Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:39

Wariatki

WariatkiŹródło: Inne
d2x4vsm
d2x4vsm

1

Julia Erevanne miała niespełna dwanaście lat, gdy na początku szalonego stulecia po raz pierwszy przyjechała do Paryża dyliżansem zaprzężonym w strudzone konie.

Pojazd przybył z południa, nie wiem jednak, dlaczego do miasta wtoczył się przez wschodnie przedmieścia. Na szczycie wzgórza monotonne głosy nuciły piosenkę z Meunilmontant. Kiedy konie nieco żwawiej potruchtały w dół zbocza, do uszu pasażerów dobiegł gwar tłumu. Miasto leżało przed nimi. Jego kosmiczne centrum, wtulone w niby-kotlinę, skupione wokół rzeki, dymiło i mruczało jak krater wulkanu. Jeszcze wiele lat później głos Julii przybierał chropowate tony, gdy opisywała mi tamto oczarowanie.

Był początek przedwczesnej jesieni i ta późna pora dnia, kiedy ciemny welon nocy zaczyna zasnuwać niebo. Dyliżans dotarł do serca miasta, spokojnie tocząc się po bruku. Sunął uliczkami tuż obok kafejek, w których tkwili nieruchomo pochyleni nad kieliszkami ludzie o zrezygnowanych twarzach. Mijał wysokie jak wieże domy i wozy gałganiarzy z woźnicami ubranymi w stare łachmany. Przejechał obok poidła, z którego cztery szkapy piły łapczywie jak smoki. Potem wturlał się do zamożnych dzielnic. Konie pogalopowały długą aleją pośród złocących się kasztanowców.

Julia jak zahipnotyzowana wpatrywała się w nieznajomy pejzaż, domyślając się, że to jakiś dziki świat, i nagle ogarnął ją wstręt przemieszany z ciekawością. Tłum na bulwarze Bonne-Nouvelle zmusił ich do zatrzymania się i wtedy uchwyciła spojrzenie chłopaka umalowanego jak dziewczyna, stojącego pod drzewem z rękami w kieszeniach. Z łatwością odgadła, że nie jest takim dzieckiem jak inne, zadawała sobie tylko pytanie dlaczego. Wkrótce zauważyła, że pod prawie każdym drzewem stoi jeden albo dwóch takich chłopców, pięknie ubranych, z muchami jak białe motyle pod szyją. Rozejrzała się po wnętrzu dyliżansu, szukając kogoś, kto chciałby rozwikłać nurtujący ją problem.

d2x4vsm

Ojciec siedział naprzeciw i spokojnie spał, matka zdawała się pogrążona w głębokiej zadumie. Niania Aniela tuliła w ramionach dziecko i czule je kołysała. Obok Julii siedział Patryk, jej brat bliźniak. Od chwili wyjazdu wydusił z siebie najwyżej trzy słowa. Był to smukły chłopiec, uczesany z przedziałkiem na boku i wystrojony w fantazyjny szeroki krawat, który ściskał mu szyję. Julia chwyciła go za rękę i wskazała ich rówieśników o podkrążonych oczach. Co tam robią, dlaczego czekają Bóg wie na co?

Patryk wzruszył ramionami.
- To błazny - powiedział. - W miastach jest ich pełno.
Dyliżans wciąż sunął w dół, wokół unosiły się zeschnięte liście, chłodny wiatr wpadał przez okna. Julia nigdy nie widziała tak wielu domów na raz ani tylu spieszących dokądś ludzi. Cylindry woźniców we fiakrach lśniły w promieniach zachodzącego słońca. Gromady dzieciaków otaczały kolorowe wózki lodziarzy. Wydawało się, że w tym zamęcie nic nie dzieje się przypadkowo, jak to bywa na wsi, gdzie króluje gnuśność i swoiste otępienie wobec teraźniejszości, która trwa bez końca. Tutaj uczniom zdawało się spieszyć podczas zabaw i nawet psy podążające za swymi paniami miały władcze miny, jakby czekały na nie ważne i nie cierpiące zwłoki zadania.

Dyliżans przejechał przez most na rzece i sunął teraz malowniczymi uliczkami, gdzie każdy metr przynosił kolejną niespodziankę. Były tam kolorowe sklepiki, kroczące dostojnie dzieci w kapeluszach, afisze teatralne i sprzedawcy pierniczków o umazanych karmelem palcach. Byli kloszardzi ze zmierzwionymi brodami, młodziutkie jak poranek praczki, perukarze handlowali kremami, szwaczki siedziały przy oknach, korzystając z resztek światła. Julia przywarła nosem do szyby - nie potrafiła już zliczyć wszystkich cudów wielkiego miasta i miała za złe strudzonym koniom, że wciąż się spieszą.

Zastanawiała się, co niezwykłego, zaskakującego mogłoby się jej przytrafić w tym miejscu przedstawianym jako centrum świata. Wyobrażała sobie siebie jako staruszkę, którą kiedyś się stanie, nareszcie wolną od wszelkich obowiązków, nieco szaloną, całymi dniami przemierzającą te ulice i mosty w bezbarwnym prochowcu.

d2x4vsm

Dyliżans mijał pałac, którego fasadę zdobiły posągi. Unosząc głowę, Julia dostrzegła malinowe dachy lśniące w promieniach zachodzącego słońca. I właśnie w tej chwili, ocknąwszy się z drzemki, ojciec wyciągnął rękę i ujął Patryka za ramię.
- Patrz˙ - powiedział, wyraźnie podekscytowany. - Przyglądaj się. To szkoła, do której kiedyś pójdziesz.
Patryk ze znudzoną miną zerknął na pałac.
- Piękna, prawda? - nalegał zniecierpliwiony Henryk Erevanne.
Patryk zwrócił na niego bladozielone oczy, w których obok wyrozumiałości czaiło się swego rodzaju politowanie.
- Nic nie powiesz? - nalegał ojciec. - Nie cieszy cię myśl o studiach w Akademii Sztuk Pięknych?
- Wszystko mi jedno - odrzekł Patryk.

