Trwa ładowanie...
28-10-2016 15:29

''Kobieta samodzielna to swobodnie myślący człowiek, który wyzwala się z narzuconych mu ról i przekonań'' - wywiad z Anną Czarnecką i Jackiem Santorskim

Czy można dojrzeć do zmiany i jak to zrobić? W jaki sposób odnaleźć drogę do samej siebie, zmierzyć się z nowymi wyzwaniami i negatywnymi uczuciami, takimi jak gniew i złość? Skąd wziąć siłę niezbędną gruntownego przemeblowania życia? - na te i inne pytania odpowiadają w książce "SamoDzielna Kobieta" dziennikarka i trenerka rozwoju osobistego, Anna Czarnecka i psychoterapeuta Jacek Santorski (na zdjęciu).

''Kobieta samodzielna to swobodnie myślący człowiek, który wyzwala się z narzuconych mu ról i przekonań'' - wywiad z Anną Czarnecką i Jackiem SantorskimŹródło: PAP
d2hp1oc
d2hp1oc

Czy można dojrzeć do zmiany i jak to zrobić? W jaki sposób odnaleźć drogę do samej siebie, zmierzyć się z nowymi wyzwaniami i negatywnymi uczuciami, takimi jak gniew i złość? Skąd wziąć siłę niezbędną gruntownego przemeblowania życia? - na te i inne pytania odpowiadają w książce "SamoDzielna Kobieta" dziennikarka i trenerka rozwoju osobistego, Anna Czarnecka i psychoterapeuta Jacek Santorski (na zdjęciu).

Natalia Doległo: Kobieta samodzielna, czyli jaka?

Anna Czarnecka: Kiedy słyszymy slogan „kobieta samodzielna”, uruchamiają się w nas różne schematy i przekonania. Dla kogoś to może być kobieta, która jest niezależna finansowo. Dla innego ta, która deklaruje, że nikogo nie potrzebuje, by żyć. Dla mnie kobieta samodzielna to przede wszystkim swobodnie myślący człowiek, który wyzwala się z narzuconych mu ról i przekonań.

Jacek Santorski: Dla mnie dzielna – oznacza proaktywna. Podejmuje wyzwania i zmiany, nie czekając, aż sytuacja przyciśnie ją do muru, albo będzie miała takie zaplecze i przygotowanie, żeby nie odczuwać niepokoju, czy nawet trwogi. Ania [Czarnecka – przyp.red] powiedziała NIE swojemu związkowi, nie dlatego, że był „toksyczny”, tylko dlatego, że nie był wystarczająco dobry, aby służył spełnieniu jej marzeń i możliwości… Była dzielna. A teraz jest odważna, mierząc się z życiem, które „technicznie” bywa łatwiejsze, gdy funkcjonuje się w kompletnej rodzinie.

Czy można pozbyć się "niewidzialnego gorsetu", który kobiety same sobie nałożyły?

A.Cz.: To oczywiście nie jest łatwe i nie sądzę, by którakolwiek kobieta pozbyła się całkowicie samoograniczających ją przekonań. Ale już samo stopniowe pozbywanie się gorsetu, rozsznurowywanie go, jest wyzwalającym uczuciem. W tym kontekście ważne są dla mnie dwa pytania, które każda z nas rano, przed lustrem, może sobie zadać: „Kim jesteś?”, ”Czego potrzebujesz?”. Po miesiącu stawiania sobie takich pytań, gorset nie będzie aż tak uciążliwy.

J.S.: Trudno coś dodać do komentarza Ani, może tylko to, że prezentujemy w naszej książce takie podejście do zmiany, w którym realizujemy siebie i swoje cele, a także ważne wartości związane z innymi ludźmi, nie dlatego, że „przestaliśmy się bać”, albo pozbyliśmy się „gorsetu”, czy też przeprogramowaliśmy okrutnego krytyka na konstruktywnego, lecz dlatego, że otwieramy swoje umysły i serca, by przyjąć tak szeroką perspektywę, że pomimo wewnętrznych ograniczeń i zewnętrznych przeszkód, spełniamy się. Nie o to chodzi, żeby nie mieć gorsetu, lecz żeby on nie miał ciebie.

d2hp1oc

A co z ewentualnymi pretensjami bliskich, albo narażeniem się na śmieszność?

