Trwa ładowanie...
recenzja
26-01-2015 18:09

Wypadało iść na dno

Wypadało iść na dnoŹródło: Inne
d4avuoc
d4avuoc

„Życie jest, jakie jest. Trzeba je przyjmować z prostotą. Ja późno zrozumiałem, że prostactwo to nie prostota i mam trochę grzechów na sumieniu” – po premierze wywiadu-rzeki „Polizany przez Boga” powiedział Marek Dyjak, jego bohater.

Artysta ma trzydzieści dziewięć lat, a przeżyć więcej od niejednego siedemdziesięciolatka. Nie cieszy się masową rozpoznawalnością, choć nagrał kilka płyt. Tymczasem „Polizany przez Boga” budzi wielkie zainteresowanie czytelników. Są w nim opowieści przede wszystkim o ekstremalnych przeżyciach, jest rejestr win Dyjaka (niecały ̶ jak twierdzi ten, który się zwierza). „Kiedyś przyjaciel mi powiedział, że ludzie często nie mają swojego życiorysu i dlatego chcą spędzać czas z kimś, kto ten życiorys ma” – mówi Arkadiuszowi Bartosiakowi i Łukaszowi Klinke. Rzeczywiście, sporo się w jego życiorysie zdążyło już zmieścić. Lata alkoholizmu (czas sześciu promili we krwi, wódki dolewanej nawet do rosołu), nóż wbity w plecy, wieloletnia tułaczka po Polsce (dziś Dyjak zastanawia się, czy była ucieczką, czy pogonią), próba samobójcza... Są ludzie, którzy muszą znaleźć się na granicy życia i śmierci, by potem każdy dzień uznawać za dar. Ich odradzanie się uświadamia, jak wiele człowiek ma siły. A przecież nie wszyscy się
odradzają, chyba nawet niewielu...

Wydaje się, że „refrenista” (tak nazwał go kiedyś menedżer Perfectu, bo artysta często nie mógł zapamiętać tekstów piosenek i na koncertach w kółko powtarzał refren) odważył się na tę momentami szokująco szczerą rozmowę z dwóch powodów ̶ by pokazać ludziom przestającym pić, że da się każdego dnia zapominać o wódce, ale przede wszystkim ̶ by lepiej poznała go Olga – jego czternastoletnia córka, której z powodu swojej choroby alkoholowej nie wychowywał. Na pytanie, z czego żył w swoich najmroczniejszych czasach, odpowiada: „Z przyzwyczajenia”.

Dyjak ma nie tylko twarz groźnego gościa, który trenował boks, ale i inną ̶ ujmująco romantyczną. Artysta chętnie opowiada, jak bardzo wierzy wierszom. Cytuje Brodskiego czy Wojaczka, mówi o miłości do Chopina i „Damy kameliowej” Dumasa. „To wszystko przerastało mnie intelektualnie. Niczego nie rozumiałem, ale brnąłem coraz głębiej, bo czułem, że to mnie dotyka i kształtuje”. W zaskakujący sposób uzasadnia swoje obrzydzenie do wszelkich form pornografii: „To jakaś ohydna sytuacja niemająca żadnego związku z »Damą kameliową«”.

d4avuoc

Jest w „Polizanym przez Boga” też miejsce na rozmowy o przeznaczeniu, aniele stróżu (Dyjak uważa, że jego opiekun musi być komandosem), rodzinnym Świdniku i na zaakcentowanie niechęci do pozerów z wyższych sfer („zwykle ci tak zwani superważni okazują się kompletnie nieważni”).

Rozczulił mnie Dyjak kupujący wędki do domów dziecka (jako że wędkowanie to wciąż jego ulubiona rozrywka, chce dać dzieciom trochę radości), rozdający potrzebującym kurtki oraz marynarki i opowiadający o miłości do matki („nie wierzyła w moje upadki”).

Usłyszał kiedyś, że składa się niemal z samych wad, ale zalety, które posiada, są niezwykle rzadkie. Z książki wydanej przez Agorę wyłania się człowiek szczodry i zdolny do autorefleksji. Już potrafi się przyznać do tego, że swoje liczne kompleksy maskował manifestowaniem siły. „Bałem się i biłem, bo bijatyka jest po to, żeby zachować dystans. Nie pokazać swojej wrażliwości”.

„Polizany przez Boga” to studium podnoszenia się z upadku. Opowieść o tym, że „każdy człowiek przeżywa w życiu stan, w którym klęka”. Dyjak wie, że nie wszystkie krzywdy uda się wynagrodzić. Dręczą go wyrzuty sumienia w stosunku do tych, od których dużo wziął, a mało ofiarował. „Los często stawiał na mojej drodze anioły. Ludzi, którzy pomagali całkiem bezinteresownie”.

d4avuoc

Artysta rozlicza się ze swoimi demonami. Uważa, że byłoby czymś słabym obwiniać ojca alkoholika o wszystkie swoje niepowodzenia. „Nienawidziłem w sobie tego stanu, który widziałem u ojca. Ale wtedy pojawił się Wojaczek i po prostu wypadało iść na dno. Co prawda spóźniłem się na kult wódki z czasów Hłaski, ale najwidoczniej mi to nie przeszkadzało. I kiedy już świat przestał zachwycać się Wojaczkiem i przestał lubić wódkę, to ja jedno i drugie dopiero odkryłem” – mówi. Kiedy indziej zauważa: „Ojciec zawsze chciał, żebym postrzegał rzeczywistość tak jak on. Dla niego nieważne były kształty i zapachy drzew. Ważne były tylko policzone liście”.

