Trwa ładowanie...
recenzja
14-11-2016 10:18

Czy wolno mieć w sobie blask?

Czy wolno mieć w sobie blask?Źródło: Inne
d3dsmcy
d3dsmcy

Jakże małą kontrolę mamy nad swoim życiem! – zdaje się brzmieć przekaz historii opowiedzianej w najnowszej powieści Margaret Mazzantini. – Jak bardzo na nasze decyzje wpływają oczekiwania innych ludzi – co ciekawe, nie zawsze tych, na których aprobacie rzeczywiście nam zależy, lecz często tych składających się na bliżej nieokreśloną zbiorowość, źródło opinii publicznej, która orzeka, co jest właściwe, a co niewłaściwe, co powinno być jawne, a co należy trzymać w ukryciu! W jak ogromnym stopniu nasze poczynania są zdeterminowane miejscem, w którym przychodzimy na świat, czasami, w których dorastamy, osobowością ludzi, którzy nas wychowują! A skoro tak, co właściwie zależy od nas samych?

Na to ostatnie pytanie próbuje sobie odpowiedzieć – nie wprost, lecz analizując wszystko, co się wydarzyło w ciągu paru dekad jego życia – Guido, narrator „Blasku”. Guido należy do ludzi, którzy mają z założenia łatwiejszy start; jego matka, urodzona w Belgii „w biednej rodzinie włoskich emigrantów”, postarała się, by już nigdy w życiu nie zaznać ubóstwa: zdobyła wykształcenie, wyszła za lekarza, którego dochody starczają na mieszkanie w eleganckiej kamienicy, na to, żeby ona sama mogła pracować raczej dla idei, niż dla pieniędzy i by nie musiała zajmować się domem i dzieckiem. Chłopiec wychowuje się pod okiem najemnych, często zmieniających się kobiet. Ma wszystko, co powinno mieć dziecko w tym wieku. Prawie wszystko. Brakuje mu tylko tego, co – jako jedyną przewagę – przydzielił los synowi dozorcy, mieszkającemu w suterenie tej samej kamienicy. Costantino nie może się pochwalić ani błyskotliwym intelektem, ani wiedzą, nie ma go kto nauczyć stylu i obycia, ale za to jego brzydcy i źle ubrani rodzice, gotowi
podzielić się z obcym chłopcem skromnym domowym posiłkiem, roztaczają w ciasnej i ciemnej stróżówce przyjazną, ciepłą atmosferę. A syn doktora i aktywistki kulturalnej daremnie czeka na najskromniejszą manifestację uczucia ze strony rodziców, zbyt zajętych pracą, by zrozumieć, że dziecko ich potrzebuje; ich samych, nie tego, co mu kupują…

Guido i Costantino w zasadzie nie mają szans, by się zaprzyjaźnić; dzieli ich zbyt wiele, także wtedy, kiedy niespodziewanie dla siebie spotykają się w tym samym liceum. Jednego interesuje sztuka, literatura, języki obce, drugiego sport. Wspólnie pobierane wykształcenie nie zmniejszy przepaści między nimi; Guido nadal będzie zaliczał Costantina do „ubogiej części ludzkości, która obarcza ziemię swoim ciężarem i zmienia w miejsce smutne, przytułek dla nędzników”. Ale nagle, niespodziewanie dla obu chłopców, coś się między nimi wydarzy. Coś, co ich zarazem zbliży i oddali. Te zbliżenia i oddalenia będą powracały, ze zmienną regularnością i zmienną mocą, przez całe ich życie. Wbrew wszystkiemu, czego ich nauczono, wszystkiemu, czego się po nich spodziewa świat i ludzie, wszystkiemu, co już sami zrobili, żeby nie myśleć o tym, co w nich tkwi. Wbrew naturze… a może właśnie zgodnie z naturą – bo „czym jest natura, ten zbiór drzew i gwiazd, ziemskich drgnień, przejrzystych wód, ten dżinn, który mieszka w tobie i
nakłania do walki gołymi rękami z twoimi własnymi rękami i ze wszystkimi mocami świata”? Będą już dojrzałymi mężczyznami, kiedy wreszcie każdy z nich postanowi być sobą, kiedy zechcą sobie powiedzieć: „oto cały nasz blask”. Tylko, że dojdzie do tego w niewłaściwym miejscu, niewłaściwym czasie. Blask zgaśnie. A żyć bez niego – owszem, można, lecz jakie to trudne!

