Trwa ładowanie...
recenzja
14-03-2017 10:49

Definicja grzesznej przyjemności

Definicja grzesznej przyjemnościŹródło: Inne
d2bf93t
d2bf93t

To ten moment, na który czeka każdy recenzent. Chwila, kiedy bezkarnie może przytoczyć najważniejszą myśl polskiej krytyki filmowej. Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że na „Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy” Johna Carpentera „bawił się jak prosię”. Otóż nie ma lepszych słów, aby opisać moją ekscytację lekturą pierwszego tomu „Deadpool Classics”.

Kiedy otworzyłem album, nagle poczułem się, jakbym znów miał kilkanaście lat. Jest upalne lato, połowa lat 90., wracam z kiosku z naręczem zeszytów. Powieści graficzne odkryję za jakiś czas. Na razie liczą się tylko „Spider-Man”, „Punisher” czy „Mega Marvel”. Kładę się na łóżku i łapczywie pochłaniam wszystko za jednym razem. A potem jeszcze raz. Z plakatu na ścianie z politowaniem spogląda Conan Niszczyciel. Jest wspaniale. Czemu mają służyć wynurzenia wiedzionego nostalgią 34-latka? Bardzo możliwe, że jeśli wychowywałeś się na TM-Semicu, „Deadpool Classics” również w tobie obudzi drzemiące dziecko i dostarczy ci całą masę rozrywki. Przaśnej, nieskrępowanej, niezbyt mądrej i do cna bezpretensjonalnej.

Cztery historie zebrane w albumie prezentują początki „marvelowskiego najemnika z nawijką”. Czasy, kiedy Wade Wilson nie był memem burzącym czwartą ścianę, a stawiającym pierwsze kroki antybohaterem, nieco lepiej napisanym niż reszta hałastry z kart „X-Force” czy „X-Men”. Wprawdzie nieśmiało pojawiają się tu czarny humor i słynne monologi, jednak do całkowitego szaleństwa jeszcze daleka droga. Zebrane w tomie opowieści to wzorcowe czytadła - niektóre rozbrajająco infantylne i tak złe, że aż dobre, inne zaskakująco wciągające i rzucające nieco światła na niewesołą genezę postaci.

(img|721515|center)

d2bf93t

Oczywiście obiektywnie patrząc scenariusze od ideału dzielą lata świetlne, ale zawarte w nich pokłady dystansu i luzu biją na głowę gros współczesnego superhero. W pakiecie dostajemy całą zgraję ówczesnych sław z Cable’em, Czarnym Tomem, Juggernautem czy Domino na czele. Są także podróże w najdalsze zakątki globu, mroczne sekrety przeszłości, tajne agencje, absurdalne sceny walki i miliony łusek po kulach. Dzieje się dużo, szybko i prawie nigdy w zgodzie z logiką czy prawami fizyki.

Pod względem graficznym zawartość 252-stronicowego tomiszcza to reprezentatywny dla lat 90., czystej wody eskapizm. Jest tu wszystko: słynne stópki Roba Liefelda, kreskówkowy styl Eda McGuinnessa, ale i kapiące detalami rysunki Joe Madureiry i Iana Churchilla, stanowiące kawał porządnego komiksowego rzemiosła.

(img|721514|center)

Jedynym zarzutem, jaki można mieć do Egmontu, to brak jakiegokolwiek wstępu czy posłowia. Deadpool to postać takiego kalibru, że aż prosi się o porządkujący tekst – np. Kamila Śmiałkowskiego – jakim opatrzone są komiksy z cyklu DC Deluxe.

d2bf93t
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2bf93t