Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:05

Całkiem niezłe bardzo złego początki, czyli pół na pół, nie tylko w aspekcie krwionośnym

Całkiem niezłe bardzo złego początki, czyli pół na pół, nie tylko w aspekcie krwionośnymŹródło: "__wlasne
d1octcf
d1octcf

Po wyjątkowo spektakularnym krachu, jakim okazała się piąta część cyklu, przystępowałam do lektury kolejnego tomu z nastawieniem „ta szklanka na pewno będzie co najmniej w połowie pusta”. Po co zatem zabierałam się za nią w ogóle, mógłby ktoś zapytać, nie bez racji. Z jednego, ale dość zasadniczego powodu – byłam ciekawa, co będzie dalej, bo co jak co, ale pomysły Rowling ma niezłe. Przyjęte podejście okazało się idealne, a szklanka nieco bardziej pełna niż miałam podstawy się spodziewać. Z akcentem na nieco. Przede wszystkim całość daje się przełknąć jednym haustem, bezboleśnie. Ryzyko zakrztuszenia się dłużyznami i pustosłowiem znacząco spadło. Ale, jako że natura nie znosi próżni, pojawiło się spore ryzyko mdłości dla osób o obniżonej odporności na zbyt wysokie stężenie miłości. Na pociechę, oprócz sytuacji przyspieszających, przynajmniej w założeniu, bicie serca, mamy, i to od samego początku, także sceny mrożące krew w żyłach. Dzisiejszy odcinek sponsorują literki E jak Elokwencja Na Eliksirach, S
jak Spiskujący / Smarkaci Śmierciożercy i P jak Powroty do Przeszłości. Imienia głównego sponsora zamieszania Nie Wolno Wymawiać.

Streszczanie fabuły mija się, rzecz prosta, z celem. Tym niemniej pozwolę sobie na kilka ogólnych refleksji. Po pierwsze, autorka wyraźnie nie radzi sobie z wątkami romansowymi, które uznała za stosowne wprowadzić w ilości przemysłowej i „pokomplikować” w sposób przywodzący na myśl wenezuelskie tasiemce (kochają się w sobie przez 2573 odcinki, ale są a. zbyt nieśmiali, b. zbyt zazdrośni o siebie nawzajem, c. zbyt dumni, żeby to sobie wyznać, a kiedy w końcu się decydują, okazuje się, że spadła oglądalność i żeby nie zdejmować serialu z anteny, producenci wysyłają ją do klasztoru, a jego na odległą plantację orzeszków ziemnych, gdzie z rozpaczy wyzywa na pojedynek plantatora-wyzyskiwacza i pozwala się zabić bez walki). Troszkę szkoda takiego spłycenia i pójścia po najmniejszej linii oporu tam, gdzie istniało potencjalnie dość spore pole do literackiego popisu. Cóż, czasem wygodniej użyć najprostszych, jakże poręcznych szablonów, niż zaryzykować skok na głęboką wodę, jakim byłaby niewątpliwie próba nieco
dojrzalszego potraktowania emocji i uczuć kreowanych postaci. Tak, to nie powieść psychologiczna, ale nawet w powieści fantastyczno-przygodowej, a może właśnie tam w szczególności, nie zaszkodzi odrobina wyobraźni. I wiary w wyobraźnię czytelnika.
Miłość Rowling jest znacznie mniej wiarygodna niż nienawiść. A tej drugiej też mamy sporo, i tu zaczyna być ciekawiej. Niejako tradycyjnie iskrzy na linii Snape – Harry i Harry – Draco, ale, dzięki myślodsiewni Dumbledore’a, mamy też szansę na pouczającą wycieczkę retrospektywną pod tytułem „Jak rodziła się nienawiść młodego Toma – od pierwszych złowieszczych oznak do pełni przerażającego rozkwitu, z uwzględnieniem wpływu genetyki na przebieg procesu”. Uczestnictwo w multimedialnym projekcie to swoisty fakultet mający podnieść morale Harry’ego przed ostateczną i coraz to nieuchronniej zbliżającą się konfrontacją z Voldemortem. Przed Harrym stoi zatem Wyzwanie. Niczym Aragorn musi porzucić swoją rudowłosą Arwenę i wypełnić Misję – ale to będziemy mieli okazję obserwować w tomie ostatnim, w którym autorka, jak wszystko wskazuje, podejmie próbę zdystansowania Tolkiena w ilości patosu.

Drobne złośliwostki na które sobie pozwalam, wynikają z rozgoryczenia faktem, że moja ulubiona postać cyklu, profesor Severus Snape, została poprowadzona w sposób, który budzi we mnie odruchowy protest. Cały jej potencjał został bezmyślnie zmarnotrawiony celem osiągnięcia kolejnego hollywoodzkiego efektu. Co prawda autorka nie postawiła jeszcze kropki nad i (niedomówienie również ma niejaki potencjał), ale jedno z możliwych rozwiązań obecnej sytuacji jest gorsze od drugiego. A do obu pasuje jak ulał przymiotnik „tandetne”. Właściwie mogłam się tego spodziewać, a mimo to jestem rozczarowana. Bo, wbrew temu, co można by było wywnioskować z całego mojego dotychczasowego zrzędzenia, Harry Potter i Książę Półkrwi nie jest lekturą kiepską, nudną i miałką, jaką niewątpliwie był Zakon Feniksa. Przeciwnie, jest ciekawy, wciągający trudno się od niego oderwać, w kilku miejscach poważnie zaskakuje, w kilku przeraża, ale... jest jak zaledwie półkrwisty befsztyk. A mógłby być smakowity.

d1octcf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1octcf