Trwa ładowanie...
recenzja
19-09-2011 16:33

Lampart, wąż i panna

Lampart, wąż i pannaŹródło: "__wlasne
dwd5xqe
dwd5xqe

Pierwsze lata dwudziestego wieku w Afryce to czas, w którym heroiczne i romantyczne wyprawy odkrywcze powoli przechodzą do historii, a kolonialne mocarstwa wysyłają za morze raczej wojsko, osadników i przedstawicieli wielkiego biznesu niż eksploratorów z notesem, kompasem i skrzynką paciorków. Z koloniami w Afryce kojarzą się nam Brytyjczycy, Francuzi, Belgowie, no – może jeszcze Portugalczycy, o obecności tam Niemców raczej nie pamiętamy. A jednak i oni mieli swoją afrykańską kartę. Niemiecka autorka i podróżniczka blisko związana z Afryką, Ilona Maria Hilliges, opowiedziała nam o odysei doktor Amelii von Freyer. Wszystko, co obiecuje okładka: odwagę, przygodę i miłość można w tej książce znaleźć, tylko… nie udało mi się polubić głównej bohaterki. Chyba od dzieciństwa nie przepadam za tymi, którzy neurotycznie stają na głowie, żeby wszyscy ich lubili. I do tego podziwiali, na dodatek.

Amelia nie zawsze była Amelią von Freyer. Nie dowiemy się, jak to się stało, że doktorostwo von Freyer, mając już dwóch własnych synów, adoptowali sierotkę z iście dickensowskiej, wilgotnej sutereny w biednej dzielnicy Berlina, a w kilka lat później wyjechali wraz z nią do Afryki. Nie wiem, czy autorka zaplanowała to z rozmysłem, ale doroślejąca Amelia dwoi się i troi, żeby naśladować i zaspokajać ambicje wszystkich członków swojej przybranej rodziny – wzorem ojca studiuje medycynę i, mimo kłód rzucanych pod nogi kobiecie przez konserwatywnych berlińskich lekarzy, podejmuje pracę naukową. Dla matki zaręcza się z dobrze rokującym panem doktorem, a po jej śmierci natychmiast zrywa zaręczyny i wraca do Afryki, gdzie, zapatrzona w starszego brata, budzi w sobie ponownie tę chłopczycę, co przed laty nie ulękła się lamparta, i przyłącza się do wyprawy naukowej nad Jezioro Wiktorii. Po drodze uwalnia się z gorsetu, dosłownie i metaforycznie (pewnie wzorem drugiego brata, wiodącego artystyczny żywot w Paryżu)
,
otwiera na tajemnice Czarnego Lądu i na miłość…

Ale może dość moich prywatnych uprzedzeń – książka, choć trochę zbyt wyraziście „genderowa” (siostrzeństwo kobiet przeciw męskiemu światu, w którym doktor von Freyer chciałaby zapewne zostać Konradą Wallenrodą – najpierw do niego dołączyć, aby potem ulepszyć od środka) jest całkiem interesująca, a gdy ukazuje na przykład, pionierskie próby zwalczania śpiączki afrykańskiej, losy prostych osadników, którzy wyjechali do Afryki za chlebem, próby kompromisu pomiędzy mieszczańskim dobrym wychowaniem i spartańskimi warunkami w interiorze – widać, że nie jest to tylko Afryka ze starych pamiętników, ale jest tu sporo, także całkiem fizycznych i bezpośrednich, doświadczeń autorki.

dwd5xqe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dwd5xqe