Trwa ładowanie...
recenzja
21-11-2016 10:53

Pisarz i widmo klęski

Pisarz i widmo klęskiŹródło: Inne
d2icjea
d2icjea

Najbardziej znane i doceniane powieści Hansa Fallady – „Co dalej, szary człowieku”, „Człowiek z aspiracjami”, „Każdy umiera w samotnościsamotności” – portretują niemieckie społeczeństwo głównie w okresie międzywojennym i podczas wojny. Powstała w 1946 roku „Zmora” jest ich swoistym uzupełnieniem, ukazujących wycinek losu Niemców po klęsce faszyzmu.

Bohatera tej powieści, doktora Dolla („doktor” nie jest w tym przypadku potocznym określeniem lekarza, lecz tytułem naukowym, najwyraźniej z zakresu nauk humanistycznych, skoro właściciel jego jest literatem; u nas pisarza nikt nigdy tak nie nazwie – może co najwyżej studenci, jeśli ów pisarz akurat jest równocześnie wykładowcą uniwersyteckim – musimy jednak pamiętać, że są kraje, w których tytułomania jest, albo przynajmniej była, daleko bardziej rozbudowana, niż w Polsce), koniec wojny zastaje w małym miasteczku. Miejscowa ludność oczekuje przybycia rosyjskich żołnierzy z mniejszą lub większą trwogą; z jednej strony wszystkich przeraża szybko rozprzestrzeniająca się fama o dzikości i nienasyconej zachłanności "czerwonych", z drugiej... cóż, trudno liczyć na to, że Sowieci będą się łagodnie obchodzić z kimś, kto poparł zbrodniczy reżim, a przecież poparli go praktycznie wszyscy, jeśli nie z przekonania, to z czystego oportunizmu wstępując do hitlerowskiej partii... Jedni pakują manatki, snując plany
ucieczki, choć przecież zdają sobie sprawę, że to jedynie półśrodek, inni w popłochu usuwają wszelkie materialne świadectwa swoich związków z nazistami, jeszcze inni, niekoniecznie nawet obarczeni największą winą, tylko po prostu najsłabsi duchem, postanawiają odejść razem z tym światem, który właśnie przestał istnieć. Ale nie Doll. Oczywiście, boi się Rosjan; oczywiście, zdaje sobie sprawę z ogromu zła, jakie popełnił jego naród, czuje się współwinnym, a przeczuwany czy może raczej wyrozumowany przez niego upadek III Rzeszy także i jego napełnia przerażeniem, które znajduje wyraz w dręczącym go nocami niezwykle obrazowym, niemal dotykalnym, koszmarze. Lecz on przede wszystkim chce żyć i tworzyć, a żeby móc żyć i tworzyć, trzeba jakoś przyjąć nową rzeczywistość. Choćby i tak samo, jak się przyjęło tę poprzednią, nie angażując się w nią zbytnio, w miarę możności wcale. Byle tylko jakoś zaspokoić podstawowe potrzeby, co okaże się nie takie łatwe, zwłaszcza wtedy, gdy Doll i jego młoda żona opuszczą miasteczko
i spróbują się ponownie zainstalować w swoim berlińskim mieszkaniu. Dopiero wtedy wyjdzie na jaw, że ciągłe wyprawy Almy do apteki nie miały na celu ulżenia „dolegliwościom żółciowym”; dopiero wtedy okaże się, że i naszemu literatowi trzeba do funkcjonowania czegoś więcej, niż jedzenia i dachu nad głową. Niejedno upokorzenie i rozczarowanie będą musieli przeżyć, lecz w odróżnieniu od wielu swoich rodaków przetrwają ten pierwszy okres po klęsce. Dolla przestanie dręczyć nocna zmora, zastąpi ją pewność, że „broń stała się niepotrzebna, nastał prawdziwy pokój” i nadzieja: „może ludzie nawet się czegoś nauczą. Wyciągną naukę ze swego cierpienia, ze swych łez, przelanej krwi”, on zaś będzie mógł „żyć dalej i poświęcić się pracy”. A czy się ta nadzieja spełni?

