Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:39

Z pamiętników młodej mężatki

Z pamiętników młodej mężatkiŹródło: Inne
d30bkz1
d30bkz1

20 listopada

Z obiadami coraz gorzej. Magdalena się zaniedbuje i nigdy obiad nie jest na oznaczona godzinę. Jest to główny punkt niezadowolenia Juliana. Zaczęłam już sama chodzić do kuchni, ale Magdalena się rozgniewała i powiedziała mi: „Niech mi pani nie nadeptuje na pięty”. Odpowiedziałam jej zaraz: „Niech się Magdalena nie zuchwali”, ale ona obraziła się na dobre i przestała obiad gotować. Zlękłam się bardzo i poszłam do pokoju gdzie siedziałam całe pół godziny, płacząc. Potem wzięłam kieliszek wódki i zaniosłam Magdalenie do kuchni, żeby ją udobruchać. Wypiła i odwróciła się do mnie tyłem. Obiad był o godzinę później, a kotlety zupełnie spalone. Magdalena powiedziała Julianowi, że to „bez panią”, a Julian, uśmiechnąwszy się cierpko, odrzekł: „Wiem, że mam w domu... lalkę”. Mnie łzy puściły się z oczu strumieniem i pobiegłam zamknąć się w swoim pokoju, gdzie siedziałam bez lampy i świecy cały wieczór. Tylko od latarni gazowej padało światło na podłogę. Ja ciągle płakałam nie tyle o te historię obiadową, ile że mi
taki ból i smutek w piersi wezbrał i razem z tymi łzami zdawał się spływać z moich oczów. Myślałam, że duszę z siebie wypłaczę. O ósmej posłyszałam, jak Julian wychodził z domu. Pierwszy to raz po ślubie zostawił mnie wieczorem samą. Zrobiło mi się bardzo straszno w tym pustym mieszkaniu. Bałam się wstać i poszukać zapałek. Naprzeciwko zaczęli grać na fortepianie i to mnie dobiło... Zaczęłam znów płakać i osunęłam się po cichu: „Wody, wody!”, a przecież to było głupio z mej strony, bo nikt mnie nie słyszał i słyszeć nie mógł. Później wstałam, rozebrałam się i położyłam spać. Podobno to pierwsze miesiące po ślubie nazywają się... miodowymi miesiącami! Czy to być może? Czy to być może!

Nazajutrz

Julian powrócił dość późno i pogodził się ze mną na dobranoc. Jestem kontenta, że się już na mnie nie gniewa, ale zarazem forma pogodzenia zrobiła na mnie dziwne wrażenie. Uczułam się upokorzoną. Zdawało mi się, że ja muszę się pogodzić z tym człowiekiem, że mnie nie wolno zasnąć rozgniewanej, że on w formie żartobliwej każe mi być dla siebie uprzejmą i zarzucić sobie ręce na szyję. Gdy doszło już do tego, że przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować, zamknęłam oczy, bo mi wstyd było za siebie samą, że nie mam odwagi powiedzieć mu: „Nie chcę twych pieszczot, serce mnie boli”, że jak manekin w jego rękach jestem bezsilna i głupia, bez chęci, bez woli, bez możności pozostania na chwilę sama ze smutkiem moim.

d30bkz1

13 grudnia

Zajrzałam dziś do pieniędzy i przestraszyłam się, że mam tak mało. Muszę kupić sobie książeczkę i spisywać wydatki. To Magdalena tyle wydaje w mieście i czasem nagle, ni stąd ni zowąd przyjdzie jakiś wydatek. Ot, musiałam kupić dwa tuziny ścierek, bo przecież ścierek się na wyprawę nie daje. Wolę już sama kupować, niż mówić Julianowi, który zaraz niepraktyczność moich rodziców i mojej wyprawy nicuje i często mnie tym do łez doprowadza.

W ogóle zdaje mi się , że Julian ma jakiś żal do moich rodziców i często natrąca, że go oszukali. Czy to mowa o moim posagu? Boję się raz rozjaśnić tę sytuację, ale ciężko mi pomyśleć, że mąż patrzy na mnie jak na oszustkę. Gdybym wiedziała przed ślubem, ile mam posagu, powiedziałabym Julianowi śmiało i otwarci. Ale cóż? Podobno pannie się nie mówi dokładnie, co i ile „za sobą” dostanie.