A.Cz.: To kolejna bariera i trudność. Tu po prostu trzeba odwagi. Każda z nas ją w sobie ma. Może wystarczy przypomnieć sobie te sytuacje z naszego życia, w których odpowiedziałyśmy komuś odważnie, bez strachu i spokojnie, będąc pewne, że tak właśnie powinnyśmy postąpić. Może i poniosłyśmy przykre konsekwencje, ale z perspektywy czasu to doświadczenie nas zbudowało, wzmocniło. Odwaga to jednak nie to samo, co robienie awantury albo pyskówka i walka. Mam tu na myśli odwagę, która płynie z wewnętrznej pewności, że będąc dorosłymi ludźmi, kobietami, mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek, by żyć według naszego scenariusza. Czasem jest to tylko kwestia czasu. Nasza wytrwałość i nie odstępowanie od samej siebie, spowoduje, że z czasem nasi bliscy zaakceptują zmianę, która się w nas dokonuje. Powinnyśmy się liczyć z tym, że niektóre relacje się zakończą. I świadomość ich końca może z czasem doprowadzić do pytania: „Czy warto się zmieniać i szukać swojej drogi?”. Każda z nas swoimi codziennymi wyborami i
działaniami, które podejmuje, odpowiada sobie na to zagadnienie.

JS.: Jest takie powiedzenie, które dobrze brzmi po angielsku „You can’t please all of the people all of the time” [Nie możesz zadowalać wszystkich przez cały czas – przyp.red]. Gdy się spotykamy z naszymi bliskimi i ich wymaganiami, spełniamy kryteria ich ocen, to pięknie. A jeśli nie, to trudno.

Dlaczego współczesna kobieta dość bezrefleksyjnie podąża za trudno dostępnym ideałem (posiadanie superpracy, bycie doskonałą partnerką i matką, a do tego fitness i kosmetyczka - bo trzeba dbać o ciało i mieć zawsze zrobione paznokcie)?

A.Cz.: Obecnie zewnętrzność stała się bardziej istotna od wnętrza człowieka, od jego sfery duchowej. Większość ludzi żyje w ciągłym poczuciu niedoboru, który wynika z porównywania się z innymi. Każdy chce więcej, wyżej, mocniej, lepiej, ładniej… Mądrze, uczciwie, odważnie, troskliwie, wrażliwie - te wartości po prostu cieszą się mniejszą popularnością. Chęć zysku stała się dla wielu najważniejszym celem w życiu.

J.S.: Myślę, że brakuje nam/wam fajnych „modeli” do identyfikacji, kobiet, które nie zaniedbują się zewnętrznie, a jednocześnie umieją dbać o „inner beauty”. Np. gdybym ja był trzydziestoparolatką, to moją idolką byłaby Naomi Klein [autorka m.in. „No Logo”, książki, która stała się manifestem alterglobalizmu – przyp.red], ładna, mądra, aktywna, niedająca się zwariować.

d2hp1oc

W "SamoDzielnej kobiecie" wysnuwacie państwo wniosek, że matki zazwyczaj nie są dla nas wzorami. Jak więc stworzyć odpowiedni wzór dla siebie?

A.Cz.: Nie trzeba stwarzać czegoś, co nie istnieje. Wokół każdej z nas jest zawsze jakaś mądra kobieta. To może być nauczycielka jogi, nasz wykładowca, sąsiadka, ciotka, babcia albo matka koleżanki. Po prostu ktoś, kogo szanujemy i podziwiamy. Kto jest dla nas inspiracją, wsparciem, przy kim czujemy, że wzrastamy.

J.S.: Według mądrości Wschodu, rodzice są jak łuk, który ma wypuścić strzały. Jeśli ona dobrze szybuje, nie ogląda się za kołczanem. Powiedziałem już, że warto czerpać inspirację z wybranych przez siebie wzorców, jednak sednem i tak jest dochodzenie do siebie przez doświadczanie i eksperymentowanie.