Dyjak zakładał wodomierze w Lublinie i wypalał cegły w Sulowie, ale nawet wtedy nie wyobrażał sobie życia bez śpiewania. Wykonuje fado, bo w sztuce interesuje go jedynie żal, niespełnienie, tęsknota. Pewnie wśród jego słuchaczy trudno znaleźć takiego, który nie jest na zakręcie. „Śpiewając o tym, co przeżyłem, nadaję sens moi przeżyciom” – mówi muzyk, który dziś z Wojciechem Waglewskim zaczyna pracę nad nową płytą.

Dziennikarze przeprowadzający wywiad regularnie zapędzają się na tereny, z których Dyjak chciałby uciec. Czasem mężczyzna daje się wyciągnąć na zwierzenia, innym razem kończy rozmowę i wściekły idzie na papierosa. Widać jednak wyraźnie, że z czasem panowie zbudowali więź, czują się bezpiecznie w swoim towarzystwie, a przecież najważniejsze w takim przedsięwzięciu jak wywiad-rzeka jest wzajemne zaufanie, wyczucie granic, których przekroczyć nie można. Najbardziej przejmujące są te fragmenty książki, w których Dyjak przyznaje, ile strachu, niespełnienia i żalu było w nim w czasach, gdy pił. „Człowiek wiał przez całe życie od pamiętania. O chorej matce. O ojcu. O córce. O kobiecie, którą kochał”. Dziś przeraża go to, jak w chorobie alkoholowej nie docenia się życia. Swojego i innych. „Wszystkie błędy, które popełniałem w życiu, wynikały z grzechu zaniedbania i lęku przed odpowiedzialnością” – przyznaje.

d4avuoc

Nie ma już energii na awantury. Odpoczywa po życiu, które do niedawna prowadził. „Nie chcę już tak biec jak kiedyś. Chciałbym się stać lepszym człowiekiem. Mądrzejszym, spokojniejszym. Człowiek dobry jest spokojny”. Trudno uwierzyć, że ten facet, który przez dwadzieścia lat nie miał domu, dziś stał się domatorem. Zamieszkał w Chełmie. „Czułem, że to miasto ma mnie odbudować, bo byłem już skrawkiem samego siebie. Że to ostatnia szansa. Wtedy poznałem Ewę. Wszystko nabrało sensu”. Zaprosił ją na swój koncert, przed którym powiedział zgromadzonym, że muszą chwilę zaczekać, bo za chwilę przyjdzie kobieta, która będzie jego żoną.

W kwestii uczuć jest ortodoksyjny. Nie rozumie, jak można nie trzymać się z dala od innych kobiet, gdy jest się w związku z tą, którą się wybrało. Wierzy Kasi Nosowskiej, gdy śpiewa, że „dom to nie miejsce, lecz stan”.

Córka Dyjaka jest obecna na kartach „Polizanego przez Boga” jak nikt inny, choć ostatni raz ojciec widział się z nią sześć lat temu. „Kupiłem jej Chanel nr 5 i bukiet róż. To w końcu stuprocentowa kobieta. (...) Olga kompletnie mnie zaczarowała. Nasze spotkanie to najpiękniejszy dzień w moim życiu. (...) Potem przez dwa dni płakałem w hotelu. Ze szczęścia”.

d4avuoc

Gdy dziennikarze pytają, czy praca nad tą książką jest dla niej, nie tai swoich motywacji: „Wyłącznie dla niej. Tę książkę przecież dedykuję właśnie jej. A potem, jak już się ukaże, wyślę. Do rąk własnych”.

Tłumaczy, że chciałby, aby wiedziała, że nigdy się nie poddał bez walki. I że żałuje wielu rzeczy, mierzy się z poczuciem winy. Bardzo rzadko znani ludzie decydują się na taką spowiedź. Dyjak uważa, że nie ma nic do stracenia. Zawsze był mocnym zawodnikiem.

Choć widać jego strach przed tym, że dziecko jednak kiedyś odrzuci wszystkie jego tłumaczenia, to snuje się za nim też nadzieja. „Czuję, że Olga będzie przechodzić na moją stronę, że postara się mnie kiedyś zrozumieć, wybaczyć. Jak co roku w jej urodziny pęka mi serce. Ten dzień jest dla mnie najważniejszy w życiu. Od momentu, kiedy byłem przy jej narodzinach w szpitalu, nie ma istotniejszej daty w całym kalendarzu”. Oby chciała zrozumieć. I wybaczyć.

Czytając „Polizanego przez Boga”, kibicujemy ich relacji. Przecież każdy tęskni za happy endem. Jeśli nie takim na papierze, to na pewno w życiu.

d4avuoc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4avuoc