Trwa ładowanie...
recenzja
08-02-2017 12:43

Zło rodzi zło, a korzenie tkwią głęboko

Zło rodzi zło, a korzenie tkwią głębokoŹródło: Inne
d4pfffl
d4pfffl

Polska powieść kryminalna przeżywa okres prosperity, jakiego jeszcze do tej pory nie widzieliśmy. Ani w II RP, ani w PRL – mimo panującej wówczas mody na kryminał milicyjny, sławiący sprawność organów ścigania zwłaszcza w wykrywaniu przemytników, sabotażystów i szpiegów – nie było aż tak wielu ludzi pióra, którzy by się realizowali wyłącznie lub przeważnie w tym gatunku.

Począwszy od lat 90. ubiegłego wieku, kiedy wraz z ogromnym napływem przekładów kryminałów i thrillerów dotarły do nas informacje, że ich autorzy cieszą się popularnością i uznaniem wcale nie mniejszym, niż na przykład twórcy ambitnej prozy obyczajowej, a przy tym zarabiają sumy, o których większość tamtych może tylko pomarzyć, również i u nas półki księgarń zaczęły pęcznieć od rodzimej twórczości sensacyjnej. Kryminały współczesne i retro, z udziałem policji i detektywów-amatorów, psychopatycznych zabójców i bezwzględnych mafiosów, pisane z humorystycznym zacięciem i krwawo-mroczne; thrillery polityczne, prawnicze, medyczne … – nie ma chyba podgatunku, w którym nie pojawiły się jeszcze polskie odpowiedniki. Ci, którzy najwcześniej wstrzelili się w tę lukę, są dziś już uznanymi idolami czytelników (i często przy tym literackimi celebrytami), trudno więc się dziwić, że ciągle pojawiają się nowi chętni na zajęcie miejsc na kryminalno-sensacyjnym Parnasie.

Jedną z tych osób jest warszawska prawniczka, Karolina Szewczykowska, właśnie debiutująca mroczną powieścią „Druga strona miasta”, którą prozaik Marek Harny rekomenduje zamieszczonymi na okładce słowami: „Niepokojąca książka. Naprawdę niepokojąca!”. I to istotnie prawda.

Miasto, o którym mowa w tytule, to oczywiście stolica. W willowej części Saskiej Kępy ginie we własnym domu trzydziestoparoletnia kobieta, aktorka, matka dwójki małych dzieci. Już samo to morderstwo jest dostatecznie niepokojące: wygląda na to, że denatka wiodła stosunkowo spokojne życie i raczej nie miała wrogów – a jednak ktoś w biały dzień wszedł do jej domu, wyciągnął nóż… Ale kiedy udający się na miejsce zbrodni prokurator Aleksander Zawadzki poznaje jej nazwisko, opada go fala nieprzyjemnych wspomnień, związanych ze zdarzeniem sprzed paru lat: ojciec zamordowanej Luizy, Zbigniew Orłowicz, właściciel firmy farmaceutycznej, oraz jego wspólnik Henryk Lorenc odgrywali główne role w sprawie, która zniweczyła karierę przyjaciela Zawadzkiego, komisarza Modesta Tokaja, a na samą przyjaźń obu panów wpłynęła niekorzystnie. Nie dość tego, jedną z osób, które znalazły zwłoki, jest córka Tokaja z pierwszego małżeństwa. Czysty przypadek?... Im bardziej Zawadzki zagłębia się w temat, tym więcej pojawia się zagadek i
niejasności. Czy motyw zbrodni mógł mieć coś wspólnego z tym, że Luiza była udziałowcem firmy ojca? A może klucz tkwi w przeszłości Orłowiczów? Tego z pewnością nikt z rodziny nie zdradzi, nie kwapią się też do udzielania informacji osoby w jakiś sposób z nią związane. A czy to, że niemal w tym samym czasie i w tej samej dzielnicy ginie inna kobieta, może mieć jakiś związek ze śmiercią aktorki? Nad sprawą, i tak już dostatecznie zawikłaną i ponurą, cały czas unosi się cień historii sprzed kilku lat. Modest nie ma w tej sprawie czystego sumienia, tylko czy zdobędzie się na szczerość w stosunku do Aleksandra? I czy wyjaśnienie usunie zagrożenie, jakie wciąż czyha na nich i ich rodziny?

