Trwa ładowanie...
recenzja
31-07-2014 21:27

Koniec zmagań z magiczną piszczałką

Koniec zmagań z magiczną piszczałkąŹródło: Inne
d3q1u8r
d3q1u8r

Emily Rodda wkroczyła na polską scenę literacką z hukiem. Bo nie ma chyba donośniejszego hasła, niż: „pisarka porównywana z autorką Harrego Pottera!”. Nowych J. K. Rowling było już wiele. Prawie każda powieść wydawana w ostatnim piętnastoleciu, której głównym bohaterem jest nastolatek obracający się w świecie magii i czarów, w różnym stopniu próbuje odciąć kupony od sukcesu czarodzieja z Hogwartu – czy to przez delikatną inspirację, czy to przez zachwyty wydawcy. Nie oszukujmy się, jeszcze długo nikt nie zdetronizuje Harrego. Zwłaszcza, że takie porównania jeszcze silniej akcentują podział na literaturę młodzieżową przed i po Potterze. Podobnie, jak powieści o dorastających nastolatkach płci żeńskiej zakochanych w krwiożerczych kilkusetlatkach płci męskiej dzielą się na te sprzed ery Zmierzchu oraz te po fali euforii, jaką ta saga wywołała.

Lief różni się od Harrego znacznie. Po pierwsze i przede wszystkim, jego rodzimą krainą jest Deltora, w której żyją magiczne stworzenia, a czary są na porządku dziennym. Dla niego nasz świat w ogóle nie istnieje. Poza tym, Rodda nie skupia się tak mocno na przeżyciach wewnętrznych swojego bohatera, jak to czyni Rowling. Jedynym podobieństwem łączącym oba cykle są więc elementy charakterystyczne dla powieści fantasy. To oczywiście zbyt mało, by brać się za jakiekolwiek porównania.

Lief to niezbyt skomplikowana jednostka, w zasadzie nie wyróżniająca się spośród reszty bohaterów Pasa Deltory. Jest Wybrańcem, Następcą, Wyzwolicielem, ale nie przywiązujemy się do niego silniej niż do innych członków drużyny. Mroczne Ziemie to już jedenasta część cyklu. Powieść sama w sobie poprawna, ciekawa, spełniająca wymogi gatunku. Na tle swoich poprzedniczek - niestety -przewidywalna i zachowawcza, podobnie zresztą jak poprzednie tomy. Fani Pasa Deltory otrzymują dokładnie to, czego oczekiwali, czytelnicy nastawieni mocno krytycznie pokiwają głowami: „Tak, tego się spodziewaliśmy.”

Dzielna drużyna na kartach najnowszej powieści kontynuuje swoją wędrówkę w poszukiwaniu trzeciej części Pirrańskiej Piszczałki. Podróżując śladami legendarnego Dorana, Miłośnika Smoków, przeżywają masę niebezpiecznych przygód, często inspirowanych nienawiścią Władcy Mroku. Plany głównego czarnego charakteru są chytre i okrutne. Najmocniejszym ich elementem, który, trzeba to przyznać, świetnie buduje napięcie, jest Projekt Przekształcenia, czyli niebezpieczny eksperyment na uwięzionych niewinnych obywatelach. To właśnie ich będzie próbować uwolnić drużyna Liefa, narażając się tym samym swoje życie.

d3q1u8r

Mamy więc dużo pojedynków i potyczek, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Akcja pędzi od ataku do ataku, wprowadzając wciąż to nowe stwory – gnomy, dzikich tubylców, latające pijawki. Wiemy już doskonale, że Lief i jego towarzysze nie dadzą się pokonać nawet największej bestii, napięcie trochę więc opada. Radość możemy za to czerpać z barwnego języka, jakim się posługuje Rodda, by opisać wytwory swojej – trzeba to przyznać – robiącej wrażenie wyobraźni. W Mrocznych Ziemiach bardzo brakuje wplatanych w kolejne wątki zagadek, które czytelnicy rozwiązywali wraz z drużyną i które stały się charakterystyczną cechą cyklu. Miejmy nadzieję, że akurat ten element jeszcze powróci. Jedenasty tom jest zarazem końcową częścią osnutą wokół motywu Pirrańskiej Piszczałki. Ale z pewnością nie jest to ostatnie spotkanie z Liefem, Jasmine i Bardą. Oby nowa przygoda okazała się bardziej oryginalna, czego autorce i wiernym czytelnikom życzę.

d3q1u8r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3q1u8r