Czy można pozbyć się "skryptów wewnętrznych" z dzieciństwa, które - zwykle nieświadomie - stosujemy w dorosłym życiu?

A.Cz.: Wielu próbuje, ale nie wiem, czy można się pozbyć. Na pewno można je sobie uświadomić. I zadawać sobie pytania, na przykład : „Dlaczego mój kolejny partner zachowuje się tak, jak poprzedni?” „Czy dobrze się czuję, wiążąc się z mężczyzną, który zachowuje się jak mój ojciec?” Podświadomość ciągnie nas w jakimś kierunku. No ale to my decydujemy, gdzie idziemy.

d2hp1oc

J.S.: Oczywiście, nie musimy się ich pozbywać, chodzi o to, abyśmy je rozpoznawali, a nawet przyjmowali, lecz nie żywili. Jak w sztuce Aikido: korzystamy z energii przeciwnika/partnera, partnerki, realizując swoją walkę, nie tracąc czasu na przepychanki.

A co z naszym "wewnętrznym krytykiem", który nie tylko nas ogranicza, ale często po prostu blokuje? Czy da się go jakoś zneutralizować?

A.Cz.. Uświadomienie sobie, że nasze myśli – twory naszego umysłu - to nie my, bardzo pomaga.

Dlaczego tak często rodzice - a szczególnie matki - próbują wmawiać kobietom, jakie mają być, a jeśli te się wyłamują, od razu słyszą: "co ludzie powiedzą", "zastanów się, co robisz", "jesteś niepoważna", etc.

A.Cz.: Powodów jest kilka. Matki czasem podświadomie bywają zazdrosne, niestety. Dlatego wolą, by córki żyły tak, jak one. Matki bywają tchórzliwe, dlatego nie chcą by córki narażała się na niepowodzenia czy rozczarowania. Czasem natomiast bywają pod tak wielkim wpływem religii i ideologii, że uważają, iż taki sposób życia, jaki one wybrały, jest najwłaściwszy dla każdej kobiety. Niekiedy jest to wpływ środowiska, które nie zachęca do rozwoju, nie wspiera edukacji młodej dziewczyny, nie otwiera na świat i ludzi. Każda matka to inny miks owych hamujących zachowań.

d2hp1oc

J.S.: W Polsce wiele się mówi o kryzysie zaufania, a dużo mniej o tym, jakie większość z nas ma problemy z poczuciem własnej wartości i szacunku dla siebie – dlatego wielu rodziców albo sprzedaje nam swoje lęki, albo próbuje naszymi osiągnięciami i naszym życiem kompensować swoje ograniczenia.

Wiele kobiet otrzymało przekaz, że trzeba się starać, by zdobyć i utrzymać mężczyznę. I nawet nasze sfrustrowane matki, którym te starania nie przyniosły rezultatu, mają często poczucie, że to tylko dlatego, że się nie dość zrobiły w tym kierunku. Dlaczego?

A.Cz.: Bo wiele kobiet definiuje się poprzez status mężatki. Czymże jest przyjmowanie nazwiska męża, wciąż tak powszechne? Z domu swojego ojca dziewczyna wychodzi z jego nazwiskiem i wiąże się z mężem, którego nazwisko przyjmuje jako swoje. „Nowoczesność”, a raczej częstsze niż kiedyś zmiany mężów, spowodowały, że kobiety dołączają nazwisko męża do nazwiska swojego ojca. Po rozwodzie, dopóki nie wyjdą drugi raz za mąż, noszą czasem wiele lat nazwisko byłego męża. A więc nawet to pokazuje, że bycie samodzielną nie wystarczy. Nawet w sformułowaniu „ułożyć sobie życie” w domyśle jest partner czy partnerka u boku. I to jest dopiero poukładane życie. Na szczęście to się zmienia i współczesne kobiety dokonują różnych wyborów, mają więcej odwagi niż ich matki, a także więcej możliwości, by układać sobie życie po swojemu. No i sporo z nich dostrzega, że własnej życiowej pustki nie wypełni partnerem. Chyba, że pozornie.