Chwilami ta kwestia posagowa dziwną mi się wydaje. Julian dawniej mieszkał w jednym pokoju i o ile wiem, jadał obiady w dość podrzędnej restauracji. Ożeniwszy się ze mną, mieszka w czterech pokojach i jada obiady względnie wykwintne, które mu jeszcze za skromnymi się wydają. Ja zaś, będąc panną, zajmowałam z rodzicami śliczny apartament przy ulicy Włodzimierskiej, osiem pokojów z balkonem od frontu. Jeździłam powozem (wprawdzie wynajętym, ale zawsze powozem) i bywałam w teatrze w loży, a nie tak jak teraz... w krzesłach. Julian więc na czysto zarobił na małżeństwie, ja zaś straciłam. I to on jest niezadowolony, a nie ja. Jemu się zdaje, że on jest mało zapłacony. Ale za co? za co?

d30bkz1

15 grudnia

Chodzę już po ulicach sama i nie wsiadam więcej do dorożki z podniesioną budą. Wczoraj śnieg upadł – biało było na ulicy i miałam wielką ochotę przejść się trochę. Poszłam do matki Juliana. Jest to staruszka, zrujnowana obywatelka – i pozująca na damę. Mówi przeważnie po francusku i rusza ustami, jakby co przeżuwała. Z Julianem nie jest w wielkiej zgodzie i wyglądają tak, jakby byli z siebie niezadowoleni. Podobno pani Szumiłło (tak się obecnie nazywam) ma dożywocie na jakichś okruchach majątku, który Julianowi po ojcu pozostał. To jest podobno przyczyna zobopólnej niechęci. Ja z panią Szumiłło jestem z daleka i ceremonialnie. Nie pociąga mnie, ale i nie odpycha.
Jest zimna i obojętna i zdaje mi się, że ta kobieta nikogo kochać nie potrafi. Wracając do domu, przypomniałam sobie o nieprzyzwoitych książkach i zaczęłam szukać czytelni. Na Marszałkowskiej ulicy dostrzegłam duży szyld: „Czytelnia”. Po chwili wahania weszłam na dziedziniec i zaczęłam wstępować na schody oficyny, w której mieściła się czytelnia. Serce mi biło jak młotem, gdy weszłam do jasno oświetlonego pokoju. Dokoła półki i cała masa grzbietów książek czarno oprawnych z białymi kartkami, na których napisano numery. Pod oknem stolik, na nim gazety. Przy tym stoliku siedziały jakieś dwie panie w kapeluszach i przeglądały dzienniki. Koło stołu stała niemłoda dama, ubrana czarno, w mitynkach, z włóczkową chusteczką na siwiejących włosach. Była podobną do mojej matki i to mnie od razu uderzyło i jeszcze więcej zmieszało. Na zapytanie, czego sobie życzę, prawie wybełkotałam, że chcę zaabonować książki. Dama zapisała moje imię i nazwisko, wzięła ode mnie pieniądze i wręczyła mi kwitek. Robiła to wszystko jak
automat, grzecznie, ale niezmiernie stanowczo. Od czasu do czasu podnosiła swe jasnoniebieskie oczy i patrzyła na mnie badawczo i chłodno. Po czym podsunęła mi katalog, mówiąc:
- Oto katalog polski, a to niemiecki, francuski i inne..
Wzięłam machinalnie do rąk katalog polski. Od czasu do czasu słychać było tylko szelest gazety, przewracanej ręka jednej z dam, siedzących poza moimi plecami. Czułam spojrzenie chłodnych, niebieskich oczów, utkwionych we mnie przenikliwie, i zrozumiałam, że nigdy, nigdy nie odważę się poprosić tej damy o jakąś „nieprzyzwoitą książkę”. Były one tam na półkach, tak blisko mnie, że potrzebowałam tylko rękę wyciągnąć, aby je dostać, a przecież dzieliła mnie od nich przepaść niemożliwa do przebycia. A zresztą, czy ja wiedzieć mogłam, jaki tytuł nosi taka książka „której pannom czytać nie wolno”. Ażeby zażądać trzeba było umieć ją nazwać, a ja przecież tego wiedzieć nie mogłam. I wzięłam Dewajtosa Rodziewiczówny, choć go umiem na pamięć.

d30bkz1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d30bkz1