Twarz Henryka Erevanne posmutniała, dając wyraz znużeniu zmiennością nastrojów dzieci, które zawsze stanowiły dla niego zagadkę. Znów pogrążył się w półsennej zadumie.

Dyliżans wyjechał z labiryntu uliczek, by ruszyć dalej szerokim bulwarem biegnącym wzdłuż zakola rzeki. Setki domów na obu brzegach rzeki zdawały się pochylać nad wodą niczym troskliwi stróże. Wtedy Julia doznała wrażenia, że odbywa spacer po znajomej okolicy. Ledwie ujrzała te miejsca, a już była pewna, że to tu chciałaby umrzeć.

d2x4vsm

Dostrzegła most między dwiema wyspami, wznoszący się wysoko i opadający białymi schodami. Jej spojrzenie spochmurniało. Ten most był niczym cień kładący się na jej własnym życiu, był elementem czasu, który trwał i trwał. Ogarnięta przerażeniem ujrzała siebie tam, na szczycie łuku, w odległej przyszłości. Staruszka idąca niepewnym krokiem. Rzadkie siwe włosy rozwiane przez wiatr. W zniszczonym, rozchełstanym, nieprzemakalnym płaszczu, którego barwy nie sposób było się już domyślić. Szła przez wyspę, ale widać było, że zmierza donikąd. Dyliżans mijał tymczasem kolejne budowle, a Julia, przecierając oczy, bacznie wpatrywała się w coraz już bardziej oddalony most. Tam, w teraźniejszości ogarniającej wyspę, kroczyła owa niewiarygodna postać. Strach chwycił dziewczynę za gardło. To była ona, ponad wszelką wątpliwość, ona sama u kresu wszelkich lęków.

Patryk ujął ją za rękę i mocno uścisnął. Wyczuł jej przerażenie bez słów, bez żadnych widocznych oznak. - Nie masz się czego bać - powiedział łagodnie. - Nie opuszczę cię.

Dyliżans zatrzymał się przed kamienicą ociężałą od balustrad. Henryk Erevanne wysiadł pierwszy i wyciągnął ręce, by unieść śpiące maleństwo, a potem podał rękę żonie i niani, które schodziły po stopniach. Patryk siedział wyprostowany i posępny i dopiero gdy dorośli opuścili dyliżans, zaczął gorączkowo mówić do siostry. Oznajmił, że będzie codziennie chodził do kina. Że będzie kupował lody waniliowe i przestanie nosić słomkowy kapelusz. Że nie zamierza czekać, aż dorośnie, by wybrać się na wyścigi konne. Że będzie samotnie spacerował po bulwarach w środku nocy, nie zważając na zakazy.

d2x4vsm

Wygłosił wszystkie te postanowienia monotonnym głosem i Julia zrozumiała, że brat pragnie pokonać ogarniającą go nudę. Nie powiedziała ani słowa. Wiodła wzrokiem za przechodzącym obok tragarzem wody, który ocierał pot z pochylonego czoła i podrywał każdym przesunięciem nogi zeschłe liście kasztanowców.

Rodzina przekroczyła bramę kamienicy, woźnica wyniósł skrzynie i walizy, ustawiając je byle jak, a mały Gildas rozpłakał się w głos. Julia zatrzymała się w progu, nadal obserwując ruchliwą ulicę. Z kokardą wpiętą we włosy wyglądała jak dziewczynka z portretu. Lniana sukienka opadała na sznurowane buciki. Żywe, niebieskie oczy rzucały wokół wiele pytań. Była wówczas tylko małą dziewczynką, której serce wpadło w popłoch.

A zatem to tu będzie trzeba odtąd żyć. Ojciec sprawiał wrażenie wielce dumnego z tej zmiany. Idąc po schodach, Julia wspominała dom Dominika - wciąż jeszcze krążyła myślą po jego słonecznych werandach. Od wyjazdu twierdziła, że coś tam zostawili, choć wszyscy zapewniali ją, że się myli, że starannie przygotowali się do wyjazdu i nie zapomnieli o żadnym drobiazgu. Upierała się. Pozostało tam coś niewidzialnego, nie umiała wyrazić tego słowami. Dorośli poprosili, by przestała kaprysić. Troska o przyszłość zmusza do pewnych poświęceń. Co to znaczy "troska o przyszłość"? - zastanawiała się Julia, zbliżając się do drzwi mieszkania. To był niepokój rodziców o przyszłość zawodową Patryka, który stawał się dużym chłopcem.

d2x4vsm

Henryk Erevanne postanowił osobiście oprowadzić rodzinę po mieszkaniu. Otworzył podwójne drzwi wiodące do zasobnego mieszczańskiego salonu niczym wrota jaskini Ali Baby, a potem pokazał im pachnącą naftaliną jadalnię. Długi korytarz wiódł do kuchni, biegnąc wzdłuż szeregu sypialni. Ojciec zatrzymał się przy drzwiach pokoju przeznaczonego dla Patryka. - Od dziś nie życzę sobie, żeby bliźnięta spały w jednym łóżku - oświadczył ostrym tonem pogróżki.

- Dlaczego? - zapytała Julia.
- Bo nie jesteście już małymi dziećmi. A Patryk musi się uczyć. Julia zamieszka w pokoju mamy.

d2x4vsm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2x4vsm