Trwa ładowanie...
recenzja
02-03-2015 10:00

Gdzieś nad zatoką grasuje Rzeźnik…

Gdzieś nad zatoką grasuje Rzeźnik…Źródło: Inne
d2ywqev
d2ywqev

Gregg Olsen specjalizuje się w opisywaniu zbrodni; jego dorobek twórczy, liczący sobie aktualnie 20 tytułów, dzieli się niemal po równi na pozycje z gatunku literatury faktu (zdecydowana większość z nich to historie postaci, które przyczyniły się do śmierci co najmniej dwóch osób, niejednokrotnie w sposób dość przemyślny) i fikcji (tu dominuje thriller kryminalny z motywem wielokrotnego mordercy). W polskim przekładzie wydano już kilka najwcześniejszych utworów autora z tego ostatniego gatunku, z których najnowszy to Szósta ofiara.

Hrabstwo Kitsap, zlokalizowane w nadbrzeżnym regionie stanu Waszyngton, charakteryzuje się atrakcyjnym ukształtowaniem terenu: w jego granice wrzynają się liczne zatoki i zatoczki, a sporą część półwyspu, na którym leży, zajmują lasy przetykane gęstą siecią strumieni i jeziorek. To raj dla żeglarzy i rybaków, a także dla zbieraczy roślin, dostarczających kwiaciarniom surowca do sporządzania bukietów, wieńców czy innych dekoracji. To ostatnie zajęcie, będące domeną legalnych i nielegalnych imigrantów z krajów Ameryki Łacińskiej i Azji, nie jest ani lekkie ani dobrze płatne. Nie jest również całkiem bezpieczne, bo zawsze można się natknąć na rozzłoszczonego i uzbrojonego w strzelbę właściciela prywatnej działki, na którą się świadomie lub nieświadomie wtargnęło, na niedźwiedzicę z młodymi … a jak się okazuje, w zielonych gęstwinach mogą się czaić i straszniejsze zagrożenia, o czym właśnie przekonuje się grupka zbieraczy. Celesta Delgado tylko na chwilę oddala się od narzeczonego i jego braci – i znika. Tulio
przypuszcza – co, niestety, czytelnik wie już od samego początku – że dziewczynę spotkało coś złego. Jednak miejscowi stróże prawa (którzy we własnym mniemaniu nie są żadnymi ksenofobami, co to, to nie, po prostu wiedzą swoje o tych wszystkich przyjezdnych z innym kolorem skóry i obcym akcentem!) bagatelizują doniesienie, sądząc, że zaginionej po prostu znudziła się praca i tak po prostu – w środku dniówki, nie zabierając zebranych roślin, pieniędzy ani dokumentów – „pewnie wróciła do tej dziury, z której tu przyjechała”, a jeśli nie, to może sam chłopak przyczynił się do jej zniknięcia, bo przecież „ci z Meksyku”, albo z Salwadoru, „wszystko jedno”, to prymitywni zazdrośnicy i awanturnicy... Tylko detektyw Kendall Stark (ach, to dziwne upodobanie Amerykanów do nadawania dzieciom imion tradycyjnie przynależących do płci przeciwnej – tak jak celtyckie imię męskie Kendall – albo czerpanych z bogatego słownika nazwisk sławnych ludzi, nazw geograficznych i rzeczowników pospolitych! W tej jednej powieści
spotykamy także panie: Melody [melodia], Serenity [spokój, pogoda], Midnight [północ], Skye [nazwa szkockiej wyspy] i Birdy [ptaszyna, ptaszę], co najwyraźniej odzwierciedla zagęszczenie tego rodzaju imion w populacji) nie bardzo potrafi uwierzyć w taką wersję wydarzeń. Jednak na razie nie jest w stanie dostarczyć argumentów na korzyść swojej tezy. Zanim pojawi się jakakolwiek nowa poszlaka, dziennikarka lokalnego tygodnika odbiera telefon od anonimowego mężczyzny, który nie dość, że przyznaje się do zamordowania Celesty, to jeszcze recytuje makabryczną litanię czynności, poprzedzających jej uśmiercenie. A w mieszkaniu przy uliczce o mało nęcącej nazwie Szczurzy Zaułek zostaje znalezione wygłodzone i odwodnione dziecko, którego matki od kilku dni nikt nie widział. I, jak możemy się domyślić na podstawie samego tytułu powieści, nie jest to ostatnia osoba, która zniknie bez śladu w okolicach Port Orchard…

To mogłaby być bardzo dobra powieść. Prawie każdy miłośnik thrillerów kryminalnych potrafi od ręki przytoczyć kilka tytułów stworzonych w oparciu o bardzo podobny schemat, których lektura rzeczywiście jest w stanie „zmrozić krew w żyłach”, „chwycić za gardło” (co obiecują w odniesieniu do Szóstej ofiary koledzy po piórze Olsena, i to tak znani, jak Lee Child, Alex Kava czy Lisa Gardner), a jeśli nawet nie aż tyle, to po prostu przykuć uwagę czytelnika tak mocno, by całym sobą wsiąkł w śledztwo, towarzysząc stróżom prawa w porywającej grze o cudze, a czasem i ich własne życie.

