymi Francuzów. Jedna z nich pełna była prostoty: nigdy nie dać się sprowokować do używania francuskich wyrażeń. Należy mówić wystarczająco głośno po angielsku, tłumaczył, a w końcu cię zrozumieją. Kiedy masz wątpliwości, krzycz. Zasada była prosta, a Jenkins twierdził, że jeśli działała przez setki lat w całym brytyjskim imperium, teraz nie było powodu, by ją zmieniać.

d3ulgn6

Jak wiele osób z jego pokolenia, nie miał za wiele dobrego do powiedzenia o Francuzach - dziwacy niepotrafiący zrozumieć zasad krykieta. Ale nawet on przyznawał, że na kuchni się znają, więc pewnego dnia przyjął wielkodusznie zaproszenie dwóch paryskich kolegów na lunch czy, jak to określił, na wyżerkę. Był to pierwszy pamiętny posiłek w moim życiu. Zostaliśmy zabrani pod odpowiednio angielski adres, na aleję Jerzego Piątego, gdzie była (i nadal się mieści) restauracja Marius et Janette.

Jeszcze zanim usiedliśmy, mogłem powiedzieć, że jest to poważne miejsce, niepodobne do niczego, co odwiedzałem wcześniej. Pachniało inaczej: egzotycznie i kusząco. Kiedy przechodziliśmy obok wyłożonych na kruszonym lodzie ostryg, owionął nas zapach morza, potem zastąpiła go woń rozgrzanego na patelni masła, płynąca przez otwarte drzwi od kuchni, oraz przenikliwy - i dla mojego dziewiczego nosa całkowicie obcy - zapach czosnku.

Jenkins odłożył melonik i parasol i usiedliśmy. Patrzyłem w oszołomieniu na kryształowy gąszcz kieliszków i armię widelców z nożami, rozłożonych przede mną. Trik polegał na tym, by brać kolejno sztućce od zewnątrz, tak mi powiedziano. Ale ich poprawny wybór był mniejszym problemem w porównaniu z tajemnymi opisami, z których składało się menu. Co oznaczało bar grillé? Czym było loup l l'écaille? I cóż, na litość boską, mogło kryć się pod nazwą aioli? Posługiwałem się jedynie bardzo ubogim francuskim, którego nauczyłem się w szkole, a nie byłem szczególnie uzdolnionym chłopcem. Dygotałem pogrążony w mgle ignorancji, zbyt nieśmiały, by prosić o pomoc. Jenkins, zupełnie nieświadomie, uratował mnie.

- Osobiście - oświadczył - nie jadam nic, czego nazwy nie potrafiłbym wymówić. - Energicznie zamknął kartę. - Dla mnie ryba z frytkami. We Francji podają całkiem smaczną rybę. Choć oczywiście bez porównania z naszą.
Czując ulgę, zamówiłem to samo. Nasi dwaj francuscy koledzy wznieśli brwi w zdumieniu. A co z ostrygami na początek? I bez soup de poissons? Firma płaci rachunek, nie ma potrzeby się ograniczać. Ale Jenkins był niewzruszony. Nie potrafił znieść dotyku ostryg - śliskie małe nicponie, jak je określił - nie przepadał również za zupami, które miały skłonność przyczepiać sie do jego włsów. Ryba i frytki całkowicie go satysfakcjonują, wielkie dziąki.

d3ulgn6

W tym czasie ja już doświadczałem małego objawienia, a to za sprawą chleba. Był lekki, kruchy, nieco ciągliwy; posmarowałem go odrobiną bladego, prawie białego masła z kostki leżącej w maselniczce przede mną. W tamtych czasach angielskie masło było bardzo słone, o trupiożółtej barwie i serwowane w małych kawałeczkach. I właśnie pierwszy kęs francuskiego chleba z francuskim masłem spowodował, że moje kubki smakowe, dotychczas uśpione, przeżyły uniesienie.

Następnie ceremonialnie wniesiono majestatyczną rybę, wydaje mi sie, że był to morski okoń. W okamgnieniu została ona wyfiletowana za pomocą noża i widelca i z wielką uwagą przeniesiona na talerz. Moje wcześniejsze doświadczenia z rybą ograniczały się do dorsza i płastugi, ukrytych, zgodnie z angielskimi upodobaniami, pod grubą warstw1 masła. To morskie stworzenie, białe i pachnące czymś, co jak dzisiaj już wiem, nazywa sie koper, wyglądało na dziwnie nagie.

Nawet frytki, pommes frites, nie przypominały serwowanych w Anglii kawałków ziemniaka. Tutaj otrzymałem na osobnym talerzu złotą piramidę cieniutkich płatków, chrupiących, cudowne uzupełnienie delikatnego mięsa ryby. Całe szczęście, że nie musia3łm brać udziału w rozmowie starszych i lepszych ode mnie, byłem bowiem zbyt zajęty odkrywaniem prawdziwego jedzenia.

d3ulgn6

Potem przyszła pora na ser. A właściwie kilkanaście serów do wyboru, znowu źródło zakłopotania po latach prostego wyboru między cheddarem a gorgonzolą. Wydało mi sią, że rozpoznaje jakby znajomy, a przez to bezpieczny kształt cheddara, i wskazałem na niego. Kelner upierał się, by podać mi jeszcze dwa inne kawałki, bym mógł porównać przyjemność twardego, miękkiego i kremowego sera. Do tego jeszcze trochę chleba. Moje kubki smakowe wysyłały kolejne sygnały radości, nadrabiając stracony czas. A potem zaproponowano nam tarte aux pommes. Wiedziałem, co to jest. Nawet Jenkins wiedział.

- Wspaniale - stwierdził. - Jabłecznik. Zastanawiam sie, czy mają odpowiedni krem.
Inaczej niż ciasto z jabłkami, które znałem z czasów młodooci, z grubą kruszonką na i pod spodem, tarta na moim talerzu była topless, odsłaniając owoce - plastry jabłka, lśniące srebrzyście od glazury, pięknie ułożone jedne na drugich na pysznej kremowej masie.

Byłem zbyt młody, by mi ktoś zaproponował znakomitej jakości cygaro i kieliszek brandy. Siedziałem wiec, ociążały sytością, podczas gdy moi kompani w obłokach dymu rozważali powrót do biura. Dwa kieliszki wina, na które dostałem pozwolenie, oszołomiły mnie nieco i zupełnie zapomniałem, że jestem odpowiedzialny za niezwykle ważną teczką Jenkinsa. Zostawiłem ją w restauracji, co było dla niego dowodem, że nie nadaję sie na żadne odpowiedzialne stanowisko. Oznaczało to koniec mojej kariery w tejże firmie. Ale, i to było znacznie ważniejsze, lunch ów stanowił mój osobisty punkt zwrotny, utratę mojego smakoszowskiego dziewictwa.

d3ulgn6

I nie tylko z powodu tego, co jadłem, choć było to nieporównanie lepsze od wszystkiego, co zdarzyło mi sie jeść wcześniej. Chodziło o całe przeżycie: urodę stołu, rytuał otwierania i próbowania wina, doskonałą sprawność kelnerów, zwracanie uwagi na każdy szczegół, sposób ustawienia talerzy, strzepnięcie okruchów chleba z obrusu. Dla mnie było w tym coś specjalnego. Nie potrafiłem wyobrazić sobie ludzi, którzy w ten sposób jadają co dnia, a jednak we Francji tak właśnie było.
To był początek trwającej do dziś mojej fascynacji Francuzami i ich romansem z jedzeniem.

d3ulgn6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3ulgn6