J.S.: To piękne, jeśli staramy się w związku, jeśli „na co dzień pielęgnujemy nasz wspólny ogród”. Chodzi tylko o to, abyśmy starali się wspólnie. Myślę, że aby być sobą, nie musimy odrzucać wszystkich tradycji, a nawet tradycyjnych wzorców i ról, ale żebyśmy my mieli je, a nie one nas.

d2hp1oc

Mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie media wyraźnie podkreślają opozycję umysłu i ciała (np. skupienie się na tym, by świetnie wyglądać i mieć perfekcyjny makijaż, a nie na tym, jak w rzeczywistości się czujemy i kim jesteśmy naprawdę). Da się to jakoś wypośrodkować?

A.Cz.: Jeśli chcemy odpowiadać sobie na te najważniejsze pytania: „Kim jestem?”, „Co czuję?” trzeba uważnie wybierać co się czyta, ogląda, czego i po co się słucha. Spojrzeć, jakimi ludźmi się otaczamy i co oni do nas, a my do nich, mówimy. Są na szczęście ludzie, którzy żyją świadomie, rozwijają się duchowo, mają w sobie autorefleksję, potrafią samodzielnie myśleć i jest ich naprawdę wielu.

Jacek Santorski dowodzi, iż z jego doświadczenia wynika, że naprawdę liczy się seks, miłość i modlitwa. Znamienne, że seks wymienia na pierwszym miejscu. Jeśli więc ktoś jest niespełniony seksualnie, to nie może być szczęśliwy?

A.Cz.: Potrzeba bliskości i seksu jest jedną z podstawowych ludzkich wymogów. Słowo „niespełniony” samo w sobie jest negatywne. Raczej trudno mi wyobrazić sobie przeciętnego człowieka niespełnionego seksualnie, który jest szczęśliwy. Co innego, jeśli seks go z różnych przyczyn (zdrowotnych, religijnych, przeżyta trauma) nie interesuje, ale wtedy to nie jest niespełnienie, tylko jego świadomy wybór albo przymus.

J.S.: W tym cytacie, że „seks, miłość i modlitwa to 3 stopnie do boskości” zawiera się nawiązujące do poprzedniego tematu wyzwanie, abyśmy integrowali to, co kultura może nam sprzedawać jako wykluczające się wartości. Są praktyki duchowe, które uwzględniają i rozwijają zmysłowość, czułość i seksualność. Polecam paniom, a przy okazji panom dwie pozycje z mojego byłego wydawnictwa: „Tantra – sztuka świadomego kochania” państwa Muir oraz „Kobieta multiorgazmiczna” Mantak Chia, Rachel Carlton Abrams, o taoistycznym podejściu do zmysłowości, miłości i transcendencji. Zmysły i seks to wielki dar, dzięki nim możemy się czuć jak wprowadzeni na zaplecze apteki, gdzie, niezależnie od polityki NFZ, bezpłatnie sięgamy po hormony szczęścia (dopamina), czułości (oksytocyna), przyjemności (endorfina), a także najdelikatniejsze w działaniu środki nasenne. Jednocześnie Dalajlama, który transformuje przez medytację swój popęd seksualny, nie sprawia wrażenia człowieka nieszczęśliwego. To naprawdę sprawa bardzo
indywidualna, kwestia płci, etapu życia, stanu naszych relacji. Ostatnio spotykamy „białe małżeństwa”, które wyrzekają się seksualności na rzecz praktyk modlitewnych. To też może mieć sens, pod warunkiem, że naprawdę obydwoje podejmują tę decyzję, a nie jest tak, że jedno budzi się spełnione w modlitwie, a drugie głęboko cierpi przed zaśnięciem.

d2hp1oc

A co z hobby, podróżami, spotkaniami z przyjaciółmi albo pracą, która daje nam satysfakcję?

A.Cz.: Bez podróżowania i spotkań z przyjaciółmi można żyć. Bez pracy też. Ale życie bez bliskości, rozwoju duchowego i doświadczania miłości, jest w moim odczuciu jałowe. Nastawienie się tylko na konsumowanie przyjemności przez własne ego.

J.S.: Jeżeli umiemy się angażować i cieszyć życiem, we wszystkim odnajdziemy przyjemność, a praca może być naszą pasją, pod warunkiem, że nie staje się obsesją.