Tego nam autor nie zdradza... ale jeśli uważnie przeczytamy zamieszczone na końcu kalendarium jego życia i twórczości, możemy sami odgadnąć. Dollowi uda się napisać książkę, „którą wszyscy będą czytać”, i jeszcze jedną, choć nie zdąży już ukończyć korekty tej ostatniej. Człowiek, który w swoich powieściach zawarł przenikliwą diagnozę społeczną międzywojennych Niemiec i stworzył jeden z najbardziej przejmujących obrazów niemieckiego ruchu oporu, nie będzie się długo cieszył pokojem, a rozwoju gospodarczego nie doczeka; serce, osłabione latami nadużycia morfiny, tytoniu i alkoholu, odmówi posłuszeństwa. Doll umrze w berlińskim szpitalu, nie dociągnąwszy nawet do pięćdziesiątych piątych urodzin.

Bo Doll to sam Hans Fallada, czyli Rudolf Ditzen; Alma to młodsza odeń o prawie trzydzieści lat Ulla Losch, którą poślubił pod koniec wojny, wkrótce po burzliwym rozstaniu z pierwszą żoną; miasteczko to Feldberg, gdzie przez krótki czas pełnił urząd burmistrza; naprawdę także istniały (choć pod innymi nazwami) wszystkie szpitale, w których leczył się po epizodach załamania psychicznego lub zaostrzenia nałogu. Kto wie, może prawdziwe są i postacie z drugiego planu: tchórzliwy weterynarz Wilhelm, spekulant Zaches, przebiegła wdowa Schulzowa, miłosierna sklepikarka mama Minus? A jeśli nie prawdziwe, to na pewno niezwykle realistyczne, jak zresztą każda figura, pojawiająca się na kartach tej czy innej powieści Fallady. Nie jest to jednak realizm brutalny, naturalistyczny; autor wyraźnie stawiał na ogólne wrażenie, nie na detale, co widać zresztą także i w opisach scenerii. Nie trzeba eksponować hektolitrów krwi i strzępów ciał, by czytelnik mógł pojąć koszmar wojny; nie trzeba szczegółowo analizować procesów
fizjologicznych, by mu unaocznić skutki działania wódki i narkotyków.

d2icjea

„Zmora” przekonuje tak samo, jak każda z najlepszych powieści autora, choć jest znacznie bardziej od nich statyczna, najpewniej za sprawą zmiany proporcji głównych elementów tekstu (tu dialogów mamy jak na lekarstwo, dominuje opowieść zewnętrznego narratora). Jest też nieco cięższa w odbiorze może i przez to, że o ile łatwo nam się zaangażować emocjonalnie w losy nieustraszonego małżeństwa Quanglów czy „szarego człowieka” Hansa Pinneberga i jego nieporadnej żony, o tyle bohaterów tej historii trudno polubić czy nawet im współczuć. Fallada musiał sobie z tego zdawać sprawę. Musiał wiedzieć, że nie może liczyć na przychylność rodaków ten, kto – pomijając fakt, czy wcześniej wierzył w zwycięstwo Rzeszy, czy nie – nazbyt entuzjastycznie wita zdobywców i usiłuje się wkupić w ich łaski; że nie budzi sympatii ktoś, komu w czasach powszechnej nędzy starcza na papierosy i narkotyki, a nie dość tego, gdy połowa stolicy leży w gruzach, a w ocalałych budynkach ludzie gnieżdżą się po kilka rodzin w mieszkaniu, on dostaje
dla siebie cały dom. A czyż mógł ktoś żywić jakieś pozytywne uczucia do Almy, kobiety jeszcze tak młodej, ale już tak bardzo zaprawionej w egoizmie i tak zatwardziałej w swym nałogu? Jaka z niej żona, jaka matka, jaka gospodyni? (pamiętamy przecież, jakie wartości miały się liczyć w życiu niemieckiej kobiety: Kinder, Kirche, Kuche! I gdyby jeszcze poniechała ich dla jakiejś słusznej sprawy: nauki, walki, pracy społecznej, ale nie, jej zależy tylko na zaspokojeniu własnej przyjemności. Jej mała córeczka, która mając 3 czy 4 lata straciła ojca, po powtórnym zamążpójściu matki zyskała wprawdzie ojczyma, ale nie miłość, nie troskę…). Musiał to wiedzieć, a jednak sportretował siebie i żonę tak zjadliwie, jak tylko potrafił. Bo tego wymagała misja, do jakiej realizowania wiele lat temu postanowił przystąpić: misja wiernego oddania otaczającego świata.

Choćby tylko dlatego „Zmora” warta jest uwagi, mimo, że mniej porywająca, niż najsłynniejsze, najlepiej doszlifowane jego dzieła.

d2icjea
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2icjea