Tą opowieścią Mazzantini zaskakuje każdego, kto nastawia się na napotkanie w literaturze rzeczy (przynajmniej z pozoru) oczywistych. Bo o ile przyzwyczailiśmy się już, że przedmiotem jej analiz są trudne relacje między ludźmi, mimo woli spodziewaliśmy się raczej, że relacje te będą zachodziły na płaszczyźnie mężczyzna: kobieta albo rodzice: dzieci. Bo przecież autorzy utworów obracających się wokół tematyki LGBT najczęściej sami się z tego kręgu wywodzą; oczywiście, są wyjątki, ale powiedzmy sobie prawdę: czy spodziewalibyśmy się, że akurat matka czwórki dzieci potrafi się wczuć w psychikę homoseksualnego mężczyzny? Dopiero kiedy odpowiemy przecząco na to pytanie, zreflektujemy się, że przecież taka umiejętność przekraczania granic nie od dziś istnieje i, co więcej, charakteryzuje pióra wybitne; dwie najbardziej poruszające historie młodych mężatek, jakie zna światowa literatura, stworzyli: stary kawaler i ojciec pięciorga małych dzieci, żonaty z kobietą, która stanowić by mogła ikonę wierności… A pióro
wybitne nie da się zaszufladkować; żadna z książek Mazzantini nie jest tylko dla kobiet ani tylko dla mężczyzn, i tak jak np. „Powtórnie narodzony” jest czymś więcej niż romansem z wojną w tle, tak i „Blask” jest czymś więcej, niż powieścią gejowską. Jest opowieścią o ograniczeniach, jakie na człowieka nakłada obyczajowość, i o ich pokonywaniu; o tym, jak trudno poznać samego siebie i jak łatwo skrzywdzić kogoś, usiłując go wcisnąć w stereotyp; o tym wreszcie, że – jakkolwiek niewiarygodne by się to nam zdawało – istnieją takie uczucia, które się zjawiają wbrew wszelkiemu rozsądkowi i trwają, nie mając właściwie żadnych szans na przetrwanie. Nie da się ukryć, że uczucie Guida i Costantina nie jest platoniczne; fałszem byłoby pominięcie tego aspektu ich relacji. I tu autorce udało się zachować doskonały kompromis między wiarygodnością i taktem; nawet tam, gdzie zdobywa się na dosłowność, nie ma mowy o wulgarności, o ocieraniu się o pornografię, grzechach tak często popełnianych przez autorów, w których
twórczości erotyka odgrywa ważną rolę. To z jednej strony kwestia intuicji, z drugiej – subtelności języka, będącej jedną ze składowych doskonałego warsztatu włoskiej pisarki (tylko jedną, bo jest jeszcze i rzadka umiejętność lawirowania między czasami i osobami narracji bez wprowadzania zamętu, i zdolność płynnego przechodzenia od scen statycznych do dynamicznych, i ogromna wyrazistość przedstawianych obrazów, sprawiająca, że czytelnik w mgnieniu oka układa je sobie w barwny film. Spójrzmy tylko na te trzy zdania: „Parter miał kształt elipsy wyłożonej romboidalnymi płytami z zielonego i czarnego marmuru, z brązową balustradą i elegancką, przeszkloną kabiną windy z drewna czereśniowego, sunącą w spirali schodów. Czarne naoliwione liny i koła zębate pracowały cicho. Goście podczas jazdy majestatyczną, przez woń wosku i wątłe światło przypominającą raczej konfesjonał kabiną, która wynosiła ich ponad świat i na kilka chwil skazywała na siebie samych, przeglądali się w lustrze, poprawiali kołnierz i wyraz
twarzy”. Widzimy to, prawda?).

Nawet, jeśli w warstwie fabularnej tej prozy dostrzeżemy coś, co wyda nam się mniej spójne czy mniej prawdopodobne, trudno będzie koło niej przejść obojętnie.

d3dsmcy
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3dsmcy