(img|696426|center)

"Nauczyłem się czytać we własnym sercu i w sercach innych ludzi. Stopniowo... krok za krokiem... odnalazłem własne serce i własną duszę, zniszczone, zepsute i wyjałowione przez długi okres straszliwej nędzy. (...)" - pisał Vincent van Gogh w jednym ze swoich listów, których fragmenty znajdują się w książce. Czy zatem warto słuchać swojej intuicji (nie tylko w kwestii partnera, ale także np. wyboru drogi życiowej)?

A.Cz.: Ważne jest tworzenie w sobie rodzaju przestrzeni, spokojnego pola nie zakłócanego przez zewnętrzny szum innych ludzi. Można próbować to robić poprzez modlitwę, medytację czy kontakt z naturą. Trzeba przestać oceniać to, co nam się przydarza jako dobre i złe. Dobre czy złe, to są wszystko nasze doświadczenia, nasze lekcje, które pomagają nam wzrastać, rozwijać się. Intuicja jest z nami zawsze. Ale szczególnie obecna jest w życiu tych, którzy są otwarci na wszystko, co niesie życie, nie walczą z wydarzeniami i ludźmi. Przeciwnie, przyjmują je z akceptacją, pokorą i wdzięcznością.

J.S.: Ze studiów nad intuicją wynika, że może być ona naszym najlepszym przewodnikiem, jak i bardzo zwodniczym doradcą. Osobiście uważam, że to kwestia intensywności doświadczeń i wyciągania z nich wniosków w danej dziedzinie życia. Na przykład w kwestii charakterów i relacji kieruję się intuicją, w biznesie słucham doradców.

Jak znaleźć odwagę do życia takiego, jakim rzeczywiście chcielibyśmy żyć?

A.Cz.: Zadawać sobie pytania: „Kim jestem?”, „Czego pragnę?”. Usiąść na kilka minut dziennie w zupełnej ciszy. Obserwować swoje reakcje. Widzieć i doceniać dobro. Modlić się. Dziękować. Także sobie. Kochać. Także siebie. Nie mieć wielkich oczekiwań od innych i od siebie.

Dlaczego boimy się własnego gniewu, który często wybucha niby znienacka, chociaż jego symptomy można było zaobserwować już wcześniej?

A.Cz.: Boimy się bo gniew bywa nieobliczalny, wymyka się spod kontroli. A to, czego nie kontrolujemy, budzi strach. Dlatego ja lubię gniew. Bo on, jak żadna inna emocja łapie nas za gardło i wrzeszczy: „Coś mi przeszkadza, na coś się nie zgadzam!” Gniewu nie warto ignorować albo wpędzać się w poczucie winy, że się go odczuwa. Tej emocji należy się przyjrzeć, przyznać się, że jest w nas i często mówi o naszych niespełnionych potrzebach.

J.S.: Zbyt mało rozwijamy, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym i społecznym, „sztukę konstruktywnej konfrontacji”. Kto ją posiada, ufa, że nawet pod wpływem emocji wykrzyczy: „protestuję”, „nie zgadzam się”, „to jest dla mnie nie do przyjęcia”.

Czy, i w jaki sposób, możemy wykorzystać gniew, by zmienić swoje życie na lepsze?

A.Cz.: Świadomy i kontrolowany gniew, który nie rani słowem czy czynem innej osoby, zmienia i przeobraża zarówno zagniewanego, jak i „powód” gniewnego ataku. Gniew i złość, to są przydatne emocje, które, jeśli właściwie rozpoznane i wyartykułowane, mogą służyć nam i naszym bliskim, uzdrawiać i oczyszczać relacje ze sobą i z innymi ludźmi.

J.S.: Gniew to energia, rzecz w tym, żebyśmy odważnie wyrażali siebie, a nie żywili złości czy urazy. Czyli na koniec znów chodzi o to, byśmy my mieli swój gniew, a nie on nas.

Angielska pisarka Wirginia Woolf w eseju "Własny pokój" powstałym w 1929 roku, dowodzi, że kobiety potrzebują własnej przestrzeni i warunków do tego, by móc się rozwijać i realizować. A co, jeśli tego nie mają? Czy wówczas tracą całkowicie szanse na to, by móc być sobą?

