Trwa ładowanie...
recenzja
10-03-2017 09:30

Myślałeś, że film był kiepski?

Myślałeś, że film był kiepski?Źródło: Inne
d30bkz1
d30bkz1

Dobra wiadomość jest taka, że „Zderzenie ze ścianą” wypada odrobinę lepiej od poprzedniej części. Zła – tytuł tomu niestety idealnie oddaje uczucia towarzyszące jego lekturze.

„Nadzorować i karać” było jednym z największych komiksowych rozczarowań 2016 roku, wywołującym większy niesmak niż film Davida Ayera. Odrzucające ilustracje Patricka Zirchera szły w parze ze scenariuszem duetu Matt Kindt i Ales Kot, którego poziom sugerował, że autorzy mają góra 12 lat. Dlatego umówmy się - stworzenie czegoś lepszego nie było absolutnie żadną sztuką.

Tom otwiera one-shot „Ofiary burzy”. Choć próba zniuansowania Amandy Waller i nadania jej psychologicznej głębi wypada jak ze szkolnego wypracowania, to w kontekście tego, co wyprawia się na kolejnych stronach, wysiłek Jima Zuba i Andre Coelho trzeba docenić. Zwłaszcza, że kreska tego ostatniego to naprawdę jeden z niewielu pozytywnych aspektów albumu.

(img|720652|center)

d30bkz1

Dalej jest niestety tylko gorzej, a to za sprawą wspomnianych Kindta i Zirchera. Ich sześciozeszytowa historia, stanowiąca trzon albumu, powiela wszelkie grzechy „Nadzorować i karać”. Deklaratywne dialogi, płaskie postacie, toporna narracja i żenująco infantylna intryga - tak w skrócie można scharakteryzować „autorski styl” duetu. Choć znalazło się tu kilka niespodzianek, m.in. geneza King Sharka czy dokooptowanie do składu Kapitana Bumeranga, to takie kwiatki jak charakterystyka Steela („Porażająco inteligentny, a zarazem słaby, bo ma serce na dłoni” – nie mogłem przestać się śmiać), skutecznie sprowadzają czytelnika na ziemię.

Niesmak budzi także niczym nieuzasadniona obecność Power Girl, której rola sprowadza się tu wyłącznie do wypinania rysunkowych krągłości. Jeśli chodzi o ilustracje, to na uwagę zasługują jedynie okładki poszczególnych zeszytów – oczywiście nie są one autorstwa Patricka Zirchera. Album zamyka króciutkie tytułowe „Zderzenie ze ścianą” Seana Ryana, będące swego rodzaju epilogiem do „Wiecznego zła” i wprowadzeniem na łamy serii Czarnej Manty, który w tym tomie nie odgrywa w zasadzie żadnej istotnej roli.

(img|720653|center)

Drugi tom „Suicide Squad - Oddział Samobójców” z sukcesem utrwala szkodliwe stereotypy na temat komiksu jako prymitywnej rozrywki dla opóźnionych w rozwoju nastolatków. Jeśli taki zamysł stał za wydaniem tego albumu, to się udało. Brawo.

d30bkz1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d30bkz1