Problem w tym, że jeśli autor stawia na nieustające napięcie, powinien się zastanowić, czy nie za wcześnie zdradza tożsamość przestępcy; gdy znamy go już od pierwszych rozdziałów, automatycznie wyłączamy funkcję „dociekliwość”, bo teraz idzie już tylko o to, jak szybko policja zdoła go dorwać, i zaczynamy się niecierpliwić: jak to, jeszcze się nie domyślili, że to on? Olsen zdecydowanie się z tym pospieszył; niepotrzebnie, bo przecież można było fragmenty pokazujące tok myślenia i działania zbrodniarza skonstruować tak, by nie padały w nich jego personalia, a szczegóły pozwalające na zidentyfikowanie ujawniać stopniowo!

d2ywqev

Nie całkiem profesjonalne zachowanie zespołu prowadzącego śledztwo w dużej mierze daje się wytłumaczyć: wiadomo, że biuro powiatowego szeryfa to nie wydział specjalny FBI ani agencja NCIS, a ludzie, którzy przez całe lata użerają się z tuzinkowymi złodziejaszkami, drobnymi dilerami narkotyków i nietrzeźwymi kierowcami, mogą stracić policyjny węch, niezbędny do wytropienia przestępcy większego kalibru (czego jednak brakuje Kendall, Joshowi i ich szefowi, zostaje w dużej mierze nadrobione pracą patologa Birdy Waterman – sceny, w których wykorzystuje ona swe umiejętności fachowe, to właściwie najciekawsze elementy fabuły – i ochotniczą pomocą pewnego młodego człowieka, który co prawda wtrąca się w śledztwo tylko epizodycznie, ale za to wyjątkowo skutecznie). Jeszcze bardziej porażająca i jeszcze bardziej, niestety, prawdopodobna, jest głupota dziennikarzy – gremialnie żywiących przekonanie, że im więcej szczegółów sprawy zostanie zdradzonych opinii publicznej, tym lepiej – oraz jednej osoby, która w pewnym
momencie ma wszystko podane jak na tacy, i zamiast poinformować policję, teraz już poważnie podchodzącą do śledztwa, o swoich podejrzeniach, zachowuje się jak ćma lecąca wprost na zapaloną świecę….

Natomiast nie całkiem wiarygodny wydaje się wątek anonimowych telefonów do redakcji „Lighthouse”; wytłumaczenie, co z nim nie tak, odjęłoby czytelnikom, którzy dopiero zamierzają zabrać się do lektury, jedyną – i tak już niewielką – dozę zaskoczenia, a sądzę, że poznawszy tożsamość osoby dzwoniącej sami zorientują się, co mam na myśli. Być może wyjaśnieniem jest odkrycie pewnego biernego świadka, który „podniósł przedmiot i obrócił w dłoniach, próbując odgadnąć, do czego może służyć. ‘DigiALTAVOICE’, przeczytał. Nie miał pojęcia, co to może oznaczać (…)”; być może, ale czytelnik również pojęcia nie ma, bo urządzenie o tej nazwie nie istnieje nigdzie poza tą powieścią, a od autora precyzyjniejszej informacji się nie doczeka…

Olsen zdecydował się prowadzić akcję kilkoma torami; narrator na przemian kieruje swoją niewidzialną kamerę to na Kendall, Josha, Serenity (może trochę za bardzo rozdrabniając się przy opisywaniu życia pozazawodowego dwóch pierwszych postaci, po czym urywając temat bez szerszego rozpracowania), to na którąś z ofiar „Rzeźnika z Kinsap” lub jego samego. Taka technika sprawdziła się doskonale u wielu uznanych twórców – weźmy na przykład Deavera czy Läckberg. Rzecz jednak w tym, że jeśli chce się przy tym pokazać wyczyny psychopatycznego mordercy w całej ich okropności, musi to mieć jakiś cel (na przykład zdradzenie pewnych charakterystycznych cech/zachowań lub elementów przeszłości tegoż, dzięki którym czytelnikowi będzie łatwiej dociec, którą czy które z wkraczających na scenę postaci winien podejrzewać); w tym przypadku tożsamość „Rzeźnika” staje się znana tak szybko, że podejrzewać nie ma już kogo, nie ma też mowy o naświetleniu genezy jego zbrodniczej działalności (urodzony psychopata? ofiara przemocy w
dzieciństwie?), czemu więc mają służyć opisy dręczenia ofiar prócz epatowania wulgarnością i okrucieństwem?

Na plus autorowi trzeba policzyć dobry styl, umiejętność płynnego przeprowadzania czytelnika pomiędzy poszczególnymi planami akcji i nieszablonowy pomysł na zakończenie (jeśli coś na tych pięciuset stronach jest w stanie autentycznie zmrozić krew w żyłach, to właśnie ten jednostronicowy epilog…).

Niemniej jednak nie będzie to raczej pozycja, którą zapamiętamy na długo albo zechcemy przeczytać powtórnie, by podelektować się opisami precyzji działania prowadzących śledztwo (vide Deaver czy Child) lub pogłębionym tłem psychologiczno-obyczajowym (vide Läckberg, Hjorth & Rosenfeldt, Minier).

d2ywqev
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ywqev