A.Cz.: Sama jestem tego przykładem, że niestety, swoją pracę wkładam w „międzyczas”. Artystkom, pisarkom, poetkom, aktorkom, kompozytorkom bez przestrzeni, czyli „własnego pokoju”, trudno jest tworzyć. Dlatego czasem talenty kobiet ujawniają się , kiedy dzieci się wyprowadzają z domu, mąż odchodzi albo umiera. Wynika to z tego, że wiele z nich swoją pracę, szczególnie tą związaną z działalnością artystyczną, traktuje jako mniej ważną niż na przykład zajęcie męża, który więcej zarabia. Mamy obowiązek „wyszarpać” sobie w domu, od bliskich trochę przestrzeni i czasu na własne obowiązki. Tu ważne, byśmy same zaczęły doceniać i kochać siebie i to, co robimy, a wówczas inni ludzie widząc nasze zaangażowanie, zejdą nam z drogi.

Czy samodzielna kobieta jest zawsze niezależna finansowo?

A.Cz.: Nie da się żyć bez pieniędzy. Pytanie, czy pieniądze są potrzebne by zaspokoić swoje i bliskich podstawowe potrzeby, by później móc robić to, czego się potrzebuje. I czy zabieganie o nie pochłania całą życiową energię i większość dni. Ktoś powie: no ale ja mam wydatki, kredyty, dzieci, samochody i wszystko jest na moim utrzymaniu, itd. Tak, ale jednak to, jaki styl życia wybieramy, zawsze zależy od nas. Niechętnie rezygnujemy z wygody i przyjemności, dlatego musimy dużo pracować, by sprostać nawet własnym oczekiwaniom w stosunku do spodziewanego standardu życia. Porównujemy się i nie chcemy mieć ciasnego mieszkania, starego samochodu, itp. Wygląda na to, że odwieczny dylemat „być czy mieć” jest ciągle aktualny. Myślę, że to sprawa indywidualnych wyborów, z czego jesteśmy w stanie zrezygnować i co jest dla nas najważniejsze. Czy cenniejszy jest czas i to, co możemy z nim samodzielnie zrobić, czy jednak kolejna wycieczka, na którą trzeba zarobić. Każda kobieta jest inna, każda sytuacja jest
odmienna, więc każda z nas dokonuje własnych wyborów.

Czy da się dojrzeć do zmian?

A.Cz.: Jeśli kobieta żyje świadomie, nie ma innego wyboru. Z dojrzewaniem jest jak ze wzrostem. Dziecko nie decyduje, czy rośnie. Jeśli ma odpowiednie warunki (miłość, pokarm) to rośnie. Tak samo w aspekcie duchowym.

A co z tymi aspektami, których - mimo naszych usilnych starań - nie udaje się zmienić (praca, bo np. nie mamy odpowiedniego wykształcenia albo mieszkamy w regionie ogarniętym bezrobociem, zachowanie matki bądź teściowej, które wciąż próbują "układać" nam życie według swoich zasad, toksyczni znajomi albo współpracownicy, którzy nastawieni są wyłącznie na branie i wywołują w nas poczucie winy, etc)?

A.Cz.: Oczywiście jedna kobieta urodzi się w domu, w którym jest spokój i wystarczająca ilość pieniędzy by spokojnie się uczyć, a ona ma własny „kawałek podłogi”, kochających, mądrych rodziców. I to jest wielki dar. Ale są wśród nas takie, którym tego wszystkiego zabrakło, a mimo to własnymi decyzjami, czasem ciężką pracą i łzami dotarły tam, gdzie ich koleżanki, które miały łatwiej. Myślę, że jeśli wierzymy w siebie, poznajemy siebie, mamy w sobie pokorę i wytrwałość, a także potrafimy być autorefleksyjne i otaczamy się mądrymi ludźmi, to nie ma dla nas rzeczy, po które nie mogłybyśmy sięgnąć. Są ludzie, którzy szukają wymówek, i ci, którzy szukają rozwiązań.

d2hp1oc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2hp1oc