d4pfffl

Umiejętności stworzenia niepokojącego nastroju nie można autorce odmówić. Mroczny klimat przenika całą opowieść, od pierwszej sceny, bezpośrednio poprzedzającej morderstwo, w której Luiza w swoich zapiskach zdradza dręczące ją obawy, aż po ostatnie strony, kiedy już znana jest tożsamość sprawcy i brakuje tylko finałowych wyjaśnień. Odczucie grozy zaczyna się potęgować, kiedy się zorientujemy, że popełniono tu nie tylko to jedno przestępstwo, a po stronie zła działała więcej niż jedna osoba. Niestety to nagromadzenie zbrodniczych i niezbrodniczych powiązań w połączeniu z zastosowaną przez autorkę –skądinąd pożyteczną – techniką narracji ("migawki" zogniskowane na myślach i poczynaniach poszczególnych postaci, przeplatane wyjątkami z notatek Luizy; nawiasem mówiąc, te ostatnie zawierają jedną wyjątkowo koszmarną scenę, która dla miłośników zwierząt i osób ogólnie wrażliwych może się okazać nie do zniesienia!) ma i swoje niekorzystne strony: mniej więcej do połowy czytelnik pozostaje nieco zdezorientowany,
mając wrażenie, że przeoczył jakąś partię tekstu, za pomocą której miał zostać wprowadzony we wcześniejsze wydarzenia. Niektóre fragmenty, np. dialog brata i męża Luizy dotyczący spraw firmy, pozostają właściwie zawieszone w próżni, nie wnosząc nic specjalnego do dotychczasowego zasobu informacji i nie będąc na tyle ciekawe, by tworzyć barwne tło dla właściwej fabuły. Sam główny wątek kryminalny wydaje się tyleż przekombinowany, co nie do końca dopracowany. Autorka skoncentrowała się na nasyceniu go maksymalną dawką psychopatologii (żeby nie zdradzać istotnych szczegółów, powiedzmy tylko, że wykorzystała w nim jeden z motywów najczęściej ostatnio eksploatowanych zarówno przez twórców thrillerów/kryminałów, jak i "cięższych" powieści psychologicznych; kilka postaci zdradza istotne zaburzenia osobowości, inne znów zdają się zupełnie pozbawione hamulców etycznych, świadomie zacierając ślady popełnionego przez tamtych zła), trochę mniej zadbawszy o dopracowanie szczegółów śledztwa i przedstawienie przekonujących
wyjaśnień pewnych faktów. Bo np. jakim cudem ukryto prawdę o przyczynie śmierci Roksany Lorenc? Milczenie policjanta nie ma tu nic do rzeczy, a lekarz, który musiał zostać wezwany do nagłego zgonu młodej, dotychczas zdrowej kobiety, nie mógł przecież ot, tak wydać orzeczenia bez zgłoszenia do prokuratury i przeprowadzenia sekcji. Dalej, jak udało się doprowadzić do tego, że w trumnie znalazły się zwłoki nie tej osoby, którą miano pochować? Być może w pierwszym przypadku przekupiono lekarza, w drugim pracowników zakładu pogrzebowego, ale jeśli tak, powinno to zostać wyjaśnione. Wreszcie, skoro mordercą okazuje się postać mająca jakoby niepodważalne alibi, należałoby czytelnikowi wskazać, w którym punkcie zostało ono jednak podważone.

Dodatkową niedogodnością są drobne niedoskonałości językowe, których przy staranniejszej redakcji tekstu można było uniknąć: a to konflikt podmiotu domyślnego ("założony przez techników łańcuch wisiał nietknięty, nie dostrzegł niczyjej obecności"; "wiedziała, że nienawidził Orłowicza tak mocno, jak teraz ona. Zabrał mu ojca, w pewnym sensie też matkę. Od zawsze pragnął zemsty"), a to powtórzenie ("ubrał się w najlepsze ubranie..."), a to niezbyt zgrabne porównanie ("spódnica oplatała zbyt grube uda niczym kokon przed narodzinami owada") lub niekoniecznie trafny związek frazeologiczny ("łysina wystająca nad lewą skronią"), a to niepoprawnie podana nazwa leku ("Estasolanum" - środek o tej nazwie nie istnieje ani w Polsce, ani nigdzie indziej, jest natomiast preparat Estazolam, niekiedy określany nazwą łacińską: estazolamum). Można też w paru miejscach mieć zastrzeżenia do szyku zdań, który, jeśli nawet nie jest sensu stricto niepoprawny, wydaje się cokolwiek nienaturalny ("przez krótką, ledwie uchwytną jak
frunące w powietrzu ziarenko mleczu, chwilę chce mi się śmiać"; "w ten upalny dzień lniany, sprowadzony z Paryża, bardzo drogi garnitur drażnił jego skórę"; "był jego koszmarnym, a zarazem pełnym słodkich bułek babci Florki, dzieciństwem").

To jeszcze nie ten moment, w którym autorka może się mierzyć z najlepszymi w tym fachu. Ma jednak potencjał, umie tworzyć wyraziste postaci i pleść skomplikowane intrygi; potrzeba jeszcze tylko trochę pracy nad warsztatem, by dać czytelnikowi pełną satysfakcję z lektury.

d4pfffl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4pfffl